Dla Mariusza Zaruskiego, twórcy Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, jednego z pionierów polskiego narciarstwa, jazda na nartach była sportem otwierającym zamknięte na siedem zamków lodowych wrota do gór, do hal pogrzebanych pod śniegiem, do stawów zamarzłych, do turni siwobrodych, do majestatu zimowej tatrzańskiej pustyni. […] Na nartach, tylko na nartach można ją podejść, podsłuchać, podpatrzeć. Oto jakie znaczenie ma dla nas narciarstwo. Poza tym daje zdrowie, kształci charakter, ucząc odwagi i szybkiego decydowania się, podnosi zmysł piękna1. Urokowi narciarstwa, połączonemu z przyjemnością odkrywania piękna gór, ulegali Polacy jeszcze przed odzyskaniem niepodległości. W dwudziestoleciu międzywojennym nastąpił prawdziwy rozkwit sportów narciarskich i rodzimych talentów w tej dziedzinie.
Nie znali techniki, ale mieli chęci – pierwsi polscy „skijorzy”
Pierwszą wzmiankę o nartach w polskim piśmiennictwie można odnaleźć w XVI–wiecznym dziele Sarmatiae Europeae descriptio (1578) Alessandro Guagniniego, polskiego historyka włoskiego pochodzenia. Opisał on „dziwny bieg na nartach” – prędki, po śniegu, na długich drewnianych deskach okutych od spodu żelazem, uskuteczniany dzięki długim kijom do podpierania. W początkach XVII stulecia o nartach wspominał w swoim Dyariuszu Wacław Dyamentowski, uczestnik wyprawy wojsk polskich na Moskwę (1606), świadek tego, jak kilkuset wojów sunących na deskach wyskoczyło z obozu Dymitra Samozwańca i rozgromiło idących do ataku.
Ostatnie dziesięciolecie XIX w. przyniosło pionierskie eksperymenty z użyciem nart na ziemiach polskich. Wśród tatrzańskich górali panuje przekonanie, że na Podhalu pojawiły się one razem z Marcinem Bachledą, zesłańcem syberyjskim, który szczęśliwie powrócił z wygnania w rodzinne strony – przywiózł je ze sobą, by służyły mu podczas polowań2. Zanim w języku polskim na stałe zagościło słowo „narty”, na dwie ślizgające się po śniegu deski mówiono „ski” (z norweskiego) albo „łyże” bądź „łyżwy” (z rosyjskiego). Pierwszych zaś entuzjastów białego sportu określano mianem „spuscocy” lub „skijorów”3.
Pierwsi narciarze nie za bardzo znali technikę, nie rozróżniali też rodzajów śniegu, ale mieli ogromną chęć przeżycia czegoś nowego. To ich napędzało. Przezwyciężali więc przeciwności, wspinali się na karpackie szczyty, w tym szczyty Tatr i zjeżdżali, na tyle, na ile umieli4 – pisze o początkach polskiego narciarstwa Wojciech Szatkowski. Pionierzy pędzili najczęściej na jesionowych nartach, podpierając się bambusowymi kijkami, nazywanymi alpensztokami. Pierwszymi enklawami polskiego narciarstwa były Zakopane, Lwów oraz Tatarów pod Howerlą. Na początku XX w. miłośnicy białego szaleństwa zaczęli skupiać się w klubach narciarskich, wśród których duże znaczenie miały Karpackie Towarzystwo Narciarzy (KTN) we Lwowie oraz Zakopiański Oddział Narciarzy Towarzystwa Tatrzańskiego (ZON TT).
Stanisław Barabasz. „Cieszyliśmy się i śmiali jak dzieci”
Za człowieka, który odegrał niemałą rolę w rozwoju narciarstwa w Tatrach, uznaje się Stanisława Barabasza (1857–1949)5. Architekt, ukończywszy studia na Politechnice Wiedeńskiej, powrócił do Krakowa, miasta swej młodości. Gdy zimą 1888 r. zawitał do majątku ziemskiego w Cieklinie pod Jasłem, by wyprawić się ze swym przyjacielem na polowanie, spadły akurat wielkie śniegi. Wtedy to Barabasz przypomniał sobie opowieści dawnych zesłańców syberyjskich o „łyżach” Jakutów z dalekiej Północy, dzięki którym „szli w zawody z ptakami”. Przed oczami stanęli mu uzbrojeni w łuk i strzały Lapończycy, sunący na deskach, by zapolować na reny6.
Barabasz skorzystał wówczas z usług dworskiego stelmacha z Cieklina – Teodora Poliwki. W stolarni mieszczącej się przy dworskiej kuźni wykonał on parę nart, z których jedna była jesionowa, a druga bukowa według instrukcji pomysłodawcy tak, że przypominały linie do szkolnej tablicy. Końce desek zostały zaostrzone do szpica, wyparzone w gorącej wodzie i wygięte do góry nad ogniskiem7. Barabasz przymocował narty sznurkami do nóg i zaczął nieporadnie ślizgać się na nich w okolicach cieklińskiego dworu. Raz po raz upadał: Szamotał się człowiek, przewracał i z trudem dźwigał, lecz te przeklęte deski trzymały nogi i wykręcały na wszystkie strony. Wreszcie okrążywszy z trudem dwór, zmęczony i mokry od potu jak w rzymskiej łaźni, […] odwiązałem z ulgą te wściekłe deski8 – opisywał swoje próby. Przyznawał również, że pierwsze polowanie na nich nie bardzo się udało, bo na zbyt zleżałym śniegu świszczały tak przerażająco, że „kuropatwy uciekały na setki kroków, a zając […] w panicznym strachu umykał”9.
