Polacy uczą się pływać
Gdy Polska znalazła się pod zaborami, na pierwszy plan w rozwoju sztuki pływackiej wysunęła się Galicja. Studenci UJ eksperymentowali z wodą już w 1819 r. Szczególnie ważne było uruchomienie w 1840 r. w Krakowie Zakładu Bezpiecznego Kąpania się w Wiśle. Odtąd krakowianie mogli ćwiczyć codziennie w grupach od 18.00 do 19.00, a zimą – od 12.00 do 13.001. W zaborze pruskim natomiast powołano do życia pierwszą publiczną pływalnię na ziemiach polskich – otwartą w Poznaniu w 1843 r.
Na przedmieściach Warszawy zaś w początkach lat 20. XIX w. stworzono wojskową szkołę pływacką. Kursanci trenowali w lnianych, luźnych spodenkach sięgających do połowy uda. Najpierw na lądzie ćwiczyli ruchy rąk i nóg, leżąc na urządzeniu przypominającym mały hamak, rozpięty między słupkami na wysokości jednego metra. Na dalszych lekcjach zanurzali się w wodzie, przepasani konopnym pasem z przymocowaną linką, której drugi koniec był przywiązany do kija – za pomocą takiej „wędki” trener stojący na pomoście asekurował ucznia. Gdy kursant nabrał wprawy, pływał bez asysty. Kolejne stopnie wtajemniczenia to techniki pływania na plecach, skoki do wody i nurkowanie. W programie zawarto ponadto zajęcia z ratownictwa2. Wojskową szkołą pływacką na Marymoncie kierował żołnierz napoleoński Franciszek Valentin d’Hauterive, a jednym z jej nauczycieli był ppor. Józef Zaliwski (komendant placówki w latach 1823–1826).
Po upadku powstania listopadowego, gdy rozwiązana została polska armia, marymoncka szkoła pływacka przestała istnieć. Dość szybko doczekała się jednak reaktywacji. Twórcą jej wielkiego sukcesu stał się Karol Teodor Matthes – człowiek wszechstronny, który znał się doskonale na pływaniu i sam uczył sztuki pływackiej w „szkole specjalnej na Wiśle”3. Funkcjonujący pod szyldem jego zakładu basen otwierano dla wszystkich chętnych każdego dnia o godz. 5.00, za dość wysoką opłatą wstępną. Godnym kontynuatorem Matthesa był jego uczeń, Stanisław Majewski, jeden z pierwszych fizjoterapeutów w Polsce, prekursor zorganizowanych ćwiczeń leczniczych. Przez ponad 40 lat, aż do 1907 r., prowadził on słynny Zakład Gimnastyczno-Leczniczy, którego częścią pozostawała szkoła pływania na Wiśle – centrum bujnego życia sportowego w sezonie letnim4.
Mniej więcej w połowie XIX w. pływanie przestało być wyłącznie umiejętnością zapanowania nad żywiołem wody i stało się pasjonującą konkurencją. Sportowemu współzawodnictwu początek dali Anglicy5, zakładając amatorskie, a potem ogólnokrajowe związki i rozgrywając zawody. W 1875 r. kapitan Matthew Webb przepłynął samotnie kanał La Manche w 21 godzin i 45 minut. Bynajmniej nie gorsze były kobiety. W tym samym roku co Webb na kanale E. Bekbier pokonała na Tamizie dystans 36 km6.
Kolejnym wydarzeniem elektryzującym entuzjastów wodnych zmagań były pierwsze nowożytne igrzyska olimpijskie w 1896 r., podczas których pływanie stanowiło jedną z dyscyplin. Kobiety zadebiutowały w niej dopiero w 1912 r., podczas V Igrzysk Olimpijskich w Sztokholmie.
Na ziemiach polskich pierwsze zawody pływackie odbyły się w 1910 r. w Krakowie – w ramach Zlotu Grunwaldzkiego, zorganizowanego w 500. rocznicę największego zwycięstwa oręża polskiego nad Krzyżakami. Wyścig na 100 m wygrał Józef Kalinowski z Warszawy, na 1000 m – Tadeusz Kuchar, występujący w barwach Pogoni Lwów7.
W Niepodległej
Dzięki zaangażowaniu trzech klubów – Akademickiego Związku Sportowego (AZS) Kraków, Wojskowego Klubu Wioślarskiego Warszawa oraz Pogoni Lwów – 30 kwietnia 1922 r. powołano do życia Polski Związek Pływacki, w następnym roku przyjęty do Światowej Federacji Pływania (FINA).
Głównym ośrodkiem pływaków w Niepodległej stała się Warszawa. Życie sportowe toczyło się tu w dwóch miejscach. Pierwszym była wioślarska przystań zbudowana na lewym brzegu Wisły, między mostem Poniatowskiego a klubem wioślarskim WTW, w latach 1920–1921. Wzniesiona na pontonach i zaopatrzona w kilka pływających pomostów, dała początek sekcjom wioślarskiej, turystyczno-wodnej i pływackiej. Drugim siedliskiem pływaków był stadion sportowy w parku Skaryszewskim. Pływalnia naszej młodości – pisał jej stały bywalec Tadeusz Makowski – była cicha, spokojna i skromna jak nasze zielone podarte dresy, szyte przez nas samych. Skromna i biedna, nie z granitu lub betonu, ale z drewna i starych blaszanych beczek. […] Urzekała więc każdego swą prostotą i wdziękiem8.
Wśród najzagorzalszych popularyzatorów pływania w stolicy prym wiódł Tadeusz Semadeni9 – twórca sekcji pływackiej stołecznego AZS, niezmordowany organizator sportu pływackiego w międzywojennej Polsce, prawnik z wykształcenia, pływak z zamiłowania. Organizował pierwsze zawody na Wiśle i sam brał w nich udział. Z jego inicjatywy powstał Polski Związek Pływacki, a on sam został jego pierwszym sekretarzem i współtwórcą statutu.
Do najbardziej ekscytujących wydarzeń sportowych roku 1922 w stolicy należały pierwsze mistrzostwa Polski w pływaniu, rozegrane przed przystaniami AZS, Warszawskiego Klubu Wioślarek, Wioślarskiego Koła Wisła i WTW. Milowym krokiem w rozwoju tej dyscypliny w naszym kraju było rozpowszechnienie wśród Polaków techniki pływania kraulem. Uczył jej w Warszawie i Krakowie sprowadzony przez Semadeniego Martial van Schelle – znakomity belgijski trener, wielokrotny mistrz Belgii na 100 m stylem dowolnym. Namawiał nowicjuszy, by ćwiczyli dwa razy dziennie po dwie godziny. Pod koniec sezonu letniego 1923 i w latach następnych publiczność spacerująca codziennie w godzinach popołudniowych po moście Poniatowskiego miała okazję widzieć i podziwiać kilku pływających ludzi w „dziwny sposób” z zanurzoną głową bez oddechu. To byli pierwsi polscy krauliści […] – Semadeni, Moritz, Lewicki, Kotkowski, Matysiak, Siwicki i inni10.
Rok 1936 przyniósł z kolei debiut olimpijski polskich pływaków w Berlinie. W sztafecie 4 × 200 m stylem dowolnym wystartowali Roman Kazimierz Bocheński, Lejzor Ilia Szrajbman, Helmut Barysz i Joachim Karliczek. Polacy zajęli piąte miejsce, ale z powodu falstartu Karliczka w przedbiegach zostali zdyskwalifikowani11. Prawie żaden z członków tej debiutanckiej drużyny pływackiej nie przeżył II wojny światowej – Bocheński padł ofiarą zbrodni katyńskiej, Szrajbman zginął w getcie warszawskim, a Barysz przepadł bez wieści.
Roman Kazimierz Bocheński. Talent nie z tej ziemi
Jest rok 1930, belgijską Brugię zalewa deszcz. Romanowi Kazimierzowi Bocheńskiemu (1910–1940) ulewa jednak niestraszna. Młody mężczyzna o atletycznym ciele Herkulesa, długich rękach i mocnych nogach szybkim krokiem podąża na basen, gdzie ma się zmierzyć z rywalami w międzynarodowych zawodach pływackich. „Grają światła reflektorów”, basen zdaje się wypełniony „ciekłym srebrem”12. Wszystkie miejsca na trybunach zajęte. A oto zawodnicy – holenderski mistrz Haas, belgijski rekordzista Guilini i Polak Bocheński13, okrzyknięty największym pływackim talentem II Rzeczypospolitej. Vive la Pologne – słychać zewsząd owacje i okrzyki na cześć Polski.
Kazimierz14 wskakuje do wody w bojowym nastroju, wyprzedza Guiliniego, a zaraz potem Haasa, lecz źle oblicza odległość do mety i zatrzymuje się parę metrów przed nią. Krzyk publiczności uświadamia mu błąd, ale mimo wszystko Bocheński kończy wyścig jako pierwszy. Jest jednak na siebie wściekły, bo zaprzepaścił szansę pobicia życiowego rekordu. Zdesperowany, postanawia się zrehabilitować w wyścigu na 100 m. Wyróżnia się wśród wszystkich naszych pływaków nadzwyczajną szybkością uderzenia, doskonałością oddechu i zwrotnością w wodzie15. Z łatwością prześciga swoich konkurentów i zwycięża w wielkim stylu. Tego dnia na pływalni w Brugii bije dwa polskie rekordy – na 50 i 100 m. Tłum długo wiwatuje na cześć zwycięzcy z Polski16.
Jak to się stało, że skromny chłopak z mazowieckiej wsi Glinianka nad rzeką Świder został gwiazdą pływacką II Rzeczypospolitej i jednym z najlepszych pływaków międzywojennej Europy? Otóż już jako uczeń warszawskiej Technicznej Szkoły Kolejowej wykazywał ogromny pociąg do sportów wodnych. Pływania kraulem nauczył się ze… sportowej broszurki. Swoich sił w tym stylu postanowił spróbować pewnego letniego dnia 1928 r. na pływalni nad Jeziorem Kamionkowskim. Tam właśnie, w parku Skaryszewskim, odbywał się trening najlepszych kraulistów Warszawy. Byli wśród nich pierwszorzędni polscy pływacy: Jan Matysiak, Bogdan Baranowski, Marian Chęciński, Wacław Moritz i Tadeusz Makowski. Nagle pojawił się roześmiany blondyn i zapytał, czy i jemu mogą zmierzyć czas na „pięćdziesiątkę”. Początkowo radzili, by się wycofał, bo z pewnością nie podoła zadaniu. Ten jednak, jak wspomina Makowski, nie dał się przestraszyć. […] Wacek Moritz nacisnął stoper, a my wszyscy otworzyliśmy usta z podziwu, zobaczywszy upartego młodzieńca prującego wodę. Przepłynął! Czas 37,5 sek. Pierwsza „50-ka” w jego życiu. Rany boskie! – krzyknął któryś z nas – toć to talent nie z tej ziemi17.
Bocheński okazał się genialnym samoukiem. Od razu wkradł się w łaski kolegów i został przyjęty w szeregi AZS, a z czasem stał się czołowym zawodnikiem klubu. Ale i jemu zdarzały się momenty kryzysu – jak ten podczas mistrzostw Polski w Królewskiej Hucie (Chorzowie) w 1928 r. Brał wówczas udział w pływackiej sztafecie. Stremowany pochwycił pałeczkę i rzucił się do przodu jak szalony. W ferworze walki stracił orientację i kierunek, lecz ramiona jego pracowały niczym wiatrak18. Wpłynął na sąsiedni tor i wylądował na plecach innego zawodnika – Schönfelda, doprowadzając do dyskwalifikacji swojej drużyny19. Po tym niepowodzeniu ogarnęły go czarne myśli, rozważał porzucenie pływania i powrót do dźwigania ciężarów.
Stało się jednak inaczej – jesienią 1928 r. Kazimierz wyjechał do belgijskiej Gandawy, gdzie rozpoczął studia w Wyższej Szkole Nauk Handlowych i Konsularnych. Tam zatęsknił za pływalnią. Na treningach Bocheński zauważył, iż jakiś Belg bacznie go obserwuje, czasami nawet mierzy czas. Po kilku tygodniach Belg […] rozpoczął starania nad wciągnięciem naszego mistrza do gandawskiego klubu20. W drużynie brakowało akurat jednego zawodnika do obsadzenia sztafety. Na początku Bocheński się wahał, ale perspektywa występu w Paryżu była zbyt kusząca, dlatego zaryzykował. Od tego momentu zaczęła się złota epoka w jego karierze sportowej. Jeszcze podczas studiów w Gandawie pobił rekord Polski w pływaniu na 100 m stylem dowolnym, osiągając rewelacyjny czas: 1:00,4.
Swój niebywały kunszt pływacki udowodnił m.in. na międzynarodowych zawodach w Budapeszcie i Gandawie, a w Paryżu walnie przyczynił się do zwycięstwa Belgów w rywalizacji o puchar Loewego. Stał się ulubieńcem francuskich i belgijskich kibiców, którzy na widok sympatycznego „Casimira” wznosili wiwaty na cześć Polski.