Barabasz nie zniechęcił się jednak i zabrał narty do Krakowa, gdzie nocami jeździł po Błoniach i pod kopcem Kościuszki. Ćwiczył tam zjazdy, a w okolicznych lasach polował z użyciem desek. Marzyły mu się długie narciarskie wyprawy, ale nikt wówczas nie podzielał jego zapału do nowego sportu. Dopiero w Zakopanem odnalazł bratnią duszę, prawdziwego entuzjastę dwóch desek, z którym wspólnie rozpoczął narciarskie eksperymenty. Tym kompanem był Jan Fischer. Jedną z pierwszych pionierskich wypraw odbyli razem w Wielki Piątek roku 1894, a jej celem stał się Czarny Staw Gąsienicowy, który przybrał postać wielkiej białej równiny. Zjeździli go na nartach kilkakrotnie, po czym wysmarowali deski… olejem z sardynek i puścili się dalej do Kuźnic. Ten narciarski trening sprawił, że w 1898 r. Barabasz wystartował nawet w wojskowych zawodach narciarskich na Sikorniku pod Wolą Justowską10.
Zakopiańską erę prób narciarskich architekt zapamiętał jako wyjątkowy czas. Wycieczki odbywaliśmy nie dla zdobywania szczytów, lecz dla przyjemności jazdy na nartach […]. Cieszyliśmy się wtedy i śmiali jak dzieci z naszych upadków i przypadków. Po każdej takiej wycieczce czuł się człowiek odmłodzony, nabrał nowej ochoty do życia i do nudnego nieraz zajęcia zawodowego11. Te prekursorskie wyprawy nie doczekały się jednak naśladowców. Dopiero gdy Barabasz przeniósł się w 1901 r. na stałe do Zakopanego i zabrał do organizowania narciarskich wycieczek dla turystów (do Kondrackiej Przełęczy i Czarnego Stawu Gąsienicowego), biały sport zaczął zyskiwać zwolenników. Stanisław okazał się doskonałym nauczycielem. Stawiał swoim uczniom żelazny warunek – by w sztukę szusowania po stokach wtajemniczyli choćby jedną osobę.
Jako dyrektor zakopiańskiej Szkoły Przemysłu Drzewnego Barabasz obficie czerpał z bogatej sztuki podhalańskiej. Jednocześnie rozbudzał miłość do białego szaleństwa wśród uczniów i nauczycieli. Zadbał nawet o wykonanie dla nich kilkunastu par nart. Sam również czynił wypady w głąb Tatr, na nartach podbijał dwutysięczniki – Kondracką Kopę (2005 m) i Małołączniaka (2096 m) z Hali Kondratowej. Trudno było go nie zauważyć, gdy mknął przez Halę Gąsienicową, nad Czarnym Stawem, pod przełęczą Liliowe, na Beskidzie i Kasprowym, Goryczkowej Przełęczy Świńskiej, Hali Kondratowej, Czerwonych Wierchach, Małej Łące i Dolinie Miętusiej – czyli tam, gdzie przebiegały pierwsze trasy narciarskie na początku XX w. Nie dziwi więc fakt, że został on jednym z założycieli, a jednocześnie pierwszym prezesem Zakopiańskiego Oddziału Narciarzy Towarzystwa Tatrzańskiego (1907), a także jednym z założycieli i wiceprezesem Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (TOPR).
Mariusz Zaruski. „Narty – remedium na cherlactwo duchowe i fizyczne”
Zanim Mariusz Zaruski (1867–1941)12 – jeden z pionierów polskiego narciarstwa, taternictwa i jachtingu, twórca TOPR-u i kapitan „Zawiszy Czarnego” – wyruszył na dwóch deskach na podbój Tatr, pokochał morze. Urodził się na Podolu. Najpierw związał swe losy z Odessą, jako student wydziału matematyczno-fizycznego tamtejszego uniwersytetu oraz odeskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Na czas wakacji zaciągał się na statki handlowe płynące do Syrii, Egiptu, Indii, Chin i Japonii, a potem wstąpił do Szkoły Morskiej w Odessie, by zdobyć upragniony patent marynarski. Jednocześnie zaangażował się w podziemną działalność niepodległościową. Brał udział w potajemnych ćwiczeniach polowych z bronią w ręku, nawiązał też kontakty z polskimi organizacjami niepodległościowymi – Ligą Polską i Polskim Towarzystwem Gimnastycznym „Sokół”. Praca w konspiracji doprowadziła w końcu do tego, że w 1894 r. został aresztowany i skazany na pięć lat zesłania do guberni archangielskiej. W ten sposób znalazł się nad Oceanem Arktycznym i został kapitanem żaglowca „Nadzieja”.
Gdy doczekał końca tułaczki, z człowieka morza przeobraził się w „hetmana Tatr”13; ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie i zamieszkał w Zakopanem, u boku żony Izabeli Kietlińskiej. W stolicy Tatr otwarli własny pensjonat „Krywań”, którego bywalcami byli Władysław Stanisław Reymont, Stanisław Witkiewicz, bracia Józef i Bronisław Piłsudscy, a także Ignacy Daszyński. Lata 1904–1907 to dla Zaruskiego czas odkrywania Tatr i wrastania w zakopiański świat, znaczony życiem artystycznej bohemy, miłośników wypraw górskich, zdobywców szczytów, pierwszych narciarzy i taterników. Sam Mariusz, jak czytamy w jego biografii, chodził bardzo dużo po Tatrach i coraz lepiej je poznawał. Wędrował w góry nie tylko latem, lecz także – a nawet przeważnie – zimą, docierając na coraz to nowe szczyty nietknięte jeszcze ludzką stopą. Chętnie wiódł za sobą młodzież jako przewodnik i opiekun, ucząc zachowania się w górach w szczególnie trudnych warunkach zimowych, sztuki wspinaczki i religijnego wprost podziwu dla groźnego piękna Tatr14. Tatrzańskie eskapady pochłonęły go całkowicie – w porze zimowej jako pierwszy zdobył ponad 20 szczytów oraz pokonał kilkanaście przełęczy, grani i tras turystycznych. Wyznaczył też mnóstwo nowych szlaków, w tym 12 dróg na Giewont. Swoją taterniczą odyseję rozpoczął w 1904 r.; m.in. przeszedł przez Zawrat oraz zdobył Kasprowy Wierch, Giewont, Skrajną i Pośrednią Turnię.
Narty znane mu były jeszcze z czasów zesłania do Archangielska – mieszkańcy tego miasta używali do poruszania się po śniegu cienkich desek z zagiętymi w górę czubami. Być może dlatego Zaruski tak pewnie sunął potem po tatrzańskich stokach i podejmował się kolejnych śmiałych wyczynów, takich jak zjazdy z Kościelca i od północnej strony Rysów. W 1907 r. wraz z Józefem Borkowskim pierwsi zdobyli w warunkach zimowych Kozi Wierch i zjechali z niego do Doliny Pięciu Stawów – co stanowiło niebywały wyczyn.
Jako społecznik z natury i człowiek czynu Zaruski pragnął zaszczepić w Polakach miłość do gór, uczynić ich taternikami i narciarzami, a Zakopane – stolicą sportów zimowych. W dziejach polskiego narciarstwa zapisał się m.in. jako współzałożyciel ZON TT (1907). Na łamach lokalnej prasy pisał, że góry to najlepsze gimnastyczne boisko, bo „jest tam walka, trudy, niebezpieczeństwa, jest czyste powietrze i słońce”15. Jako instruktor Zaruski wprowadzał chętnych w arkana sztuki narciarskiej na Drodze pod Reglami, na Gubałówce i na Żywczańskiem. Na jeden z pierwszych kursów, zorganizowany w 1908 r., trwający dziewięć dni i zakończony wycieczką na Kasprowy Wierch, zgłosiło się aż 53 śmiałków, w tym 4 kobiety i wybitny kompozytor taternik Mieczysław Karłowicz. Zaruski miał żyłkę wynalazcy: skonstruował hamulec do nart oraz kij narciarski z odpinanymi talerzykami – wystarczyło je zdjąć, by połączyć dwa kijki norweskie w jeden długi alpejski16.
W 1908 r., uznanym za „narciarski rok Zakopanego” z racji inauguracji działalności ZON TT, ukazał się Podręcznik narciarstwa według alpejskiej szkoły jazdy na nartach – prekursorska publikacja autorstwa Mariusza Zaruskiego i Henryka Bobkowskiego, generała brygady Wojska Polskiego, wyśmienitego znawcy narciarstwa i szkoleniowca wojskowego w tym zakresie. Sam Zaruski pozostawił po sobie bogaty dorobek pisarski – obok specjalistycznych podręczników i poradników z zakresu żeglarstwa i narciarstwa tworzył także opowiadania literackie. Dla mnie […] ciężkie wyprawy narciarskie były przede wszystkim szkołą charakterów, remedium na zastraszające cherlactwo duchowe i fizyczne, gorliwie pielęgnowane przez polityczne ustroje państw zaborczych17 – pisał.
W trosce o bezpieczeństwo turystów, coraz liczniej zapuszczających się w Tatry, Zaruski stał się gorącym orędownikiem stworzenia TOPR-u. Powstało ono 29 października 1909 r. w celu poszukiwania zaginionych i niesienia pomocy tym, którzy ulegli nieszczęśliwym wypadkom w górach. O powstaniu TOPR-u ostatecznie zdecydował śmiertelny wypadek przyjaciela i współtowarzysza narciarskich eskapad Zaruskiego, wspomnianego już Karłowicza. Gdy 8 lutego 1909 r. zapuścił się on samotnie przez Boczań na Halę Gąsienicową, by dalej dostać się przez Mały Kościelec na Żółtą Turnię, porwała go śnieżna lawina. Dowiedziawszy się o zaginięciu przyjaciela, Zaruski natychmiast rozpoczął akcję poszukiwawczą, w którą wciągnął górala i dobrego narciarza Stanisława Gąsienicę-Byrcyna. Karłowicza znaleziono nazajutrz: zachrzęściły łopaty, warstwa śniegu w oczach malała – ukazały się kute gwoździami turystyczne trzewiki i cała postać leżąca na nartach twarzą do ziemi18.
Śmierć przyjaciela sprawiła, że Zaruski z całych sił zaangażował się w organizację TOPR-u. Zaplanował wszystko, co wiązało się z jego działaniem – statut, tekst ślubowania członków Straży Ratunkowej, regulamin określający metody poszukiwań zaginionych, sposób dowodzenia oddziałami, a nawet zasady sygnalizacji słuchowej i wzrokowej.
Mariusz Zaruski tak silnie wrósł w świat Tatr, że z Zakopanego zdolny był wyrwać go tylko odgłos dział wojennych. Na wieść o wybuchu I wojny światowej ten zawołany taternik, należący również do Związku Strzeleckiego, przywdział szary mundur i chwycił za broń, by jako żołnierz Legionów Polskich, ułan pod rozkazami Władysława Beliny-Prażmowskiego, wyruszyć w bój o Niepodległą.