Wielki talent, doskonałe warunki fizyczne i ambicja w połączeniu z pracowitością sprawiły, że Bocheński zbliżył się do rekordów Europy i najlepszych światowych wyników. Międzynarodowa Federacja Pływacka uznała go za trzeciego najlepszego Europejczyka w pływaniu na 100 m21. Był 17-krotnym mistrzem Polski na różnych dystansach i aż 18 razy pobił rekord kraju (na 50, 100, 200 i 400 m stylem dowolnym)22. Wielokrotnie występował w narodowej reprezentacji – nie tylko w pływaniu, lecz także w piłce wodnej.
Wieść o wybuchu wojny zastała Bocheńskiego na akademickich mistrzostwach świata w Monte Carlo, w których brał udział pod koniec sierpnia 1939 r. Natychmiast wyruszył w drogę powrotną do kraju, by jak najszybciej przystąpić do walki. Gdy 2 września przekroczył polsko-rumuńską granicę w Zaleszczykach, wszelki słuch o nim zaginął. Można się domyślać, że jako oficer rezerwy próbował przedostać się do swojego macierzystego 20. Pułku Piechoty Ziemi Krakowskiej. W ostatnich dniach września widziano go pod Kowlem. Wszystko wskazuje na to, że został wzięty do sowieckiej niewoli i osadzony w obozie jenieckim w Starobielsku, skąd prawdopodobnie trafił transportem śmierci do Charkowa – miejsca kaźni polskich oficerów. Jego nazwisko umieszczono na liście katyńskiej opublikowanej w emigracyjnym londyńskim opracowaniu oraz w książce Jędrzeja Tucholskiego Mord w Katyniu23.
Jerzy Iwanow-Szajnowicz. Pływak i agent numer jeden
W 1937 r. na basenie AZS w parku Skaryszewskim trwał trening piłki wodnej pod okiem Bogdana Baranowskiego. Wodnym akrobacjom wschodzących gwiazd polskiego sportu, w tym Kazika Bocheńskiego i „Olka” Gumkowskiego, przyglądał się z pomostu tajemniczy młodzieniec, który po skończonych ćwiczeniach podszedł do chłopaków i donośnym głosem oznajmił: Słuchajcie, nazywam się Jurek Iwanow. Jestem Polakiem, mieszkam w Grecji, ale chcę zostać na stałe w Polsce. Umiem trochę pływać i grać w piłkę. Chciałbym zagrać w waszej drużynie, reprezentować wasze barwy, czy mnie przyjmiecie?24 Przyjęli go bez wahania – i to był strzał w dziesiątkę, bo Jerzy Iwanow-Szajnowicz25 pływał jak ryba, podnosząc pozycję drużyny do międzynarodowego poziomu.
Urodził się 14 grudnia 1911 r. w Warszawie. Jego matką była Leonarda, wywodząca się ze znanej w stolicy rodziny Szajnowiczów, a ojcem rosyjski pułkownik Władimir Iwanow. Po tym, jak matka ponownie wyszła za mąż za greckiego przedsiębiorcę, to Grecja stała się drugim domem Jurka, który jednak zawsze tęsknił za Polską.
Jerzy był zdolnym uczniem najlepszego liceum w Salonikach. Jego wielką pasją stały się piłka wodna i żeglarstwo. Oddawał się im jako członek klubu sportowego „Iraklis”. Startował we wszystkich ogólnogreckich zawodach pływackich i zdobył tytuł mistrza Grecji w pływaniu stylem dowolnym. W czasie wakacji razem z bratem Antonim organizowali dalekie wyprawy na swym rodzinnym jachcie „Leonarda”.
Po znakomicie zdanej maturze w 1933 r. Jurek zaczął studia w Belgii, na wydziale dyplomatycznym uniwersytetu w Lowanium. By się tam dostać, przemierzył Niemcy, ogarnięte już wówczas hitlerowską propagandą. Ale hitlerystów jak szarańczy, cholera! – pisał w liście do domu. Wszystko to paraduje w uniformach, w butach z cholewami i ze swastyką na rękawie; w dodatku butni i dumni jak pawie26. Wpadł nawet w ich ręce, czytając w pociągu „Ilustrowany Kurier Codzienny” z karykaturą Hitlera w środku, ale łut szczęścia i wrodzony spryt pozwoliły mu uniknąć aresztowania.
Wrażenie pierwsze okropne. Deszcz i pochmurno, a nasz „Dom akademicki” wygląda jak więzienie. Wyznaczyli mi pokój obrzydliwy: wąski, nieforemny, wylepiony gazetami, jednym słowem koniusznia27 – donosił Jurek matce w pierwszym liście z Belgii. Nauki było dużo, a Jurek każdą wolną chwilę spędzał na pływalni. Trud się opłacał. Zdobył dyplom uniwersytecki (z dziedziny agronomii, bo na ten kierunek ostatecznie się przeniósł), a do tego został akademickim mistrzem pływackim Belgii. Będąc na uniwersytecie, bronił swej polskości. Gdy pewien rosyjski student zaczął źle mówić o Polsce, „nie bacząc na nic, rzucił się na oszczercę i, zastosowawszy specjalny chwyt, cisnął go aż pod sufit”28.
W wieku 24 lat Jerzy otrzymał polskie obywatelstwo, dzięki czemu mógł spełnić swe wielkie marzenie: został zawodnikiem AZS w Warszawie. W 1937 r. stołeczna prasa donosiła z satysfakcją: Iwanow, belgijski student, posiada wrodzony dryg do water-polo, jest dużą nadzieją na przyszłość29. W starciu swojej drużyny z GKS Katowice w 1938 r. Iwanow-Szajnowicz spisał się na medal, zdobywając wszystkie cztery bramki30. Z AZS wywalczył w 1937 r. wicemistrzostwo Polski. Był filarem zespołu i jego najlepszym strzelcem31. Brawurowe występy w piłce wodnej dawał też na arenie międzynarodowej jako zawodnik reprezentacji Polski.
W maju 1939 r. polska drużyna piłki wodnej wyruszyła na obóz sportowo-kondycyjny do Budapesztu. Kiedy zmęczeni treningiem sportowcy odpoczywali w pokojach, Jerzy był już dawno w mieście i usiłował dowiedzieć się czegoś nowego o sytuacji na świecie. W gazetach szukał też gorączkowo wieści z Polski. Jurek żył Polską – wspomina jego przyjaciel Makowski. Cieszyło go wszystko, co Polsce przynosiło sławę i rozgłos. Czytał prasę zagraniczną, zwłaszcza francuską, był dumny, gdy przeczytał coś pozytywnego i przyjemnego o Polsce i o Polakach. Interesowały go i cieszyły sukcesy polskiego sportu32. Przewidywał, że wojna jest czymś nieuchronnym, ale uważał, że Polacy są w stanie pokonać Niemców. Przed jej wybuchem zdążył jeszcze wrócić do kraju i podczas rozgrywek ligowych wraz z kolegami z drużyny rozgromić Legię 6 : 0.
Wrzesień 1939 r. zastał Jurka w Salonikach. Gdy dotarła do niego porażająca wieść o ataku Niemiec na Polskę, natychmiast udał się do konsulatu, by zgłosić gotowość do podjęcia służby w Wojsku Polskim. Od razu też włączył się w akcję przerzutową polskich żołnierzy, próbujących przedostać się z obozów przejściowych na Węgrzech i w Rumunii do Francji i na Bliski Wschód, gdzie organizowano polskie siły zbrojne. Kiedy w kwietniu 1941 r. Niemcy uderzyły na Grecję, Iwanow-Szajnowicz opuścił Saloniki i dotarł do Palestyny, by służyć jako żołnierz Polskich Sił Zbrojnych. Był nim zaledwie 49 dni, po czym został agentem polskiego i brytyjskiego wywiadu wojskowego. Przydzielono go do polskiej ekspozytury o kryptonimie „T” w Jerozolimie, podległej Oddziałowi II Sztabu Naczelnego Wodza i ściśle współpracującej z brytyjską Secret Intelligence Service (SIS). Jerzy przeszedł trzymiesięczne szkolenie bojowe, zgłębiając tajniki pracy wywiadowczej i łączności oraz ucząc się pozyskiwania informacji operacyjnych33. Po tym, jak złożył przysięgę wojskową i przyjął pseudonim „Athos”, został przerzucony do Grecji, by jako agent 033 B prowadzić działalność dywersyjno-sabotażową przeciwko Niemcom. Nadawał się do tego idealnie – był wysportowany, odważny i inteligentny, znał dobrze języki: polski, grecki, francuski, angielski, rosyjski i niemiecki. Wysadzony w październiku 1941 r. w pobliżu Maratonu, uruchomił tam radiostację i rozpoczął tworzenie siatki wywiadowczej. Chciał obsadzić zaufanymi ludźmi wszystkie ważniejsze urzędy włosko-niemieckie.
„Athos” mocno zaangażował się w działalność dywersyjną. Jedną z jego pierwszych brawurowych akcji, która odbiła się głośnym echem w całej Europie, było wysadzenie w powietrze gmachu NSDAP i urzędu Gestapo w Atenach. W wyniku eksplozji zginęło kilkaset osób. Zamiarem bezpośrednim było wystraszenie wierchuszki hitlerowskich władz, co w konsekwencji spowodowało odwołanie zapowiadanej dużo wcześniej wizyty Heinricha Himmlera34.
Potem przyszedł czas na zniszczenie i zatopienie stojących na redzie niemieckich okrętów wojennych. To arcytrudne zadanie Jurek wykonał pod osłoną nocy. Przepłynął wpław kilkanaście kilometrów do wrogiej jednostki, przyczepił jej „żółwia”, czyli bombę magnetyczną z ustawionym czasem wybuchu, i natychmiast zawrócił do brzegu. Bomba eksplodowała, gdy już był w bezpiecznej odległości, i okręt poszedł na dno. Według części źródeł Jerzy doprowadził do unicestwienia dwóch ważnych jednostek pływających, którym Niemcy wiele jeszcze mogli zawdzięczać. Na Salaminie zniszczył kolejne łodzie podwodne, a na wyspach południowej Grecji wysadził w powietrze kilka baz wojskowych służących do zaopatrywania armii gen. Erwina Rommela w północnej Afryce. Zatrudniwszy się w charakterze robotnika w Zakładach Malziniottiego pod Atenami, gdzie produkowano silniki do niemieckich samolotów, Iwanow-Szajnowicz przystąpił do realizacji planu dosypywania do oliwy proszku chemicznego powodującego zatarcie silników. Wskutek tych działań aż 400 nieprzyjacielskich samolotów zaraz po wystartowaniu spadło do morza35. Spowodowało to czasowy paraliż Luftwaffe w okresie walk pod El-Alamein.
Iwanow-Szajnowicz wielokrotnie patrzył śmierci prosto w oczy, jak wtedy, gdy podał swój adres napotkanemu na ateńskiej ulicy przyjacielowi z lat szkolnych, Tinosowi Pandosowi, który okazał się zdrajcą. Zorientowawszy się, że postąpił nierozważnie, agent zniknął z mieszkania na pół godziny przed pojawieniem się Gestapo. Udał się pod dom Pandosa i wpadł w zasadzkę. Gestapo zamknęło go w więzieniu Averof, lecz zdołał z niego uciec36. Niemcy posłali za Polakiem list gończy z fotografią i dokładnym rysopisem, a za jego głowę wyznaczyli nagrodę w wysokości 500 tys. drachm. W jednej chwili mężczyzna stał się bohaterem greckiej ulicy, idolem młodych ludzi. W mojej klasie – opowiadał jego brat Aleksander – wszyscy chłopcy wiedzieli, kim jest Georgios Iwanow. Wszyscy chcieli być w przyszłości Iwanowami i mnie, jego bratu, dawali czasem pomarańczę albo garść rodzynków37.
Jesienią 1942 r. Brytyjczycy postanowili wywieźć Iwanowa-Szajnowicza z Grecji, zanim Niemcy go dopadną. Lada moment miał przypłynąć po niego grecki okręt podwodny Tryton. Niemniej włoscy karabinierzy byli szybsi i pierwsi dotarli do jego kryjówki. Przekazany w ręce Gestapo, został przewieziony do więzienia Averof, w którym obchodzono się z nim w nieludzki sposób. Na początku zmuszono go do wykonania 300 przysiadów, a gdy padł półżywy, bezlitośnie go skopano, po czym wrzucono do celi, gdzie niemiecki podoficer okładał go pięściami bez opamiętania. Cały czas był skuty i przetrzymywany w całkowitej izolacji, bez możliwości snu38. Na ścianie swojej celi wyrył napis: Niech żyje Polska. Jeszcze Polska nie zginęła. Jerzy Iwanow39.
2 grudnia 1942 r. Polak stanął przed niemieckim sądem wojennym w Atenach. Zachowywał się godnie i dumnie, budząc szacunek samych sędziów. Otwarcie przyznał się do swoich patriotycznych czynów. Jego obrońca był wstrząśnięty, słysząc, jak ten człowiek, wytworny i sympatyczny, udziela w sposób naturalny i swobodny odpowiedzi twierdzących, z których każda stanowi dostateczną podstawę dla wyroku śmierci40. Iwanow-Szajnowicz oświadczył, że wprawdzie działał z ramienia Wielkiej Brytanii, ale w istocie jest wysłannikiem tej Polski, która nigdy nie ustanie w walce z waszym najazdem41. Zapadł na niego potrójny wyrok śmierci.