Józef Schneider. „Szybciej niż pociąg pospieszny”
Podczas gdy w Zakopanem sportowej wspólnocie narciarzy przewodzili Barabasz i Zaruski, w Karpatach Wschodnich, w okolicach Tatarowa pod Howerlą, pod koniec XIX w. działał inny popularyzator narciarstwa – Józef Schneider (1874–1959)19. Zatrudniony w zarządzie leśnictwa w Tatarowie, wraz z pracownikami służby leśnej stworzył „kolonię tatarowską”, stanowiącą pionierski ośrodek narciarski na ziemiach polskich. Jej członkowie wtajemniczali się w arkana narciarstwa, korzystając z rad przebywających na tym terenie Norwegów. Sam Schneider, organizujący górskie wycieczki narciarskie, zasłynął jako autor pierwszego polskiego podręcznika „dla zawodników sportu narciarskiego”: Na nartach skandynawskich, który ukazał się jeszcze w XIX stuleciu (1898). Rok wcześniej śmiałkowie z „kolonii tatarowskiej” pod przewodnictwem Schneidera dokonali nie lada wyczynu – weszli na nartach na Chomiak (1544 m n.p.m.) w Gorganach. Początkowo wspinaczka szła im raźno, ale w wyższych partiach śnieg był zbyt twardy, a droga pod górę – coraz trudniejsza. Narty ślizgały się w tył i rozchodziły na boki, więc narciarze posuwali się metodą schodkowania.
Na znacznej już wysokości trafiliśmy na gołe rumowiska – opowiadał Schneider. Śniegu tam nie było. […] Im wyżej stąpaliśmy, tym wiatr mocniejszy drogę nam utrudniał, zaczęła się wreszcie śnieżna zawierucha, oddech tamująca. Spoczywając co chwila, w godzinę znaleźliśmy się u szczytu […]. Wiatr dął gwałtowny, było zatem niemożliwością zatrzymać się czas dłuższy na samej górze […]. Zaczęła się jazda na dół. Miejscami, gdzie nie potworzyły się jeszcze większe zaspy śnieżne, pęd nasz był szalony. Wyznać muszę, że […] człowiek czuje się ptakiem i leci niby w przestwór nieskończony20.
Narciarze, przeszedłszy chrzest bojowy na Chomiaku, postanowili dotrzeć na jeszcze wyższy szczyt – Howerlę (2061 m n.p.m.) w północno-zachodniej części pasma Czarnohory. Tego zadania podjęli się m.in. Józef Schneider i drugi z liderów „kolonii tatarowskiej” – Marian Małaczyński. Nocą wyruszyli wozem do leśniczówki „pod Koźmieską”, skąd ujrzeli Howerlę. Wokół leżał śnieg powyżej metra wysokości, ale dla wyśmienitych narciarzy nie był on przeszkodą, lecz pomostem na górę. Zapiąwszy więc narty, pięli się coraz wyżej, rozkoszując się krajobrazem „olśnionym blaskiem słońca i bladością śniegu”21. Dopiero od godz. 1.00, gdy zbliżyli się już znacznie do stożkowego wierzchołka, droga stawała się bardziej uciążliwa i niebezpieczna – wiał silny wiatr, przed nimi wyrastały stromizny, a pod stopami straszyła przepaść. Szli jednak uparcie naprzód i po godzinie walki stanęli na wierzchołku Howerli. Spędzili tam pół godziny, sycąc się widokiem bieli szczytów w słonecznym świetle. Z powrotem najpierw posuwali się powoli i ostrożnie po stromym stoku, potem puścili się w dół gwałtownym pędem, mknąc „dwa razy szybciej niż pociąg pospieszny”.
W gronie najbardziej czynnych narciarzy „kolonii tatarowskiej” znaleźli się m.in.: Semon Bojko, Nykoła Hrycasiuk, Józef Josse, Jakub Kondek, Bolesław Lustig, Kazimiera Małaczyńska, Tomasz Marcinków, Wasyl Pawluk, Onufry Sawczuk22.
Lwów dla każdego, kto „zechce sił spróbować w walce z przemocą zimy”
Wbrew powszechnej opinii kolebką polskiego narciarstwa nie było Zakopane, lecz Lwów – piszą Beata Słama i Wojciech Szatkowski. To tamtejsi narciarze na przełomie XIX i XX wieku jako pierwsi zaczęli organizować długie, wysokogórskie wyprawy, zwane wyrypami, a także zawody23. Zanim więc Zakopane stało się najsłynniejszym polskim kurortem narciarskim, to we Lwowie, pod egidą Karpackiego Towarzystwa Narciarzy (KTN) założonego 29 stycznia 1907 r., podejmowano eksperymenty z wykorzystaniem dwóch desek.
Dwudziestu kilku narciarzy turystów, mających za sobą zimowe wyprawy w góry, którzy odkryli nowy nieznany wspaniały świat przyrody, stwierdzili, że nie będą kastą zamkniętą, oddającą się adoracji nowo odkrytych cudów górskiej zimy, lecz wprowadzą w krąg swój każdego, kto zechce sił swoich spróbować w walce z przemocą zimy i kogo stać na odczucie tego subtelnego piękna24. W kręgu lwowskich narciarzy prym wiedli: Maksymilian Dudryk, Zygmunt Klemensiewicz, Roman Kordys, Jerzy Maślanka, Kazimierz Panek, Mieczysław Lerski, Marian i Tadeusz Smoluchowscy. Członkowie KTN latach 1910–1914 pokonali wszystkie szczyty i przełęcze łańcucha wschodnich Karpat – Bieszczadów, Gorganów i Czarnohory25.
Pierwsze wyzwanie, jakie podjęli klubowicze ze Lwowa, to zdobycie Petrosa (2020 m n.p.m.) – szczytu w Czarnohorze, do którego dostępu broniły od wschodu potężne grzędy i urwiste żleby. Ukoronowaniem eskapady był ekscytujący zjazd, tak opisany przez Dudryka: Pędziliśmy w dół, narty śmigały i szukały lepszego śniegu dla łuków i oporów, bambus to z prawej, to z lewej dawał pewny punkt obrotu. […] Łuk za łukiem mknął szybko, a potem dziki szus, wiatr gwizdał w uszach, oczy łzawiły od pędu26. Sam Dudryk, inżynier budowlany, był zapalonym miłośnikiem i instruktorem narciarstwa, przewodził dziesiątkom wypraw narciarskich w Karpaty Wschodnie – do Sławska, Worochty i jeszcze dalej. Zawsze niósł ze sobą ciężki aparat fotograficzny, za pomocą którego utrwalał pierwsze wspinaczki narciarskie członków KTN.
Jednym z lwowskich pionierów narciarstwa był prof. Bolesław Błażek (1872–1943)27. Swoje pierwsze narty wypatrzył na wystawie sklepowej. Dechy były morowe co się zowie, blisko 2,5 m długie, a szerokie na jakie 15 cm28 – wspominał i dodawał, że lwowiacy gęstym mrowiem otoczyli sklepową witrynę i przechwalali się jeden przed drugim swą domniemaną wiedzą z zakresu narciarstwa. Zakupiwszy zaś te okazałe deski, Błażek przystosował je do wymiarów swojej stopy i udał się wypróbować nowy sprzęt do sąsiedniego parku Stryjskiego. Rychło, jak opowiada, rozniosły się wieści o moich sportowych wyczynach i na „Żelazną Wodę”, dokąd się zapuszczałem, i na Pełczyńskie Wzgórza i na Wólkę, aż hen do rogatki. […] Już i ten i ów przywiązywał zwykłe deski sznurkami do butów, tak więc miałem ja towarzystwo niezgorsze29. Choć zakupione długie narty finlandzkie niezbyt dobrze nadawały się do jazdy po nierównym terenie, Błażek się nie zrażał. Wkrótce nabył nowe i jako nauczyciel gimnazjum im. Franciszka Józefa we Lwowie stworzył ze swoich uczniów narciarską drużynę, z którą wypuszczał się na rajdy po górach.
Zagorzałym propagatorem białego sportu we Lwowie był też Kazimierz Hemerling (1859–1939) – współzałożyciel lwowskiego Towarzystwa Zabaw Ruchowych, twórca tygodnika „Gazeta Sportowa” i zapalony kolarz, którego z czasem zafascynowało narciarstwo. Gdy w 1892 r. nikomu we Lwowie nie śniło się jeszcze o nartach, on przywiózł do miasta dwie pary desek zakupionych w Wiedniu. Według tego wzoru lwowski stolarz Michał Borkowski wykonał kilka następnych sztuk, a pierwsza szóstka chętnych, którym przewodził Hemerling, wypróbowała sprzęt na obszernym placu za parkiem Stryjskim.
Lwowiacy nie bali się nart, bo w arkana tego sportu wprowadził ich sam Mathias Zdarsky – pionier alpejskiego narciarstwa zjazdowego, jeden z pierwszych austriackich instruktorów narciarskich. Z zapałem wyruszali na karpackie granie, nie przeszkadzały im ani lawiny, ani mróz, ani brak schronisk. Nocowali w pasterskich szałasach przy watrze. Na wyprawy zabierali tak zwaną wielką zbroję, czyli plecaki wypełnione sprzętem i ciepłymi ubraniami, a także – z myślą o ochronie przed wilkami – rewolwery30. Na przełomie XIX i XX w. Lwów stał się jednym z pionierskich ośrodków narciarstwa. Od 1906 r. organizowano tam pierwsze kursy jazdy, coraz śmielej zapuszczano się w Karpaty Wschodnie i Gorgany31. Z czasem szczególną popularnością wśród tych, którzy ukochali narciarskie wypady, zaczęło się cieszyć Sławsko – malownicza wioska w Karpatach (dziś leżąca na terytorium Ukrainy), odkryta dla narciarzy lwowskich przez Romana Kordysa i Zygmunta Klemensiewicza w marcu 1907 r. W tym samym roku w „karpackim Zakopanem”, jak zaczęto nazywać Sławsko, zorganizowano pierwsze zawody narciarskie.
Rozwój turystyki szedł w parze z rozwojem narciarstwa sportowego. Jego popularyzatorami byli przede wszystkim zawodnicy Lwowskiego Klubu Sportowego Czarni, należący zarazem do KTN, wśród których znaleźli się Józef Bizoń, Stanisław Darski, Longin Dudryk, Jan Jarzyna, Józef Kawecki, Leszek Pawłowski i Włodzimierz Świtalski. To oni zorganizowali m.in. pierwszy bieg z Trościana (1232 m n.p.m.) w styczniu 1914 r. Sportową aktywność wykazywała też lwowska młodzież skupiona w Sekcji Narciarskiej Akademickiego Klubu Turystycznego32.
Lwowiacy, bardziej przychylni sportowej rywalizacji niż zakopiańczycy, w 1907 r. przeprowadzili premierową rywalizację w skokach narciarskich w parku Stryjskim. Kiedy z kolei sześć lat później w Sławsku zmierzyło się ośmiu skoczków, najdalej poszybował Leszek Pawłowski. Zatryumfował on również w następnym roku, osiągając 12,5 m długości skoku, podczas gdy jego główny rywal Leopold Worosz skoczył na odległość 10 m.