Gdy 4 stycznia 1943 r. dowieziono go na miejsce kaźni, zdecydował się na krok desperacki i ostateczny. Wyskoczywszy z więziennej budy, roztrącił kordon niemieckich strażników i rzucił się do ucieczki. Wybuchła chaotyczna strzelanina, kule łupały drzazgi z pni cyprysowych i zdawały się omijać uciekającego – opowiadał sierżant policji Georgios Stamatopulos. Był już około osiemdziesięciu metrów od samochodu, gdy seria trafiła go w prawą nogę. Potknął się, zachwiał, raz jeszcze zebrał siły, starając się zniknąć za węgłem muru, lecz noga zawiodła go i upadł. Niemcy rzucili się doń z krzykiem jak wściekłe psy, złapali za lewą nogę i poczęli ciągnąć po ziemi42. Ciężko rannego mężczyznę przywiązali do słupa. Nie chciał, by zasłonięto mu oczy. Tuż przed oddaniem salwy przez pluton egzekucyjny zdobył się na ostatni okrzyk: „Niech żyje Polska!”.
Ogień zamiast wody. Walka i ofiara
Wybuch II wojny światowej na długi czas odciągnął polskich pływaków od ich życiowej pasji. Wielu chwyciło za broń, by bronić Niepodległej, walczyć z Niemcami i Sowietami, którzy podzielili między siebie Polskę.
Wybitny działacz sportowy, duchowy ojciec sekcji pływackiej AZS Bogdan Baranowski, mistrz w pływaniu stylem grzbietowym i uczestnik niemal wszystkich zawodów pływackich międzywojennej Warszawy, poległ na placu boju 18 września 1939 r. pod Falenicą jako dowódca kompanii ochotników. Podczas niemieckiej okupacji na ulicach Warszawy rozstrzelano zdolnych młodych pływaków – Leszka Piekarniaka i braci Pasamońskich, a także znakomitego piłkarza wodnego Leszka Rosnera. Należeli do Szarych Szeregów. Ofiarą egzekucji ulicznej padł Dzidek Olszewski – doświadczony pływak, człowiek podziemia, pojmany w czasie łapanki, przesłuchiwany na Pawiaku, fałszywie oskarżony o posiadanie broni. Podobny los spotkał Zbigniewa Maciejewskiego, nadzieję polskiego sportu pływackiego, zawodnika celującego w stylu dowolnym. W czasie wojny był on żołnierzem Armii Krajowej i został bestialsko zamordowany przez Niemców po zdemaskowaniu jego komórki konspiracyjnej. Waldemar Szwiec z kolei, doskonały pływak, wielokrotnie prezentujący swoje możliwości podczas zawodów akademickich i międzyuczelnianych, uczestniczył w wojnie obronnej 1939 r. jako dowódca baterii przeciwlotniczej, a po klęsce wrześniowej przedostał się przez Francję do Anglii i brał udział w obronie przeciwlotniczej Wielkiej Brytanii. Po przeszkoleniu wojskowym jako cichociemny został zrzucony na teren okupowanej Polski i pod pseudonimem „Robot” siał spustoszenie w niemieckich szeregach. Przeprowadził wiele brawurowych akcji dywersyjnych, jak ta pod Baranowską Górą (26 lutego 1943 r.), gdy zatrzymał siedem pojazdów niemieckich i przejął broń, amunicję oraz 100 tys. zł. Zginął w październiku 1943 r., próbując wyrwać się z niemieckiej obławy43.
Tadeusz Semadeni – organizator polskiego pływania sportowego – wziął udział w Powstaniu Warszawskim i 19 sierpnia 1944 r. poległ w czasie zażartych bojów o Politechnikę Warszawską. Tego samego dnia na ulicach stolicy zginął jego 16-letni syn Allan, stawiając opór nieprzyjacielskiemu czołgowi. W Powstaniu Warszawskim bił się również (i stracił oko) Zygmunt Wieliński – doskonały trener, autor książki o nauce pływania i treningu pływackim. W walkach powstańczych 1944 r. na Woli zginął Kazimierz Karpiński – pływak, wielokrotny wicemistrz Polski, olimpijczyk z Berlina 1936 r., mistrz waterpolo. Tragiczny los żołnierzy powstania stał się też udziałem małżeństwa Pietrzykowskich, reprezentantów Polski w skokach z wieży i z trampoliny – Wincentego, wielokrotnego mistrza Polski w tej dziedzinie, śmierć dosięgła na barykadach, z bronią w ręku, a jego żonę, lekarkę, podczas pełnienia służby medycznej w jednym z powstańczych szpitali44.
Powojenne odrodzenie
W 1945 r. działalność wznawia Polski Związek Pływacki, rok później odbywają się mistrzostwa Polski45. Do pierwszego międzynarodowego starcia rodzimych pływaków z zagranicznymi rywalami dochodzi w 1948 r. – przynosi ono zwycięstwo nad Rumunią. Tuż po wojnie najlepsi pływacy skupiają się w Poznaniu, ale już na początku lat 50. ich stolicą staje się Wrocław.
Marek Petrusewicz. Bojowy i zadziorny
W październikową niedzielę 1953 r. tłumy oblegały wrocławski basen przy ul. Teatralnej. Emocje sięgnęły zenitu, gdy 19-letni Petrusewicz na dźwięk gwizdka skoczył do wody, by pobić rekord świata na dystansie 100 m stylem klasycznym. Jego największym rywalem był czas, bo tor pokonywał samotnie. Osiągnął upragniony cel, uzyskując czas 1 min i 10,9 s. Mistrzowski tytuł wydarł reprezentantowi ZSRS Władimirowi Minaszkinowi. Był to pierwszy rekord świata ustanowiony przez Polaka.46
Marek urodził się w Wilnie na początku 1934 r. Ród Petrusewiczów wywodził się ze zubożałej kresowej szlachty pieczętującej się herbem Leliwa47. Ojciec sławnego pływaka Stanisław, wykształcony agronom (ukończył studia w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego), służył w Legionach Polskich. To on wtajemniczył Marka w naukę pływania. Podczas okupacji sowieckiej ojciec ukrywał się w Baranowiczach. Był członkiem Armii Krajowej i po wkroczeniu Niemców na Nowogródczyznę został aresztowany za działalność konspiracyjną, a kilka tygodni później rozstrzelany. Brat Marka, Stanisław, również był żołnierzem AK; zaszywszy się w okolicznych lasach, operował pod pseudonimem „Tur” w oddziale ppor. Czesława Zajączkowskiego „Ragnera”. Po ponownym wkroczeniu Sowietów Stanisława rozbrojono, aresztowano i wywieziono do łagru w Kałudze. Rodzinnej tragedii dopełniła śmierć 18-letniej siostry Danusi, która utonęła w nieznanych okolicznościach w nurtach Szczary. Marek uciekł wraz z babcią do Warszawy, gdzie przeżył dramat powstania. Na jego tułaczym szlaku znalazły się Kielce, Kraków, Łódź i wreszcie Wrocław – powojenna przystań48.
Przygodę z pływaniem późniejszy rekordzista rozpoczął w wieku 14 lat od wodnych zabaw w berka. Towarzyszyli mu Janusz Jaśkiewicz, Witold Bieszczanin, Ryszard Połomski i Józef Lewicki, również przyszli mistrzowie tej dyscypliny. Na ich wodne akrobacje miał zwrócić uwagę trener Butler, który wciągnął chłopców do tworzonej właśnie sekcji pływackiej „Związkowca”49. Z kolei wedle innego przekazu odkrywcą zdolności pływackich Petrusewicza był łowca młodych talentów Józef Makowski – przyszły mistrz i trener Marka50. W każdym razie Petrusewicz szybko został jedną z gwiazd Pafawagu – lidera polskich klubów pływackich. Miał niewątpliwy udział w zdobyciu mistrzostwa okręgu wrocławskiego (1950) i w ustanowieniu przez sztafetę klubową rekordu Polski w wyścigu 4 × 100 m stylem zmiennym na igrzyskach młodzieżowych w Berlinie (1951). Wśród wrocławskich pływaków był bezkonkurencyjny w rankingu na 200 m stylem klasycznym. W 1950 r. pobił rekord okręgu w tej konkurencji, uzyskując czas 2:50,0. Trzy lata później powołano go do reprezentacji Polski51.
Tajną broń Petrusewicza w pływackich zmaganiach stanowił „szus na jednym oddechu”, jak najdalej od powierzchni wody, jak najbliżej dna52. Miał wybitne predyspozycje do uprawiania sportu – podkreśla autor jego biografii Wojciech Wiesner – był atletycznie zbudowany, silny i ogólnie sprawny fizycznie. Wyjątkowy talent. A przy tym bojowy, zadziorny i odporny psychicznie. O takim zawodniku mawiają trenerzy, że posiada agresję lub złość sportową53.
W grudniu 1952 r. podczas skoku narciarskiego (eksperymentował z różnymi sportami) Marek złamał nogę. Postanowił jednak zawalczyć o powrót do kondycji. Już latem, pod okiem swego starego mistrza Józefa Makowskiego, przystąpił do morderczych treningów, by podjąć próbę pobicia rekordu świata w pływaniu na 100 m stylem klasycznym. 18 października 1953 r. wszyscy uwierzyli, że nazwisko Polaka po raz pierwszy w historii sportu ukaże się na czele światowych tabeli pływactwa. […] REKORD PADŁ! Petrusewicz zdążył do mety. Każdy doskonale zharmonizowany ruch ramion i nóg przybliżał go do kamiennego nabrzeża. I znów doping oszałamiający, wiercący w uszach jak świdrem. Meta54. Po tym spektakularnym sukcesie 23 maja 1954 r. Polak wyrównał pływacki rekord świata na 200 m stylem klasycznym, a latem wywalczył srebro na mistrzostwach Europy w Turynie – pierwszy medal dla Polski w pływaniu w zawodach tej rangi55.
W 1957 r. cały Wrocław obiegła wieść o ślubie Marka z Haliną Dzikówną, czołową polską pływaczką. Wyjechali razem do Szczecina, gdzie Petrusewicz przywdział barwy Arkonii, pływał i grał w piłkę wodną. Przeżywał boleśnie fakt, że nie zakwalifikował się na igrzyska olimpijskie w Melbourne. Przyczyniło się do tego niewątpliwie wprowadzenie zakazu pływania pod wodą stylem klasycznym, co stanowiło jego największy atut w starciu z rywalami. Ostateczna katastrofa przyszła w marcu 1958 r., podczas wyjazdu na Zawody Przyjaźni, odbywające się w Rostocku w NRD. Wtedy Petrusewicz stał się ofiarą prowokacji: został oskarżony o gwałt, oczerniony i potępiony przez prasę, następnie dożywotnio zdyskwalifikowany i pozbawiony tytułu mistrza sportu56. Podjął pracę w stoczni, nasiliła się u niego choroba alkoholowa, z którą zmagał się już od jakiegoś czasu. Opuściła go żona, odkryto u niego chorobę Buergera, czyli zakrzepowo-zarostowe zapalenie naczyń krwionośnych, prowadzące do martwicy kończyn. To brzmiało jak wyrok. Pływak alkoholem tłumił strach przed nieuchronnym. Nie poskutkowały odwyk ani wszczepienie esperalu.
Punktem zwrotnym w życiu Marka stała się amputacja; prawą nogę zastąpiła proteza. Wstydził się kalectwa. Zaakceptował je dzięki Markowi Sroczyńskiemu, który organizował we Wrocławiu sekcję pływacką osób niepełnosprawnych. Namówił mistrza, aby i on spróbował. Marek odżył. Został rekordzistą Polski na 50 metrów kraulem57. Petrusewicz odbił się od dna i znowu znalazł na szczycie – zdał maturę, ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim, wziął ślub ze znaną piosenkarką Joanną Rawik (związek rozpadł się jednak po kilku miesiącach). Jak wspomina jego współpracownik Józef Stec: Odciął się od swej niechlubnej przeszłości. […] Dał się poznać jako człowiek szlachetny i prawy, uczciwy58.
Marek nigdy nie pogodził się z dyktaturą komunistów w Polsce. Gdy tylko w 1980 r. zrodziła się „Solidarność”, całym sobą zaangażował się w jej działania. Współpracował z Kornelem Morawieckim, wygłaszał płomienne przemowy porywające tłum do czynu, współorganizował spotkania z legendami opozycji – Anną Walentynowicz, Andrzejem Gwiazdą, Grzegorzem Palką i Leszkiem Moczulskim. Pracuje 24 godziny na dobę, jest niespożyty – mówił o Petrusewiczu Piotr Bednarz, wiceprzewodniczący dolnośląskiej „Solidarności”. Uczestniczy w pracach wielu sekcji. Ofiarny i oddany całym sercem idei związku59.
13 grudnia 1981 r. na wieść o wprowadzeniu stanu wojennego próbował ratować, co się dało, ze zdemolowanej siedziby wrocławskiej „Solidarności” przy ul. Mazowieckiej. Wtedy znienacka wpadli do środka zomowcy. Przede mną szalała zgraja bezmyślnych wandali – odtwarzał te chwile. To, co wyczyniali, przechodziło wszelkie […] granice. A przecież byli to ludzie powołani do strzeżenia prawa […]. Twarz i całą głowę osłaniały im szeroko opadające aż na ramiona kaptury, z wycięciami jedynie na oczy […] – średniowieczne kaptury katów i supernowoczesna, krótka broń60. Z powodu swego kalectwa pływak nie był w stanie uciec. Został aresztowany i brutalnie pobity. Po wyjściu z więzienia mieszkanie przeznaczył na tajną drukarnię „Solidarności”, a sam prowadził nasłuch radiowy patroli milicyjnych i SB, przekazując zdobyte informacje ukrywającym się działaczom ruchu. Pisał również artykuły do podziemnej prasy.
W epoce walki „Solidarności” o prawdziwie wolną Polskę choroba Buergera dała mu się we znaki ze zdwojoną siłą. Jedynym ratunkiem było leczenie w zagranicznej klinice, ale władze komunistyczne nie wyraziły zgody na wyjazd Petrusewicza z kraju. Po dwóch latach zaciekłej walki z chorobą został pozbawiony drugiej nogi. Mimo to nie stracił bojowego ducha. Nadal śledził z zaangażowaniem wydarzenia w Polsce i na świecie. Występował po stronie bojowników o wolność. Morderstwa Grzegorza Przemyka i księdza Jerzego Popiełuszki jedynie zwielokrotniły w nim nienawiść do komunistów – wspominał przyjaciel Marka, Tadeusz Wirowicz61.
Ostatnie lata życia Petrusewicza to zmagania z kalectwem. Z czasem rekordzista świata stał się więźniem własnego ciała. Po udarze mózgu był do połowy sparaliżowany, miał poważne problemy z mówieniem. Zmarł 8 października 1992 r. Odszedł człowiek, który ukochał pływanie i którego żywiołem była walka – zarówno na pływalni, jak i w życiu. Pozostawił po sobie godnych kontynuatorów: córkę Danutę Petrusewicz–Wójt, mistrzynię Polski w pływaniu, oraz wnuka Łukasza Wójta – brązowego medalistę mistrzostw Europy w Rijece (2008) i rekordzistę Polski seniorów na 200 m stylem zmiennym (basen 50 m). Od 1989 r. pamięć o Marku jednoczy środowisko pływackie dzięki ustanowieniu ogólnopolskich zawodów o puchar jego imienia. Po śmierci mistrza przerodziły się one w upamiętniający go memoriał, podczas którego rokrocznie swój talent prezentują uzdolnieni pływacy z całej Polski.
Teresa Zarzeczańska-Różańska. Kobieta, która pokonała kanał La Manche
Teresa Zarzeczańska (ur. 1946) po raz pierwszy weszła do basenu jako 10-latka i o mały włos nie utonęła. W siódmej klasie marzyła o tym, by zostać matematyczką sławną jak Pitagoras i… jak najprędzej nauczyć się pływać. Szybko czyniła postępy w różnych stylach i została zawodniczką sekcji pływackiej klubu Lech.
Wstawała o piątej rano, by o szóstej znaleźć się na pływalni, a po intensywnych ćwiczeniach w wodzie pędziła na lekcje na drugi koniec Poznania. Potem czekał ją jeszcze jeden popołudniowy trening. Za swą życiową dewizę przyjęła zasłyszane w tym czasie słowa: „Trzeba się w górę piąć, choć męczy życie. A jeśli kiedyś przyjdzie paść, to paść – na szczycie!”. Zmobilizowała wszystkie siły i pobiła rekord okręgu poznańskiego. Uzyskiwała coraz lepsze wyniki, aż w końcu dorównała najlepszym pływaczkom w kraju. W 1967 r. została wicemistrzynią Polski na 400 m stylem zmiennym. W następnym roku poprawiła rekord Polski na 200 m stylem klasycznym aż o 3,2 s. Zdobyła tytuł najlepszej pływaczki roku. Do niej należał również rekord w pływackich zmaganiach na 100 m. Igrzyska olimpijskie w Meksyku w 1968 r. były już na wyciągnięcie ręki – okazało się jednak, że dla wielokrotnej mistrzyni i rekordzistki Polski nie ma miejsca w składzie reprezentacji narodowej! Zdecydowała o tym niewygodna dla władz komunistycznych przeszłość ojca Teresy. Służył on w 17. Pułku Piechoty w Międzyrzeczu, był oficerem wychowania fizycznego. W maju 1946 r. został aresztowany i uwięziony w siedzibie Informacji Wojskowej w Międzyrzeczu; zastrzelono go podczas próby ucieczki. Przyczyn zatrzymania rodzina nigdy nie poznała. Nie odnalazła też jego grobu. Tajemnicy śmierci ojca do dziś nie wyjaśniono. Teresa nie zdążyła go poznać, bo przyszła na świat, gdy już nie żył. Została wychowana, podobnie jak jej starsza siostra, przez mamę i babcię.
Meksyk był dla Zarzeczańskiej nieosiągalny, bo – jak pokrętnie tłumaczył trener – „to druga półkula, więc koszt jednego olimpijczyka jest duży”. Teresa nie załamała się i postanowiła za dwa lata wystartować na mistrzostwach Europy w Barcelonie. W 1970 r. wygrała w Gdyni kolejne mistrzostwa Polski. W zatwierdzonym składzie reprezentacji jadącej do Hiszpanii spiker podał jej nazwisko, ale dzień przed wyjazdem pływaczka dowiedziała się, że została skreślona z listy. Mimo ogromnego rozczarowania Teresa żyła ciężką pracą i nadzieją dostania się na igrzyska olimpijskie w Monachium (1972). W międzyczasie wywalczyła kolejne tytuły mistrzyni Polski. Nie trafiła jednak do kadry narodowej, ponieważ była, jak jej powiedziano, za stara. Miała wtedy 25 lat i wielką szansę na zdobycie medalu. Czuję, że coś zostało bezpowrotnie stracone – wyznawała. I to, że co nie zostało dokonane, tego nie dokona się już nigdy. Pozostaje żal i świadomość zmarnowanych lat, lat treningów, uporu, wiary i złudzeń62. Gdy ogarnęła ją czarna rozpacz i nawet zwycięstwa przestały jej sprawiać radość, trener podsunął jej niezwykle śmiałą myśl: Postaw sobie nowy cel – kanał La Manche. Spróbuj…63
Początkowo podjęcie tego arcytrudnego zadania wydawało się niemożliwością. Niemniej Teresa była uparta. Próbowała swoich sił w pływaniu długodystansowym. Prawdziwy chrzest bojowy stanowił dla niej wyścig na odcinku Westerplatte–Hel. Bałtycki szlak o długości 24 km pokonała ramię w ramię z mężczyznami. Wywalczyła brązowy medal, a także zapewnienie, że znajdzie się w gronie śmiałków mających zdobywać kanał La Manche. Wciąż jednak była zwodzona, a jej wyjazd do Francji z roku na rok odkładano na później. Gdy wydawało się, że wszystko już stracone, z pomocą przyszedł jej znany dziennikarz poznańskiej telewizji Teofil Różański. Zaproponował Teresie pływanie w Klubie Płetwonurków Ligi Obrony Kraju Delfin, a w zamian obiecał wsparcie w realizacji śmiałego przedsięwzięcia.
Kanał La Manche postanowiła zdobyć potajemnie. Miała poważne obawy, że i tym razem władze uniemożliwią jej start za granicą. Nie zgłosiła więc podjęcia próby w Polskim Związku Pływackim, a o paszport starała się nie w Warszawie, lecz w Poznaniu. We wszystkich poczynaniach gorąco wspierał ją Różański (w przyszłości zostanie jej mężem). Wyjazd do Francji organizowano pod pretekstem wyprawy turystycznej, ale o prawdziwych założeniach wiedział wiceprezydent Poznania Andrzej Wituski i to on udzielił zdeterminowanej pływaczce wsparcia finansowego.
30 sierpnia 1975 r. przyjęła wyzwanie przepłynięcia kanału La Manche, czego żaden Polak przed nią nie dokonał. Najpierw całą ekipą, wraz z sędzią delegowanym przez Channel Swimming Association, udali się do portu Dover, gdzie czekał na nich kuter. Na jego pokładzie popłynęli ku plaży Szekspira ze zjawiskowym białym amfiteatrem skał. Było to miejsce startu pływaków, którzy porywali się na pokonanie słynnego szlaku wodnego z Anglii do Francji. Tutaj desperaci i ryzykanci, zrezygnowani i śmiałkowie stają do swego zdecydowanego kroku. Prowadzącego albo do samounicestwienia, albo do wdzięcznego zapisu w almanachach kapryśnego, mglistego Kanału64.
Jest godzina 5.30. Woda ma temperaturę ok. 15°C. Teresa od stóp do głów (z wyjątkiem rąk – te muszą pozostać suche, by „czuły wodę”) zostaje nasmarowana lanoliną, która przez pierwsze godziny będzie ją dobrze chronić przed zimnem. Z każdą minutą rosną w niej obawy. Zdaje sobie sprawę z tego, że wielu śmiałków przed nią nie podołało temu wyczynowi – płynących za wolno trzeba było wyciągać z wody sparaliżowanych z zimna, płynących za szybko pokonało wyczerpanie. Byli i tacy, którzy nie wytrwali, bo załamali się psychicznie. O godz. 5.45 sędzia włącza stoper i daje sygnał do startu. Zanurzając się w wodzie kanału, pływaczka odzyskuje spokój. Jej jedyny przewodnik po bezmiarze wód to kuter: wskazuje kierunek kursu i informuje o upływającym czasie.
Pierwsze 60 minut zmagań z wodami kanału La Manche mija niepostrzeżenie. Rozkręciłam się, płynę w tempie, jakie narzuciłam sobie od początku – opowiadała podekscytowana – 80 ruchów ramionami w każdej minucie. W ciągu godziny robię ich… 4800. Jeszcze tak przez dwie następne65. Powoli budzi się dzień, a wraz z wybiciem trzeciej godziny morderczych zmagań Zarzeczańska podpływa do kutra „żabką”, by się posilić. Teraz czeka ją trzyminutowa chwila wytchnienia, w której nasyci się gorącą czekoladą. Musi uważać, by nie dotknąć statku ani sędziego – jeśli to zrobi, zostanie zdyskwalifikowana.
Gdy znów rusza do przodu, wiatr wzmaga się, a fale rosną. Ogarnia ją przejmujące zimno, ręce robią się groźnie białe, co oznacza, że nie dochodzi do nich krew. Wykonuje więc energiczne skurcze i rozkurcze dłoni, by przywrócić krążenie. To pomaga. Zaczyna czuć je na nowo. Trwający dwie godziny kryzys został przezwyciężony.
Brzegu wciąż nie widać, a wycieńczone ciało zdaje się odmawiać posłuszeństwa. Po tylu godzinach nożycowej pracy nogi są zupełnie sztywne, jak kołki. Kolana są jak nienasmarowane zardzewiałe zawiasy66. By ulżyć rękom, które ledwo wyciągają się z wody, Teresa postanawia płynąć żabką. Słyszy jednak dochodzące z kutra nawoływania, by przeszła z powrotem na kraul, bo do lądu dobije za pół godziny. Mobilizuje więc wszystkie siły i wyobraża sobie, że ma przed sobą 30-minutowy, rutynowy trening, wykonywany dzień w dzień od kilkunastu lat. I to skutkuje. Ręce i nogi niosą jakby same. Przed pływaczką rysuje się już brzeg, dosięga piaszczystego dna kanału, wynurza się z wody i o własnych siłach dociera do mety. Zwycięstwo należy do niej! Jest pierwszą Polką, a zarazem czwartą kobietą na świecie, która zatryumfowała nad kanałem La Manche. Udało jej się pokonać wodny szlak z Wielkiej Brytanii do Francji w ciągu 11 godz. i 10 min. Ustanowiony przez Teresę Zarzeczańską rekord kraju do dziś pozostaje niepobity.
Agnieszka Czopek-Sadowska. Po pierwszy medal olimpijski w pływaniu
Miała zaledwie 16 lat, gdy wywalczyła brązowy medal na igrzyskach olimpijskich w Moskwie (1980) i została pierwszą polską medalistką olimpijską w pływaniu67. Agnieszka Czopek, jedna z najzdolniejszych i najbardziej pracowitych pływaczek czasów PRL, 14-krotna mistrzyni i 37-krotna rekordzistka kraju, przyszła na świat w 1964 r. w Krzeszowicach, w rodzinie o sportowych tradycjach. Jej mama Sylwia Pudło była zapaloną siatkarką i wioślarką AZS Kraków, tato Czesław uprawiał sport amatorsko. Agnieszka w dzieciństwie panicznie bała się wody, ale udało jej się przezwyciężyć lęk i odtąd woda stała się jej sprzymierzeńcem. Na długo związała się z krakowskim klubem Jordan, który reprezentowała w latach 1971–1984. Olbrzymie postępy sportsmenki dostrzegł trener Jacek Choynowski – to on został jej mistrzem w 1974 r. i doprowadził ją do olimpijskiego sukcesu.
Swoje rewelacyjne wyniki Agnieszka Czopek zawdzięczała przede wszystkim morderczym treningom. Wspominała, że najbardziej liczyła się praca totalna: im więcej kilometrów, im większe obciążenia, tym lepiej68.