Z tego czasu pochodzi artykuł, w którym Worosz tak oddał ducha lwowskiego narciarstwa czasów przedwojennych: Przedpołudnia spędza się na skoczniach i ćwiczy w skokach na odległość kilkunastu, a nieraz i powyżej dwudziestu metrów. Po południu wychodzi się w lekkim odzieniu bez worków turystycznych na wycieczkę czysto zawodniczą, szybko wdziera się na grzbiety górskie, biegnie po równych lub falistych połoninach, po czym zjeżdża śmiało do schroniska […]. Oprócz wycieczek urządzają Towarzystwa zawody narciarskie składające się z biegów kilku lub kilkunastu kilometrów w terenie górskim, zjazdów z przeszkodami i efektownych skoków narciarskich33.
„Najpiękniejsze manifestacje narciarstwa w Polsce”34
Duch rywalizacji wśród polskich miłośników białych wyścigów i skoków narciarskich dał o sobie znać jeszcze przed wybuchem Wielkiej Wojny, w latach 1907–1914. Trzy najbardziej liczące się wówczas ośrodki narciarskie na ziemiach polskich – Lwów z Karpackim Towarzystwem Narciarzy, Zakopane z Zakopiańskim Oddziałem Narciarzy Towarzystwa Tatrzańskiego oraz Kraków z Krakowskim Kołem Karpackiego Towarzystwa Narciarskiego (założonym 4 grudnia 1908 r., a 10 października 1910 r. przekształconym w Tatrzańskie Towarzystwo Narciarzy, TTN) – pozazdrościwszy Norwegom ich wyczynów na śniegu, zaczęły organizować własne zawody. Pierwszy popis swych umiejętności dali lwowiacy skupieni w KTN; 15 lutego 1908 r. przystąpili do rywalizacji w trzech konkurencjach – biegach płaskich na 100 m i 1609 m oraz biegu płasko-zjazdowym na 1400 m. Nic jednak nie było w stanie dorównać zawodom narciarskim zorganizowanym przez ZON TT i TTN 28 marca 1910 r. w Zakopanem. Przeszły one do historii jako I Międzynarodowy Dzień Narciarski. W szranki stanęli zawodnicy ze Lwowa, z Krakowa, Bielska, Przemyśla, Nowego Targu, Krzeszowic i oczywiście Zakopanego. Łącznie 150 śmiałków, do których dołączyło dwóch Austriaków.
Polem zaciętej rywalizacji stała się otulona śniegiem Hala Goryczkowa, wcinająca się w masyw Kasprowego Wierchu. Publiczność dopisała – jedni dotarli tu saniami, inni pieszo, i sadowili się na śniegu bądź w odkopanych z białego puchu szałasach. Wszyscy oczekiwali pierwszej konkurencji: biegu juniorów. I oto młodzi zapaleńcy w szalonym pędzie zjechali […] od strony przełęczy Goryczkowej i wpadli na halę jak wichura, okrywając chmurami rozpylonego od szalonej chyżości nart śniegu35. Najszybszy okazał się 18-letni Jan Jarzyna ze Lwowa, który liczącą 1,5 km trasę (przy różnicy wzniesień 500 m) pokonał w rekordowym czasie 1,35 min. Jako drugi dobił do mety Stanisław Mazurkiewicz z ZON TT (2,32 min), a jako trzeci – Stefan Jaworski z Zakopanego (3,32 min). W biegu starszych natomiast identyczny czas – 1,13 min – osiągnęli Henryk Bednarski (ZON TT) i Austriak Richard Gerin. O tym, kto sięgnął po złote laury, zdecydował dodatkowy wyścig – zwycięsko wyszedł z niego Gerin. Trzecie miejsce na podium zajął zaś Stanisław Zdyb (ZON TT).
Najbardziej widowiskową i zarazem najtrudniejszą konkurencją, szczególnie oczekiwaną przez tłum, był Bieg Tatrzański – rodzaj slalomu narciarskiego z przeszkodami rozstawionymi na trzykilometrowej trasie36. I tym razem bezkonkurencyjny okazał się lwowiak Jan Jarzyna, który wprawił publiczność w euforię, przebiegając szlak w rekordowym czasie 4 min i 28 sek. Jego największy rywal Gerin zajął drugie miejsce na podium, jako trzeci finiszował Mariusz Zaruski. Wyjątkową wesołość wzbudził zjazd Ignacego Daszyńskiego – ówczesnego radnego Krakowa, a w przyszłości premiera i Marszałka Sejmu, ubranego w eleganckie sakpalto i melonik, który mimo pędu trzymał się dobrze.
Wielki sukces tej zakopiańskiej imprezy o wymiarze międzynarodowym spowodował, że zawody postanowiono organizować corocznie. 5 lutego 1911 r. doczekano się kolejnej odsłony dzięki współpracy czterech polskich towarzystw narciarskich: KTN, TTN, ZON TT oraz powołanej w 1909 r. w Krakowie Sekcji Narciarskiej przy Akademickim Związku Sportowym (AZS)37. W związku z tym, że obfite opady śniegu uniemożliwiły wytyczenie drogi dla widzów na Halę Goryczkową, wszystkie biegi z wyjątkiem głównego przeniesiono w ostatniej chwili w najbliższe sąsiedztwo Kalatówek, gdzie ok. 1000 entuzjastów białego szaleństwa ściągnęło, by dopingować swoich ulubieńców. Uwagą cieszył się m.in. Bieg Górali, nowa konkurencja, w której zwycięzca otrzymywał nagrodę pieniężną w koronach. Został nim Jan Gładczan; prześcignął Stanisława Gąsienicę–Byrcyna i Adama Pawłowskiego. Najwięcej emocji dostarczyły bieg główny na pięciokilometrowej trasie z Przełęczy Goryczkowej przez Kalatówki do Kuźnic oraz pierwszy w dziejach polskiego sportu bieg narciarski kobiet. Zatroszczono się o bezpieczeństwo zawodników, którym w razie kontuzji z pomocą gotów był przyjść ratownik TOPR-u38.