Podczas zawodów pucharu świata w Tokio w 1979 r. pokazała najwyższą klasę pływacką, zdobywając brązowy medal. Dwa lata później dwukrotnie wywalczyła brąz na mistrzostwach Europy w Splicie, utrzymując światowy poziom w rywalizacji na 200 m stylem motylkowym i na 400 m stylem zmiennym. Najważniejsze były jednak igrzyska w Moskwie w 1980 r. Gdy nadszedł rok olimpijski, pływaczka zawiesiła naukę, by całkowicie poświęcić się przygotowaniom do zawodów.
Wszystko wskazywało na to, że walka będzie wyrównana: najlepsze sportsmenki świata dzieliły ułamki sekund. Na czoło wysuwały się pływaczki z NRD (jak się później okazało, swoje imponujące wyniki zawdzięczały one przyjmowaniu męskich hormonów). Agnieszka Czopek, która znalazła się wśród startujących na 400 m stylem zmiennym, była gotowa na najwyższą próbę. Widziałam, że przez większą część wyścigu byłam druga – opowiadała. Ale im bliżej końca, tym mniej miałam sił […], chce się walczyć, ale ciało już nie słucha. […] Kiedy płynęłam ostatnie 50 metrów, to miałam czarno przed oczami. Nie widziałam nic, ale płynęłam dalej […]. Walczyłam do ostatniego metra, siłą rozpędu, na granicy wytrzymałości organizmu69.
Grażyna Dziedzic. Pływanie było jej przeznaczeniem
Na przełomie lat 70. i 80. na najbardziej prestiżowych zawodach pływackich w kraju brylowała 13-krotna mistrzyni Polski Grażyna Dziedzic – urodzona w Oświęcimiu w 1963 r.70 Przygodę z pływaniem rozpoczęła w trzeciej klasie szkoły podstawowej, a po zaledwie roku dała się poznać jako wyśmienita kraulistka podczas pierwszych w swoim życiu zawodów sportowych. Reprezentowała sekcję pływacką Klubu Sportowego Unia Oświęcim. Pierwszy sukces przyszedł w 1975 r. na mistrzostwach okręgu krakowskiego: wygrała na dystansie 800 m stylem dowolnym. W 1977 r. powołano ją do kadry narodowej juniorów, w tym samym roku wywalczyła też pierwszy w życiu i w historii swojego klubu tytuł mistrza Polski juniorów, a w 1980 r. – mistrzostwo Polski seniorów na 100 i 200 m stylem klasycznym.
Podczas mistrzostw Polski seniorów w 1981 r. na oświęcimskiej pływalni Grażyna Dziedzic zaskoczyła wszystkich, pokonując medalistkę olimpijską Agnieszkę Czopek w wyścigu na 400 m stylem zmiennym71. W lipcu tegoż roku na mistrzostwach Europy w Splicie sięgnęła po brąz, płynąc na 200 m stylem klasycznym. Wówczas to ustanowiła nowy rekord Polski, osiągnąwszy czas 2:35,35. Wytężyła wszystkie siły, by w następnym roku jako pierwsza polska pływaczka awansować do finału mistrzostw świata w Ekwadorze, i to na trzech dystansach – 200 m stylem klasycznym, 200 m stylem zmiennym i 400 m stylem zmiennym. W 1982 r. w zawodach o puchar Europy w Göteborgu stanęła na podium jako trzecia pływaczka, a do tego rekordzistka Polski z doskonałym czasem 2:31,18. Gdy dwa lata później zrezygnowała z kariery sportowej, podjęła pracę w Miejskim Ośrodku Sportu i Rekreacji w Oświęcimiu.
Leszek Górski. Nagrodzony za „upór i męstwo”
Okrzyknięto go „najlepszym polskim pływakiem trzydziestolecia między Markiem Petrusewiczem a Arturem Wojdatem”72. Wysportowany olsztynianin, urodzony w 1961 r., od młodzieńczych lat celował w pływaniu. Uczył się w pierwszej polskiej szkole mistrzostwa sportowego, założonej w Raciborzu, i ukończył ją w 1980 r. Trenował zacięcie, przywdziewając barwy różnych klubów: Juvenii, Kormoranu, SZS AZS Olsztyn (1970–1980) i Śląska Wrocław (1981–1987). Specjalnością Górskiego był styl zmienny, stworzył wręcz jego nową jakość. W swojej kolekcji medali ma ponad 100 krążków wywalczonych w mistrzostwach Polski różnych kategorii wiekowych we wszystkich stylach z wyjątkiem klasycznego. W latach 1977–1986 Górski aż 13-krotnie zdobył mistrzostwo Polski (na 200 m stylami grzbietowym i zmiennym oraz na 400 m stylem zmiennym). Do niego należy 14 rekordów Polski na 25-metrowym basenie oraz 18 na 50-metrowym. Do historii polskiego sportu przeszedł ponadto m.in. jako finalista olimpijski, wicemistrz Europy (Split 1981, 400 m stylem zmiennym), a także przedstawiciel Europy w pucharze świata (1979).
Jego droga po laury była trudna i wyboista, gdyż zmagał się z poważnymi problemami zdrowotnymi. Na przełomie lat 70. i 80. przeszedł dwie ciężkie operacje więzadeł w lewym kolanie i transplantację ścięgna mięśnia dwugłowego. Po pierwszej z nich podjął ogromny trud przygotowania się do występu olimpijskiego w Moskwie (1980). Może właśnie dlatego to jemu przyznano nagrodę Fair Play za „upór i męstwo”. Mimo olbrzymiego wysiłku musiał jednak ustąpić z placu boju po usunięciu umiejscowionej w nodze śruby i po pechowym złamaniu ręki. Karierę sportową zakończył w 1988 r., ale z pływania nigdy nie zrezygnował. Został trenerem dzieci, młodzieży i dorosłych w stworzonej przez siebie szkole pływackiej we Wrocławiu.
Mariusz Podkościelny. Sukces w amerykańskim stylu
Złota legenda Mariusza Podkościelnego73 (ur. 1968) zrodziła się w Ameryce. Tam właśnie zaczęła rozwijać się i nabierać rozpędu jego kariera pływacka. W 1986 r. udało mu się bowiem wyjechać do Stanów Zjednoczonych z grupą świetnie zapowiadających się polskich pływaków i dostać do Mission Viejo – „kuźni amerykańskich talentów”.
Pływackie szlify zdobywał na basenie Politechniki w Gdańsku, gdzie uczył się tej niełatwej sztuki razem z bratem i kuzynami. Pływanie opanował już w wieku sześciu lat, a trzy lata później odniósł pierwsze zwycięstwa na mistrzostwach Polski, i to w trzech konkurencjach. W zawodach krajowych zajmował zwykle miejsce na podium. Pierwsze seniorskie trofeum (srebro) wywalczył jako 15-latek na 25-metrowym basenie. Pod okiem trenera Alojzego Ogińskiego opanował pływanie kraulem i okazał się mistrzem tego stylu na 100, 200 i 400 m. Z takim bagażem doświadczeń i zwycięstw wyjechał do Ameryki. Zaraz po przyjeździe do USA czar Ameryki prysnął – opowiadał. Nie było pieniędzy na ulicach i nic nie było za darmo. Szybko zrozumiałem, że tylko ciężką pracą można się wyrwać i coś znaczyć. Zdarzało się często, że inni zawodnicy traktowali nas z dystansem i żeby dogryźć, nazywali nas komunistami. […] Zrozumiałem również, że najlepszą drogą do zdobycia ich respektu jest wynik sportowy74.
Po trzech miesiącach pobytu w Ameryce Mariusz dostał się do finału otwartych mistrzostw USA (USA Open), poprawiając swój życiowy rekord na 400 m kraulem z 4:05 do 3:58. W marcu 1987 r. na yardowych mistrzostwach USA wywalczył trzy złote krążki i jeden srebrny. W tym samym roku wziął udział w mistrzostwach Europy seniorów w Strasburgu i dwukrotnie zajął piąte miejsce, co było wynikiem znaczącym, tym bardziej że pobił rekord Polski (15:19).
Najbardziej ekscytujący okazał się dla niego występ na igrzyskach olimpijskich w Seulu w 1988 r. Podczas eliminacji na 400 m kraulem płynął drugim torem, przez cały czas nie spuszczając oka z dotychczasowego mistrza świata – Rainera Henkela. Gdy po przepłynięciu 200 m zauważył, że idą łeb w łeb, „dodał gazu i odbił się od niego”. Jak dotknąłem ściany i wygrałem swoją serię, to wiedziałem, że będę w finale – wspominał te pamiętne chwile. Byłem tak szczęśliwy, że nawet nie spojrzałem na tablicę wyników, a na niej zabłysnął napis NEW OR… nowy rekord olimpijski. To był chyba pierwszy rekord olimpijski w pływaniu dla Polski […]. Ja byłem pierwszy, a Artur [Wojdat] trzeci. Jedyny kraj, który miał dwóch zawodników w finale! Na górze rozpiski pojawił się po raz pierwszy i chyba jedyny w historii polskiego pływania napis: Rekord Świata: Artur Wojdat POL, Rekord Olimpijski Mariusz Podkościelny POL75. Był to dla Polaka wielki powód do dumy. W samym finale poprawił życiowy wynik o jedną sekundę (3:48,59), ustanowił nowy rekord Polski i zajął piąte miejsce.
Podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych Podkościelny zdobył dyplom z zakresu nauk politycznych na Uniwersytecie Arizony. Choć otrzymał atrakcyjne oferty pracy od rządu USA, wolał poświęcić się misji trenera amerykańskich drużyn uniwersyteckich. Na początku sprawdził się jako asystent sportowy na macierzystej uczelni (1993–1996), a następnie jako główny szkoleniowiec kobiecej ekipy Uniwersytetu Oregonu (1996–2003) oraz Uniwersytetu Miami na Florydzie (2003–2006). Za oceanem znalazł również miłość życia, którą okazała się znakomita pływaczka Dagmara Grzeszczak. Ich córka Julia poszła w ślady rodziców i także pnie się po szczeblach kariery pływackiej.
Artur Wojdat. Mistrzowski kraul
Jest uznawany za najlepszego kraulistę w historii polskiego sportu, zdobył pierwszy polski medal olimpijski w pływaniu wśród mężczyzn (1988) i pobił rekord świata w wyścigu na 400 m stylem dowolnym (1988)76. To dzięki niemu stało się głośno o Polsce, bo to właśnie on został pierwszym polskim medalistą mistrzostw świata (1991) i dwukrotnym mistrzem Europy (1989, 1991).
Sztukę pływania Artur Wojdat (ur. 1968) opanował już w wieku sześciu lat. W jej tajniki wprowadzał go najpierw Tadeusz Mazur, a potem Werner Urbański, któremu zawdzięczał pierwsze medale zdobyte na mistrzostwach Europy juniorów w Leeds. Prawdziwym momentem zwrotnym w karierze Wojdata był wyjazd na stypendium do Stanów Zjednoczonych. Do „pływackiej kuźni talentów” – Mission Viejo Nadadores – trafił w roku 1985. Miał wówczas 17 lat.
Kiedy wylądował na ziemi amerykańskiej, obchodzono akurat Halloween, o którym Artur nie miał pojęcia. Dlatego w stan konsternacji wprawił go widok Amerykanów poprzebieranych za wszelkiego rodzaju straszydła. Pomyślał sobie: „Co to za kraj? Wariaci!”. Jego pierwszy trening w Los Angeles zakończył się wielką awanturą, bo nie znał ani angielskiego, ani reguł panujących na amerykańskich pływalniach. W pewnej chwili wyszedł z wody i udał się do toalety. Gdy wrócił, trener zaczął na niego krzyczeć, gdyż basenu w czasie treningu nie wolno było opuszczać poza wyznaczonymi przerwami. Wojdat stał jak skamieniały, niczego nie rozumiał, uśmiechał się tylko pod nosem, co jeszcze bardziej rozgniewało oburzonego szkoleniowca. Kompromitacji nie uniknął też na zawodach uniwersyteckich w Kalifornii: W Europie obowiązywał przepis, że po pierwszym gwizdku wszyscy stają z tyłu słupka. Ale w Ameryce stawano z przodu. Słychać gwizdek, wszyscy ruszyli, a ja stoję – opowiada. Sędzia zbaraniał. Gada do mnie przez megafon, a ja nie wiem, co robić, bo nie znam języka. W końcu podchodzą do mnie jacyś ludzie, pokazują coś, śmieją się ze mnie. Popychają mnie, żebym podszedł bliżej. […] Ze wstydu zapadłem się pod ziemię. Pojawiła się myśl: „A może wracać? Tu jest jakieś wariatkowo…”77.
Pokonał jednak trudności, zaaklimatyzował się w nowym środowisku i wkrótce pokazał Amerykanom, na co go stać. W drodze na szczyt jego mistrzem był Terry Stoddard z Mission Viejo, który twierdził, że Artur jest specyficznym typem zawodnika: potrafi być trenerem sam dla siebie, „wie, co w danym momencie jest dla niego najkorzystniejsze, i wciela to w życie”78. Na igrzyskach olimpijskich w Seulu w 1988 r. Wojdat wywalczył brązowy medal na 400 m stylem dowolnym, a cztery lata później w Barcelonie w tej samej konkurencji zajął czwarte miejsce. Na mistrzostwach świata dwukrotnie zdobył brąz w wyścigu na długim basenie (50 m), płynąc na 200 i 400 m, srebro zaś przypadło mu w udziale w rywalizacji na 200 m stylem dowolnym (basen 25-metrowy). Ponadto był dwukrotnym mistrzem Europy w stylu dowolnym – w Bonn na 400 m (1989) i w Atenach na 200 m (1991), dwukrotnym srebrnym medalistą mistrzostw Europy (200 m stylem dowolnym i 400 m stylem dowolnym), trzykrotnym medalistą mistrzostw Europy juniorów (dwa srebrne medale i brąz) i Uniwersjady (złoto, srebro i brąz). W Polsce nazwisko Wojdata znał każdy – na mistrzostwach krajowych na długim basenie zdobył w sumie 26 medali, w tym 21 złotych. Za oceanem na akademickich mistrzostwach USA wywalczył 9 złotych medali, a na mistrzostwach Stanów Zjednoczonych 4 złote krążki, udowadniając, że jest pływakiem światowej klasy. 25 marca 1988 r. w Orlando ustanowił rekord świata na 400 m stylem dowolnym, osiągając rewelacyjny czas: 3:47,38 i prześcigając dotychczasowego mistrza Michaela Grossa (3:47,80). Dzięki temu wyczynowi został drugim po Marku Petrusewiczu polskim rekordzistą świata w pływaniu.
Po epoce spektakularnych sukcesów Artur Wojdat postanowił osiąść na stałe w Ameryce. Ukończył studia z zakresu biologii, a ostatecznie został informatykiem, ponieważ od zawsze pasjonowały go komputery. W tym kierunku zdobył także specjalistyczne wykształcenie.
Rafał Szukała. Stworzony do wygrywania
Rafał Szukała (ur. 1971) jest stworzony do wygrywania. Perfekcyjnie reaguje na stres, najszybciej płynie w najważniejszych zawodach. O jego stalowych nerwach najlepiej świadczy fakt, że nie popełnia falstartów79 – chwalił go dawny trener Czesław Szulc. Ten wyjątkowo utalentowany „pogromca wody” z Poznania, który do perfekcji opanował styl motylkowy, został pierwszym mistrzem świata na basenie 50 m w historii polskiego pływania. To najwyższe trofeum zdobył w Rzymie w 1994 r. Jednocześnie zasłynął jako dwukrotny mistrz Europy – w Bonn (1989) i Sheffield (1993) – oraz wicemistrz olimpijski w Barcelonie (1992), za każdym razem na dystansie 100 m stylem motylkowym80. Był ponadto trzykrotnym olimpijczykiem – w Seulu (1988), Barcelonie (1992) i Atlancie (1996), gdzie pełnił funkcję chorążego polskiej reprezentacji olimpijskiej.
W rodzinie Rafała Szukały było wielu muzyków i profesorów, ale żadnego sportowca. O pływackiej karierze młodego poznaniaka zdecydował przypadek. W sąsiedztwie jego domu mieściła się akurat szkoła pływacka, do której zapisali go rodzice i, jak sam mówi, był to strzał w dziesiątkę81. Po tym, jak w 1987 r. zdobył w Rzeszowie mistrzostwo Polski na 100 m stylem motylkowym, poczuł się największym szczęściarzem pod słońcem. Wówczas dotarła do niego wiadomość, że przyznano mu staż w USA i zostanie zawodnikiem klubu Mission Viejo Nadadores w Kalifornii. Ten wyjazd okazał się rewolucją w życiu pływaka – zapuścił się za Atlantyk, by szlifować formę pod okiem legendarnego trenera Terry’ego Stoddarda, pod którego skrzydła dostały się również inne wschodzące gwiazdy polskich pływalni: Artur Wojdat i Mariusz Podkościelny. Wszystko, z czym się tam zetknąłem, szokowało – wspomina Rafał. Terry potrafił się dogadać z ludźmi, każdego traktował tak samo podczas treningu. To dzięki niemu zrozumiałem, że mistrz musi być mistrzem w każdej chwili, nie tylko na zawodach. I, co najważniejsze, uwierzyłem, że mogę być delfinistą światowej klasy. Wmawiał mi to do znudzenia82.
Szukała startował na igrzyskach olimpijskich w Seulu w 1988 r. jako 17-latek. Rok później objawił swój pływacki geniusz na mistrzostwach Europy w Bonn, gdzie zdobył złoto i srebro. Dla niego samego była to ogromna niespodzianka. Błyskają flesze, dziennikarze spisują opowieść 18-letniego poznaniaka – odtwarza wydarzenie Janusz Pindera. Szukała opowiada o trenerach, Leszku Szymkowiaku i Szulcu, o Szkole Mistrzostwa Sportowego, o Poznaniu, mieście, w którym się wychował, o swoim hobby, czyli grze na gitarze. […] Zapytany przez jednego z niemieckich dziennikarzy, kiedy uwierzył, że może być pierwszy na 100 metrów stylem motylkowym, odpowiada z uśmiechem: – Na sprinterskim dystansie nie ma czasu na myślenie. Od startu do mety płynie się na pełnym gazie. Ale po 75 metrach miałem jeszcze siły, by zaatakować. Ten moment zdecydował o zwycięstwie83. Gdy prowadził walkę z czasem i rywalami, bez przerwy brzmiały mu w uszach słowach trenera Stoddarda: Proszę cię o jedno, płyń tak, jakbyś chciał zwyciężyć84. I udało się: sięgnął po złoto!
Jednak to nie wywalczone w Rzymie (mistrzostwa świata 1994) i w Bonn złoto stanowiło dla Polaka największą wartość, lecz olimpijskie srebro zdobyte w Barcelonie w 1992 r. Choć bój o złoty medal przegrał zaledwie o 0,03 s. z Amerykaninem Pablo Moralesem, czuł się najszczęśliwszym z ludzi – wywalczył przecież drugie miejsce na podium, o którym mu się nawet nie śniło. Od tego czasu – mówi – praktycznie stałem się jednym z topowych zawodników na świecie, przynajmniej w tym okresie, na 100 metrów delfinem, na 200 metrów delfinem również85. Dwa lata później na mistrzostwach świata jego tryumf już tak nie zaskoczył, ale presja była znacznie większa, tym bardziej że przez dwa lata z rzędu plasował się na pierwszym miejscu w światowych rankingach. Ostatni wielki międzynarodowy występ Rafała Szukały to igrzyska olimpijskie w Atlancie w 1996 r. Nie udało mu się wprawdzie zdobyć tam medalu, ale na osłodę pobił własny rekord kraju.
W Stanach Zjednoczonych Szukała nie tylko startował, lecz także jednocześnie studiował psychologię i informatykę na Uniwersytecie Iowa. Po zakończeniu kariery pływackiej został specjalistą komputerowym w Chicago – pracował w firmie zajmującej się oprogramowaniem dla maklerów giełdowych. Za oceanem założył rodzinę; jego córka Anastazja została pływaczką, a on sam przez trzy lata był jej trenerem. Pomagał też jednemu z lokalnych klubów jako szkoleniowiec. Uważa, że obecnie pływanie w Polsce jest o wiele bardziej popularne niż za jego czasów: bardzo dużo ludzi pływa, jest dużo więcej klubów sportowych, ale jeżeli chodzi o pasję, to ona musi przyjść sama, niejako z wewnątrz86.
Alicja Pęczak-Graczyk. Pływaczka wszechstronna
Epoka pływacka w życiu Alicji Pęczak-Graczyk (ur. 1970)87 – 82-krotnej mistrzyni Polski seniorek i 14-krotnej medalistki mistrzostw Europy, olimpijki z Barcelony (1992), Atlanty (1996) i Sydney (2000) – rozpoczęła się już w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Na bydgoski basen szła raźnym krokiem, a w tych pływackich eskapadach towarzyszył jej tata. Zawsze po zakończeniu ćwiczeń kupował dla niej herbatę i pączka. Alicja śmieje się po latach, że to była najlepsza zachęta do pływania.
Długo bała się dużego basenu. Strach pokonała w drugiej klasie, gdy jako siedmiolatka wygrała pierwsze zawody i zdobyła gipsowy medal za drugą pozycję na 25 m (do dziś zajmuje on honorowe miejsce w jej domu). Szybko okazało się, że Alicja ma ogromny talent. Trafiła więc do klasy sportowej, a jej pierwszym trenem został Zbigniew Bilewicz.
Byłam najmłodsza i najmniejsza w klasie, ponieważ wówczas dzieci zaczynały naukę w wieku siedmiu lat, ale mnie mama posłała do szkoły, gdy miałam sześć – opowiada o swoich początkach. Dodatkowo trafiłam też do grupy, gdzie była rozpiętość wiekowa 3–4 lat, i pamiętam, że nie mogłam się z nimi ścigać, bo nie miałam warunków fizycznych. Więc zawsze wygrywałam wszystkie konkursy na technikę pływania i lepiej od nich robiłam ćwiczenia techniczne, bo tylko w tym zakresie mogłam wtedy rywalizować z pozostałymi dziećmi88.
Technika opanowana do perfekcji stała się jej największym atutem i zaprocentowała w przyszłości. Alicja nauczyła się pływać wszystkimi stylami i wykonywać ćwiczenia techniczne z maksymalną szybkością. Jej mocnymi stronami były również „czucie wody” i niezahamowany pęd ku zwycięstwu. Z czasem udowodniła, że zasługuje na miano najwszechstronniejszej pływaczki w historii polskiego sportu.
W swojej karierze zdobyła ponad 300 medali z imprez krajowych i międzynarodowych (jej tata obliczył, że było ich dokładnie 375). Wyjątkowe miejsce w tej imponującej kolekcji zajmują trzy złote krążki wywalczone na mistrzostwach Europy w Sheffield (1998) oraz pięć medali z mistrzostw świata na 25-metrowej pływalni – trzy srebrne z Göteborga (1997) i Aten (2000) oraz dwa brązowe z Rio de Janeiro (1995) i Göteborga (1997).
Dla Alicji szczególną wagę ma też złoto, które przywiozła z Walencji w 2000 r. – ostatnich mistrzostw Starego Kontynentu z jej udziałem. Szykowałam się na złoto na 200 m w stylu klasycznym, ponieważ był to mój koronny dystans – wspomina – ale przegrałam o 0,02 s ze szwedzką zawodniczką i zdobyłam tylko srebrny medal. I ubolewałam nad tym. Natomiast nieoczekiwanie zdobyłam złoty medal na 100 m stylem klasycznym, do tego z pobiciem własnego rekordu życiowego, i to było satysfakcjonujące89.
Alicja nigdy nie rozstała się z pływaniem. Po zakończeniu kariery sportowej stworzyła własną szkołę pływacką dla najmłodszych. Przyznaje, że kocha dzieci i uwielbia je uczyć tego wszystkiego, co stanowiło jej życiową pasję. Swoją pracę traktuje jak misję. Chce, aby wszystkie dzieci w Polsce potrafiły pływać dla własnego bezpieczeństwa i by pływanie było dla nich czymś tak naturalnym, jak jazda na rowerze.
XXI w. – złota era „ludzi wody”
Początek XXI stulecia należał do Otylii Jędrzejczak – dwukrotnej mistrzyni świata na 200 m delfinem (2003, 2005), pięciokrotnej mistrzyni Europy, rekordzistki świata na 200 m stylem motylkowym. W światowej czołówce znajdował się również wówczas Paweł Korzeniowski – mistrz świata na dystansie 200 m stylem motylkowym (2005) i jedyny polski pływak, który wziął udział aż w pięciu igrzyskach olimpijskich. W rankingu najlepszych pływaków znaleźli się ponadto Mateusz Sawrymowicz i Przemysław Stańczyk – mistrzowie świata z Melbourne (2007).
Na współczesnej scenie sportowej ciągle przybywa nowych pływaków, odważnie mierzących się z wodą, rywalami i błyskawicznie pędzącym czasem. Są ambitni, pracowici i wytrwali. Ich nazwiska układają się w nowy panteon gwiazd polskiego pływania. Od lat 90. XX w. do czasów obecnych znaleźli się wśród nich: Ewa Synowska, Krzysztof Cwalina, Mariusz Siembida, Katarzyna Baranowska, Dagmara Komorowicz, Aleksandra Urbańczyk, Sławomir Kuczko, Konrad Czerniak, Radosław Kawęcki, Paulina Barzycka, Wojciech Wojdak, Piotr Albiński, Marcin Maliński, Konrad Gałka, Łukasz Wójt…
Bartosz Kizierowski. Wierny biało-czerwonym barwom
Reprezentujący barwy Polonii Warszawa Bartosz Kizierowski (ur. 1977) to z zamiłowania pływak kraulista, który w wieku 16 lat otrzymał szansę od losu. W 1993 r. wyjechał na staż za Atlantyk90 i trafił do amerykańskiego klubu w Mission Viejo. Był ambitny, głodny wiedzy i sukcesów sportowych. Przed młodym warszawiakiem otwarły się niemal nieograniczone możliwości rozwoju. Potrafił je wykorzystać. Po otrzymaniu świadectwa dojrzałości rozpoczął studia ekonomiczne91 na renomowanym Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Tam z kolei dołączył do uczelnianej grupy pływaków Golden Bears, wśród których doskonalił swe pływackie umiejętności pod kierunkiem Nicka Thorntona i Mike’a Bottoma. Zaskarbił sobie szczerą sympatię kolegów i został wybrany kapitanem uniwersyteckiej ekipy, dla której zdobył wiele cennych punktów w międzyuczelnianej rywalizacji.