Gospodarzem trzecich z kolei zakopiańskich zawodów, przypadających na rok 1912, została Sekcja Narciarska AZS. Początkowe nastawienie na turystykę nie przeszkadzało jej członkom dynamicznie rozwijać współzawodnictwa, uznawanego przez krakowskich akademików za świetną formę popularyzacji narciarstwa. Kalatówki ponownie stały się areną zaciekłej rywalizacji miłośników nart, którzy postanowili sprawdzić się w pięciu biegach. Zwycięzcą tego najważniejszego: „tatrzańskiego”, wiodącego z Przełęczy Goryczkowej na Kalatówki, okazał się Henryk Bednarski – pokonał trasę w 15 min, zostawiając daleko w tyle największych rywali. Jako drugi dotarł do mety azetesiak E. Hardt ze Sławska, a 3 sek. po nim – Józef Lesiecki.
Z roku na rok zapalonych narciarzy przybywało, na co niebagatelny wpływ miały zawody rozgrywane w Tatrach Polskich. W latach 1913 i 1914 zapoczątkowano rywalizację w biegach rozstawnych i drużynowych, a w roku wybuchu Wielkiej Wojny całkowite novum stanowiły wyścigi saneczkarskie, czyli biegi bobslejów na torze o długości 1740 m. Najbardziej liczącą się konkurencją pozostawał niezmiennie Bieg Tatrzański, podczas którego „trzeba było wykazać się umiejętnościami technicznymi potrzebnymi do zjazdu, ale także śmigłością w biegu”39.
Zakopane mogło również poszczycić się pierwszą wzniesioną w Tatrach skocznią narciarską – na Kalatówkach, która doczekała się inauguracji podczas zawodów rozegranych w 1910 r. Trzy lata później w tym samym miejscu dzięki Sekcji Narciarskiej AZS z Krakowa powstała druga skocznia. Jej królem został lwowiak Jan Jarzyna, do którego należał najdalszy, 15-metrowy skok. Był to prawdopodobnie najdłuższy skok oddany w Galicji przed wybuchem I wojny światowej40.
Niepodległa narciarzy
Jeszcze przed wybuchem Wielkiej Wojny czołowe polskie kluby narciarskie dążyły do stworzenia instytucji o charakterze międzyzwiązkowym, która konsolidowałaby polskie środowisko narciarskie, sprzyjała jego rozwojowi i reprezentowała je na arenie międzynarodowej. Idea ta została urzeczywistniona dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. 11 października 1919 r. podczas zjazdu towarzystw turystycznych w Krakowie zdecydowano o powołaniu do życia Polskiego Związku Narciarskiego (PZN)41. 26 grudnia 1919 r. historycznego aktu założycielskiego dokonało w Zakopanem pięć towarzystw: Karpackie Towarzystwo Narciarzy ze Lwowa, Sekcja Narciarska Akademickiego Związku Sportowego z Krakowa, Sekcja Narciarska Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego z Zakopanego, Tatrzańskie Towarzystwo Narciarzy z Krakowa oraz Wintersportklub des Beskidenvereins z Bielska-Białej42.
Powołana do życia organizacja działała prężnie – tworzyła złożoną sieć instytucjonalną, w skład której obok centrum wyszkolenia wchodziły liczne specjalistyczne komisje (np. narciarstwa kobiecego, narciarstwa nizinnego, przysposobienia wojskowego). Pierwszym prezesem PZN został Mieczysław Świerz – historyk literatury i wybitny polski taternik, kolejnym, i to wieloletnim – Aleksander Bobkowski, działacz narciarski, minister komunikacji i… zięć Ignacego Mościckiego, który wykorzystywał osobiste koneksje do działań na rzecz rozwoju infrastruktury górskiej i narciarskiej.
Członków PZN ciągle przybywało. W pierwszym roku swego istnienia organizacja zrzeszała 579 entuzjastów narciarstwa, na początku lat 20. ich liczba przekroczyła 1000, a w 10. sezonie swej działalności podlegały jej 44 towarzystwa i kluby liczące ponad 3500 miłośników narciarskiej rywalizacji. W 1924 r. delegaci PZN – Władysław Osmólski i Henryk Szatkowski – uczestniczyli w VIII Międzynarodowym Kongresie Narciarskim odbywającym się podczas I Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Chamonix. Był to szczególny moment w dziejach, ponieważ Polska została jednym z kilkunastu krajów-założycieli Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS). Dwa lata później na Międzynarodowym Kongresie Narciarskim w Lahti przyznano PZN miejsce w zarządzie FIS, co potwierdzało prestiż i silną pozycję polskiego środowiska narciarskiego na świecie43.
Z Zakopanego w świat
Na początku lat 20. XX w. nastąpił bujny rozkwit narciarskiego współzawodnictwa sportowego. Kontynuowano przedwojenne formy rywalizacji, urządzając biegi o charakterze zjazdowym i biegi z przeszkodami, a także konkursy skoków. Jednocześnie zaczęto wprowadzać nowe konkurencje oparte na wzorach zagranicznych, wśród których ważne novum stanowiły bieg o charakterze równinnym, bieg złożony, czyli tzw. kombinacja norweska, oraz narciarskie biegi długodystansowe44. Nad dynamicznym rozwojem wszelkich form rodzimego narciarstwa czuwała działająca od listopada 1922 r. Komisja Sportowa PZN, odpowiedzialna m.in. za organizowanie zawodów krajowych oraz wyznaczanie składu reprezentacji narodowej na międzynarodowe imprezy sportowe. W tym samym roku rozpoczęto budowę potężnej (jak na tamte czasy) skoczni w Jaworzynce koło Zakopanego, a w następnych latach oddano do użytku kolejne tego typu nowoczesne obiekty we Lwowie, w Wilnie, Przemyślu, Ojcowie i na Krzyżowej Górze w Krynicy.