Od 1997 r. Polak należał do elitarnej grupy sprinterów, wśród których znalazły się takie sławy pływackie, jak mistrz olimpijski z Sydney Anthony Ervin i Gary Hall jr. Kizierowski nigdy nie ukrywał, że kariera zawodowego pływaka jest dla niego priorytetem. Nie miał jednak szczęścia do wielkich imprez, uzyskując znacznie lepsze wyniki w eliminacjach i półfinałach, a znacznie gorsze w decydującej walce (w finałach). Tę złą passę przełamał dopiero na ME (2002), zdobywając mistrzostwo Europy na 50 m dow. i pozostawiając w pobitym polu rekordzistę świata i legendę sprintu Rosjanina Aleksandra Popowa92.
Kizierowski, 13-krotny mistrz i 24-krotny rekordzista Polski, został dwukrotnym brązowym medalistą mistrzostw świata, dwukrotnym mistrzem Europy i dwukrotnym brązowym medalistą mistrzostw Europy, mistrzem i wicemistrzem Uniwersjady (Pekin 2001), wreszcie czterokrotnym olimpijczykiem (Atlanta 1996, Sydney 2000, Ateny 2004, Pekin 2008)93. Po tym, jak w lipcu 2005 r. zdobył brązowy medal na mistrzostwach świata w Montrealu, odrzucił propozycję reprezentowania barw Kataru na igrzyskach olimpijskich w Pekinie, choć zaproponowano mu astronomiczną sumę 200 tys. euro rocznie (wraz z dodatkowymi premiami w przypadku zdobycia medalu). Pozostał wierny biało-czerwonym barwom94.
Kizierowski zasłynął nie tylko jako najlepszy polski sprinter, lecz także jako jeden z najbardziej rozpoznawalnych na świecie polskich trenerów. Przez wiele lat mieszkał w Madrycie i tam szkolił czołowych zawodników, swych rodaków, na czele z Konradem Czerniakiem. Trenował też hiszpańską kadrę narodową seniorów.
Paweł Korzeniowski. Mistrz Polski, Europy i świata
W rodzinie Pawła Korzeniowskiego (ur. 1985) wszyscy uwielbiali sport – dziadek był założycielem sekcji pływania w Oświęcimiu, babcia gimnastyczką, tato Jan bronił bramki Unii Oświęcim, a mama Dorota oraz wujkowie zostali pływakami. Starsza siostra Pawła pokochała basen i chodziła na treningi. On zaś zdecydował się na pływalnię ze względu na skrzywienie kręgosłupa95. Szybko jednak okazało się, że chłopiec coraz śmielej poczyna sobie na basenie. Sam zresztą przyznaje, że już w dziecięcych latach jego żywiołem był ruch na świeżym powietrzu – gra w hokeja albo w piłkę. Nic więc dziwnego, że trafił do szkoły sportowej; tam został wprowadzony w arkana sztuki pływackiej przez swojego pierwszego trenera Przemysława Staszewskiego. Ćwiczyli razem przez pięć lat i to on zaszczepił Pawłowi miłość do pływania. Nie wywierał na swych podopiecznych żadnej presji, lecz uczył ich „bawić się sportem”, czerpać z niego radość i zadowolenie. Jak gdzieś jeździliśmy na obozy – wspomina Paweł – zawsze z nami grał w piłkę czy uprawiał inne sporty. Zawsze robił to w formie zabawy. To było coś, co mi się bardzo podobało i pamiętam to do dzisiaj96.
Swój pierwszy medal, srebrny, Korzeniowski wywalczył w wieku 14 lat, w 1999 r. Rok później podczas mistrzostw kraju juniorów w wyścigu na 100 m stylem motylkowym zdobył złoto. Ten pierwszy medal mistrzostw Polski zrobił na mnie […] duże wrażenie, bo udało mi się osiągnąć coś, co było moim marzeniem. Pamiętam, że kiedy stałem na podium, to duma mnie rozpierała. Każdy kolejny medal jakby zaszczepił we mnie chęć zdobywania następnych. Gdyby nie było pierwszego medalu, nie byłoby kolejnych. Ale oczywiście tytuł mistrza świata i medale, które zdobywałem na mistrzostwach Europy, to była wielka radość. Ogromna satysfakcja, stanie na podium, słuchanie „Mazurka Dąbrowskiego”. To były piękne chwile i one na pewno zostaną ze mną do końca życia97.
Wielokrotny rekordzista, mistrz Polski i Europy, mistrz i dwukrotny wicemistrz świata, olimpijczyk z Aten (2004), Pekinu (2008), Londynu (2012), Rio de Janeiro (2016) i Tokio (2020), był wychowankiem klubu pływackiego Unia Oświęcim, trenując pod okiem Piotra Woźnickiego i Marka Dorywalskiego. Od 2005 r. reprezentował AZS AWF Warszawa, gdzie wziął go pod swoje skrzydła najpierw Paweł Słomiński, a od 2010 r. Robert Białecki.
Droga Korzeniowskiego wiodła z pływalni macierzystej Unii na wielkie zagraniczne baseny, będące polem rywalizacji najsłynniejszych pływaków z całego świata. Jego wielki tryumf to mistrzostwa świata w Montrealu w 2005 r., na których zdobył złoty medal w wyścigu na 200 m stylem motylkowym. Uzyskał wtedy znakomity czas: 1:55,02, ustanawiając tym samym nowy rekord Polski. Cztery lata później, w Rzymie, wywalczył tytuł wicemistrza świata w tej samej konkurencji, a potem powtórzył sukces w Barcelonie w 2013 r. Okrył się też sławą trzykrotnego mistrza Europy – dwukrotnie w Budapeszcie (2006, 2010) oraz w Eindhoven (2008). Trzy razy wygrał Uniwersjadę – w Izmirze, Belgradzie i Kazaniu. Tytuł mistrza Polski wywalczył aż 46 razy!
Otylia Jędrzejczak. Złote serce i złote medale
Kocham to, co robię, pływanie jest częścią mnie. Jest mną, we mnie i w moim sercu. Pomimo ciężkich godzin treningów, pomimo chwil zwątpienia nie poddam się98 – napisała w swej autobiograficznej książce Otylia Jędrzejczak (ur. 1983), pierwsza Polka, która zdobyła tytuł mistrzyni i rekordzistki świata, zdobywczyni złotego i dwóch srebrnych medali na igrzyskach olimpijskich w Atenach (2004), multimedalistka mistrzostw świata i mistrzostw Europy99.
Urodziła się na Śląsku (w Kochłowicach, obecnie część Rudy Śląskiej). Na basen dostała się z powodu… skrzywienia kręgosłupa. Lekarz powiedział: „Trzeba pływać” – i tak się zaczęło. W dzieciństwie próbowała jeszcze szermierki, tańca i gimnastyki artystycznej, ale nic nie sprawiało jej tak wielkiej przyjemności, jak pływanie. Ojciec Otylii wspominał, że podczas swoich debiutanckich zawodów, zaledwie po trzech miesiącach nauki, wyprzedziła wszystkie dzieci o pół basenu. Jej rówieśnicy płynęli na plecach, a ona jako jedyna – kraulem100. Po raz pierwszy tytuł mistrzyni Polski Jędrzejczak zdobyła w 1994 r. w Radlinie. W drugiej klasie pojechała na pierwsze zagraniczne zawody do Niemiec i od razu wywalczyła puchar. Talent szlifowała w sekcji pływackiej Pałacu Młodzieży w Katowicach.
Skokiem na głęboką wodę było rozpoczęcie nauki w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Krakowie. W podjęciu tej trudnej decyzji pomogła miłość do sportu. Otylia opuściła rodzinny Śląsk, zamieszkała w internacie i całkowicie poświęciła się sportowej pasji pod czujnym okiem trenerki Marii Jakóbik. W krakowskiej epoce swego życia zdobyła medale mistrzostw Europy juniorów i seniorów oraz dotarła do olimpijskiego finału w Sydney na 200 m stylem motylkowym. Podczas igrzysk rozgrywanych w Australii była najmłodszą reprezentantką Polski – nie ukończyła jeszcze 17 lat. Ta wielka światowa impreza stanowiła dla niej ogromne przeżycie i fascynującą przygodę, tym bardziej że udało jej się w półfinale pobić rekord Starego Kontynentu: Ten rekord Europy na pływalni w Sydney – opowiadała – odebrałam Dunce Mette Jacobsen, z którą chwilę wcześniej rywalizowałam na mistrzostwach Europy w Helsinkach, gdzie zdobyłam złoto na dwieście i srebro na sto metrów delfinem101. Rywalka podeszła do niej po występie, by nakłonić ją do udania się na kontrolę antydopingową; bez tego rekord nie zostałby uznany. Tylko dzięki tej dobrej radzie Polka, zainwestowawszy 100 dolarów australijskich w badanie, przeszła do historii jako rekordzistka.
W 2001 r. Jędrzejczak zdecydowała się wyjechać do Niemiec i tam trenować przez pół roku pod okiem słynnego mistrza sztuki pływackiej Petera Fischera. Nie zaniedbała przy tym nauki szkolnej – chodziła do trzeciej klasy w Krakowie, a w Bytomiu eksternistycznie zaliczała materiał z klasy czwartej, dzięki czemu zdała maturę rok wcześniej, przygotowując się do niej już w Niemczech. Intensywny czas treningów z Fischerem – szkoleniowcem najwyższej klasy – okazał się świetną decyzją. Pierwsze, co zrobił po moim przyjeździe – wspominała – to zabrał mnie do Hamburga do Olympiastützpunkt na badania do tak zwanego kanału, gdzie sprawdził moją technikę. Po tych badaniach stanął przede mną i z poważną miną powiedział: – Otylia, będziesz kiedyś mistrzynią świata102. Razem z Fischerem wyruszyła w 2001 r. na mistrzostwa świata do Fukuoki. Zaczęło się pechowo – podczas wyścigu na 200 m delfinem zachłysnęła się wodą i nagle zatrzymała, za co została zdyskwalifikowana. Potem jednak dokonała rzeczy niezwykłej – pokonała 100 m kraulem, bijąc rekord Polski i płynąc w finale, a na dystansie 100 m delfinem wywalczyła srebro.
Po powrocie do kraju wstąpiła w szeregi klubu AZS AWF, rozpoczynając współpracę z trenerem Pawłem Słomińskim. Już w grudniu 2001 r. sięgnęła po złoto na mistrzostwach Europy w Antwerpii, a na kolejnych, w Berlinie (2002), wygrała na 200 m stylem motylkowym, bijąc rekord świata z oszałamiającym wynikiem czasowym – 2:05,78. W następnym roku została mistrzynią świata w tej samej konkurencji, zdobywając jednocześnie srebrny medal w rywalizacji na 100 m.
Na igrzyska olimpijskie w Atenach (2004) jechała z mocnym postanowieniem zdobycia złotego medalu dla… dzieci chorych na raka. Zrodziło się ono pod wpływem przeczytanej książki Oskar i pani Róża Érica-Emmanuela Schmitta, którą podsunęła jej kilka miesięcy przed igrzyskami psycholog Beata Mieńkowska. Książka o chorym na białaczkę chłopcu, który do ostatnich chwil potrafił czerpać z życia to, co najlepsze, głęboko poruszyła pływaczkę. Wówczas obiecała sobie, że wywalczy najwyższe olimpijskie trofeum i wystawi je na licytację, a dochód z niej przeznaczy na leczenie najmłodszych. Cel został osiągnięty – Otylia zdobyła złoto na 200 m stylem motylkowym, do tego dwa srebrne medale w innych konkurencjach. Złoty medal wystawiła potem na aukcji charytatywnej, która przyniosła 257 550 zł. Pieniądze trafiły do Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu.
Po spektakularnym zwycięstwie w Atenach pływaczka stanęła na szczycie panteonu polskich sportowców. Każdy Polak znał jej nazwisko. W 2005 r. za „złote serce i złote medale” przyznano jej tytuł najpiękniejszej Polki na gali „Viva! Najpiękniejsi”. Magazyn „Swimming World” obwieścił na swych łamach, że Otylia Jędrzejczak jest najlepszą pływaczką w Europie, wtedy też znalazła się na pierwszym miejscu w plebiscycie „Przeglądu Sportowego”.
Pływacki szlak zmagań Otylii znaczony był jeszcze wieloma sukcesami, by wspomnieć zwycięstwo na mistrzostwach świata w Montrealu (2005), złoty medal na mistrzostwach Europy w Helsinkach (2006), srebro i brąz wywalczone na mistrzostwach świata w Melbourne (2007), tytuł mistrzyni Europy zdobyty w Debreczynie (2007)103… Z pływaniem nie rozstała się nigdy. Po zakończeniu kariery sportowej stworzyła jedną z największych w Polsce fundacji promujących sport wśród dzieci i młodzieży – Fundację Otylii Jędrzejczak. Ciągle zresztą pozostaje aktywna. Organizuje obozy sportowe Otylia Swim Tour oraz zawody pływackie Mikołajkowa Olimpiada Pływacka i Otylia Swim Cup, angażuje się ponadto w projekt „Mistrzynie w szkołach”, popularyzując pływanie wśród dziewcząt. Pomagamy młodym adeptom pływania w poprawieniu techniki i nabraniu odpowiednich nawyków – opowiada o swojej działalności – a także wyłuskujemy spośród małych pływaków tych najlepszych i honorujemy stypendiami ułatwiającymi start do kariery. Dzięki fundacji mam poczucie, że spłaciłam zaciągnięty dług. Mnie też ktoś kiedyś dał szansę104. W swojej karierze przepłynęła blisko 40 tys. km, a to tak, jakby opłynęła całą ziemię!105
1 A. Cendrowski, Pływanie. Nie Romeo i Julia a Leander i Heros, [w:] Igrzyska stare jak świat, Warszawa 1976, s. 275.
2 M. Napieralski, Szkoła pływania na Marymoncie, 1.08.2022, https://bielany.um.warszawa.pl/-/szkola-plywania-na-marymoncie [dostęp: 1.07.2023].
3 A. Cendrowski, Pływanie…, s. 276.
4 S. Jandziś, M. Migała, Majewski Stanisław J., http://sekcjahistoryczna.fizjoterapia.org.pl/majewski-stanislaw-j/ [dostęp: 1.07.2023].
5 M. Buszkiewicz, Pływanie, [w:] Elementy teorii pływania, red. B. Czabański, M. Fiłon, K. Zatoń, Wrocław 2003. Cyt. za: https://buszi.wordpress.com/historia-plywania/ [dostęp: 1.07.2023].
6 A. Cendrowski, Pływanie…, s. 269.
7 Tamże, s. 277.
8 Tamże, s. 8.
9 Tamże, s. 9.
10 Tamże, s. 13.
11 K. Szujecki, Życie sportowe w Drugiej Rzeczypospolitej. Sukcesy, ciekawostki, sensacje, Warszawa 2012, s. 193–194.
12 K. Bocheński, Zawody w Bruges. Bocheński o swych zwycięstwach, „Stadjon” 1930, nr 46, s. 8.
13 Zob. M. Stokłosa, A. Wójcik, Roman Kazimierz Bocheński. Na wojnę w bluzie AZS, [w:] tychże, Sportowcy dla Niepodległej. Publikacja wydana w ramach obchodów 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej, Kraków 2019, s. 16–19.
14 Sam Bocheński posługiwał się imieniem Kazimierz (tak podpisywał swoje artykuły w prasie sportowej). Pod tym właśnie imieniem funkcjonuje w prasie międzywojennej i w większości publikacji powojennych.
15 Fenomenalni pływacy, „Światowid” 1931, nr 1, s. 5.
16 K. Bocheński, Zawody w Bruges. Bocheński o swych zwycięstwach, „Stadjon” 1930, nr 46, s. 8.
17 T. Makowski, Kazimierz Bocheński, [w:] tegoż, Kraulem przez Wisłę, Warszawa 1988, s. 55–56.
18 Zawrotna kariera Bocheńskiego. W ciągu dwu lat rekordzista Polski wzniósł się na wyżyny sportu pływackiego, „Głos Poranny”, 18.01.1931, s. 12.
19 J. Włodarkiewicz, Kazimierz Bocheński, „Stadjon” 1931, nr 6, s. 12.
20 Zawrotna kariera Bocheńskiego…, s. 12.
21 Pozycja naszych pływaków, „Sport Wodny” 1931, nr 6, s. 94.
22 Roman Bocheński (1910 –1940), https://olimpijski.pl/olimpijczycy/bochenski-roman-kazimierz/ [dostęp: 1.07.2023].
23 Zob. Roman Kazimierz Bocheński…, s. 19.
24 T. Makowski, Kraulem przez Wisłę…, s. 55.
25 Zob. M. Stokłosa, A. Wójcik, Jerzy Iwanow-Szajnowicz. Polska ponad wszystko, [w:] tychże, Sportowcy dla Niepodległej, Kraków 2018, s. 142–151; P. Lisiewicz, Najskuteczniejszy dywersant II wojny światowej, „Niezależna Gazeta Polska. Nowe Państwo” 2020, nr 10, s. 42–47; M. Iwankiewicz, Jerzy Iwanow-Szajnowicz – mistrz pływania, który wysadzał niemieckie okręty. Polski bohater aliantów, https://sport.tvp.pl/51631731/jerzy-iwanow-szajnowicz-mistrz-plywania-ktory-wysadzal-niemieckie-okrety-polski-bohater-aliantow [dostęp: 15.06.2023]; T. Leszkowicz, Jerzy Iwanow–Szajnowicz: bohater Grecji, bohater Polski, 8.06.2012, https://histmag.org/Jerzy-Iwanow-Szajnowicz-bohater-Grecji-bohater-Polski-6767 [dostęp: 15.06.2023]; S.S. Wojtkiewicz, Samotny bohater. Polak, o którym mówiła cała Grecja, „Przekrój” 1946, nr 49, s. 5.
26 M. Stokłosa, A. Wójcik, Jerzy Iwanow-Szajnowicz…, s. 44.
27 Tamże, s. 43.
28 Tamże, s. 56.
29 „Dobry wieczór! Kurier Czerwony”, 21.12.1937.
30 „Przegląd Sportowy”, 9.08.1938.
31 P. Lisiewicz, Najskuteczniejszy dywersant…, s. 44.
32 T. Makowski, Kraulem przez Wisłę…, s. 67.
33 Zob. G. Jatkowska, Jerzy Iwanow-Szajnowicz. Polski James Bond, bohater greckiego ruchu oporu, 4.12.2021,
https://plus.polskanews.pl/jerzy-iwanowszajnowicz-polski-james-bond-bohater-greckiego-ruchu-oporu/ar/c15-12615139 [dostęp: 15.06.2023].
34 Tamże.
35 Zob. T. Makowski, Kraulem przez Wisłę…, s. 68–69.
36 Zob. G. Jatkowska, Jerzy Iwanow-Szajnowicz…
37 Leonarda i jej synowie, zapis, oprac. i uzup. M. i J. Przymanowscy, Kraków 1980, s. 92.
38 Tamże, s. 107.
39 G. Jatkowska, Jerzy Iwanow-Szajnowicz…
40 Jerzy Iwanow-Szajnowicz – mistrz pływania…
41 M. Stokłosa, A. Wójcik, Jerzy Iwanow-Szajnowicz…, s. 150.
42 Leonarda i jej synowie…, s. 110.
43 Wojenne losy wymienionych pływaków przybliża Tadeusz Makowski w książce Kraulem przez Wisłę. Zob. rozdział: Z czasów walki i konspiracji (s. 46–128).
44 Tamże, s. 51–52.
45 K. Szujecki, Życie sportowe w PRL, Warszawa 2014, s. 34.
46 Petrusewicz rekordzistą świata na 100 m stylem klasycznym 1:10,9, „Sport”, 19.10.1953; Wykonałem swe zobowiązanie. Petrusewicz rekordzistą świata na 100 m żabką, 1:10,9, „Słowo Polskie”, 20.10.1953.
47 W. Wiesner, Jaki był Marek Petrusewicz?, Wrocław 2009, s. 8.
48 O wojennych losach Petrusewiczów pisze Wojciech Wiesner w książce Jaki był Marek Petrusewicz? (s. 11–15).
49 W. Wiesner, Jaki był Marek Petrusewicz?…, s. 22.
50 Tamże, s. 23.
51 O osiągnięciach pływackich Petrusewicza pisze szczegółowo Wiesner (Pływacki Wrocław, [w:] tegoż, Jaki był Marek Petrusewicz?…, s. 22–40).
52 B. Chabior, Marek Petrusewicz: od wielkich sukcesów na samo dno, 12.05.2016, https://sportowefakty.wp.pl/plywanie/603379/marek-petrusewicz-od-wielkich-sukcesow-na-samo-dno/3 [dostęp: 15.06.2023].
53 W. Wiesner, Jaki był Marek Petrusewicz?…, s. 25.
54 Petrusewicz rekordzistą świata na 100 m stylem klasycznym…; Wykonałem swe zobowiązanie…
55 Marek Petrusewicz (1934–1992), https://olimpijski.pl/olimpijczycy/marek-petrusewicz/ [dostęp: 15.06.2023].
56 W. Wiesner, Jaki był Marek Petrusewicz?…, s. 50; T.Z. Zapert, Marek Petrusewicz: powieść o prawdziwym pływaku, 3.10.2012, https://www.rp.pl/kraj/art13460261-marek-petrusewicz-powiesc-o-prawdziwym-plywaku [dostęp: 15.06.2023].
57 T.Z. Zapert, Marek Petrusewicz: powieść…
58 W. Wiesner, Jaki był Marek Petrusewicz?…, s. 59.
59 Tamże, s. 60.
60 Tamże, s. 62.
61 T.Z. Zapert, Marek Petrusewicz: powieść…
62 T. Zarzeczańska, Kraulem przez kanał La Manche, Warszawa 1980, s. 14.
63 Tamże, s. 15.
64 Tamże, s. 61.
65 Tamże, s. 66–67.
66 Tamże, s. 72.
67 Agnieszka Czopek-Sadowska, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/agnieszka-ewa-czopek-sadowska/ [dostęp: 15.06.2023].
68 Sport uczy wytrwałości. Wywiad z Agnieszką Czopek-Sadowską, 13.09.2018, https://gdymilknaoklaski.pl/rozmowy-ze-sportowcami/sport-uczy-wytrwalosci/ [dostęp: 15.06.2023].
69 Tamże.
70 Oświęcimska sekcja pływacka ma już 30 lat. Sukcesy sekcji pływackiej KS „Unia”, „Oświęcimski Chemik” 2002, nr 17,
s. 32–34.
71 Sensacyjna porażka Czopkówny, „Gazeta Krakowska” 1981, nr 146, s. 2; Porażka A. Czopkówny, „Echo Krakowa” 1981, nr 144, s. 10.
72 Górski Leszek Jan, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/gorski-leszek-jan/ [dostęp: 15.06.2023].
73 Mariusz Podkościelny, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/mariusz-podkoscielny/ [dostęp: 15.06.2023].
74 M. Wędrychowicz, [Wywiad z Mariuszem Podkościelnym], 4.05.2017, http://swimportal.pl/aktualnosci/najlepsza-droga-zdobycia-respektu-wynik [dostęp: 10.06.2023].
75 Tamże.
76 Artur Wojdat, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/artur-wojdat/ [dostęp: 1.07.2023].
77 D. Faron, Spokojne życie informatyka, 8.02.2021, https://przegladsportowy.onet.pl/plywanie/tanie-roleksy-dolary-i-wielki-sukces-historia-artura-wojdata/gn97ce7 [dostęp: 5.07.2023].
78 Artur Wojdat, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/artur-wojdat/ [dostęp: 1.07.2023].
79 J. Pindera, Płyń, jakbyś chciał zwyciężyć, „Rzeczpospolita” 24.07.2009, https://www.rp.pl/ekonomia/art7597911-plyn-jakbys-chcial-zwyciezyc [dostęp: 1.07.2023].
80 Rafał Marek Szukała, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/rafal-marek-szukala/ [dostęp: 1.07.2023]. W Bonn sięgnął też po srebro (na 200 m), a w Barcelonie zajął czwarte miejsce na 200 m stylem motylkowym.
81 Rozmowa z Rafałem Szukałą, pływakiem, wielokrotnym mistrzem Polski, dwukrotnym mistrzem Europy, olimpijczykiem, srebrnym medalistą olimpijskim, Fundacja Instytut Łukasiewicza, 30.06.2023.
82 J. Pindera, Płyń, jakbyś chciał zwyciężyć…
83 Tamże.
84 Tamże.
85 Rozmowa z Rafałem Szukałą, pływakiem, wielokrotnym mistrzem Polski…
86 Tamże.
87 Alicja Pęczak-Graczyk, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/peczak-graczyk-alicja-iwona/ [dostęp: 1.07.2023].
88 Rozmowa z Alicją Pęczak-Graczyk, pływaczką, wielokrotną mistrzynią Polski, Europy i świata, olimpijką,
Fundacja Instytut Łukasiewicza, 30.06.2023.
89 Tamże.
90 Zob. J. Szczygielski, Chorążowie polskich ekip olimpijskich (1924–2018), Pietrowice Wielkie 2018, s. 90–91.
91 Studiował ekonomię krajów rozwijających się.
92 Bartosz Kizierowski, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/bartosz-kizierowski/ [dostęp: 1.07.2023].
93 Tamże. Zob. też: Rafał Szukała, [w:] J. Szczygielski, Chorążowie polskich ekip olimpijskich…, s. 88.
94 Czysta gra fair play, red. K. Hądzelek i in., Warszawa 2014, s. 255.
95 Rozmowa z Pawłem Korzeniowskim, pływakiem, wielokrotnym mistrzem Polski i Europy, olimpijczykiem, Fundacja Instytut Łukasiewicza, 30.06.2023.
96 Tamże.
97 Tamże.
98 O. Jędrzejczak, Moja historia. Otylia Jędrzejczak, [współpraca] P. Hochstim, P. Skraba, Kraków 2019, s. 199.
99 Otylia Jędrzejczak, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/otylia-jedrzejczak/ [dostęp: 1.07.2023].
100 Tamże, s. 111.
101 Tamże, s. 209.
102 Tamże, s. 148.
103 Otylia Jędrzejczak, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/otylia-jedrzejczak/ [dostęp: 1.07.2023].
104 O. Jędrzejczak, Moja historia…, s. 278.
105 Tamże, s. 203.