Wielkim świętem dla wszystkich miłośników biegów i skoków na śniegu były I Mistrzostwa Polski w narciarstwie. 21 i 22 lutego 1920 r. Zakopane pękało w szwach, kto żyw spieszył na zawody, by śledzić walkę swoich faworytów w konkurencjach klasycznych i alpejskich. Za najważniejszy uchodził bieg seniorów o tytuł mistrza PZN. Na śmiałków czekała 18-kilometrowa trasa ciągnąca się od górnej części Hali Gąsienicowej do Jaworzynki. Do mety docierali najwytrwalsi, zjeżdżający dość ostrożnie „wężowym śladem łuków”, by uniknąć wywrotki i nie przekoziołkować kilkudziesięciu metrów po niebezpiecznych stromiznach. Wtem stała się rzecz nieoczekiwana: Raptem z Przełęczy między Kopami zobaczyliśmy zawodnika jadącego szusem prosto w linii spadku żlebu! W kilkanaście sekund był już w jednej trzeciej żlebu i leciał w dół niczym pocisk! Wszystkich zatkało! Staszek Faecher zapomniał, że miał funkcję sędziego, i zaczął biec w górę Jaworzynki, krzycząc: – Jezus Maria! Przecież on się zabije na pewno i jeszcze wpadnie na innych! Katastrofa! A tymczasem zawodnik śmiga dalej. Cudem jakimś wymija innych, którzy się kręcą łukami po zboczu, […] już wiadomo, że skoro dotąd wytrzymał i ustał – to już dojdzie cało do mety. No i jest pierwszy!45
Finiszującym, którego stać było na ten brawurowy wyczyn, okazał się Franciszek Bujak. W biegu z przeszkodami zajął natomiast trzecie miejsce, ustępując pola Aleksandrowi Schielemu i Józefowi Zubkowi. Na skoczni tryumfował z kolei lwowiak Leszek Pawłowski – znakomity narciarz LKS Czarni, który poszybował na odległość 14 m. Drugi najdalszy skok oddał Bujak46.
Podczas zawodów o mistrzostwo Polski mężczyźni rywalizowali w skokach, kombinacji klasycznej oraz przeróżnego rodzaju biegach. Kobiety zaś stawały do walki w biegach na dystansach od 5 km do 8 km, a potem próbowały też swoich sił w biegu zjazdowym (od 1933 r.) i w slalomie (od 1935 r.)47.
Głośnym wydarzeniem w zakopiańskim świecie białego sportu były Międzynarodowe Zawody o Mistrzostwo Tatr, organizowane w latach 1922–1923 pod patronatem PZN. W inauguracyjnej edycji zawodów konkurowano w skokach i biegach (w tym sztafetowym)48. Trudności finansowe, z jakimi borykał się PZN, sprawiły jednak, że ta prestiżowa impreza sportowa przestała być organizowana w Polsce, a jej gospodarzem od 1925 r. została Czechosłowacja. Wymiar międzynarodowy zyskały natomiast od 1926 r. zawody o mistrzostwo Polski.
Swój debiutancki występ polscy narciarze zaliczyli również w 1924 r. na I Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Chamonix, nad którym góruje najwyższy szczyt Europy, Mont Blanc. W światowej rywalizacji mistrzów narciarstwa biało-czerwone barwy reprezentowało pięciu Polaków, w tym Franciszek Bujak i Andrzej Krzeptowski, oraz jedna kobieta – Elżbieta Ziętkiewiczowa. Miała ona duże szanse na dobry wynik w skokach narciarskich, niemniej MKOl uznał tę konkurencję za zbyt niebezpieczną dla kobiet49.
Dodatkowo podczas biegu patrolowego (odpowiednik dzisiejszego biathlonu) wystąpiła drużyna wojskowych z płk. Zbigniewem Wójcickim na czele. W konkursie skoków Andrzej Krzeptowski zajął 21. miejsce, a w biegach narciarskich na 18 km był 29.50 Jego kolega Franciszek Bujak w tej samej konkurencji dotarł do mety tuż przed nim, na 28. miejscu51. Choć w Chamonix polscy narciarze nie osiągnęli znaczących sukcesów, to liczył się dla nich przede wszystkim fakt, że mogli reprezentować niepodległą Polskę na arenie międzynarodowej i głośno wymawiać jej nazwę wśród innych państw świata.
Tymczasem w krajowej rywalizacji aż do roku 1925 zawodnikom czterech zakopiańskich klubów – Sekcji Narciarskiej Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego (SN PTT), „Sokoła”, Strzelca i Wisły – dorównywali lwowianie z Pogoni i Czarnych. Potem rozpoczął się
okres bezsprzecznej dominacji zakopiańczyków. Było wśród nich wielu zawodników wszechstronnych, którzy często łączyli konkurencje norweskie z alpejskimi i innymi odmianami narciarstwa, np. Bronisław Czech i Stanisław Marusarz – legendy białego sportu międzywojennej Polski. Do najbardziej utalentowanych zawodników występujących pod egidą PZN w czasach II Rzeczypospolitej należeli m.in.: Franciszek Bujak i jego brat Józef, Michał Górski, Franciszek Kawa, dwóch Andrzejów Krzeptowskich, Izydor Gąsienica-Łuszczek, Andrzej Marusarz – brat Stanisława, Stanisław Motyka i Zdzisław Motyka, Henryk Mückenbrunn, Edward Nowacki, Marian Woyna Orlewicz, bracia bliźniacy Aleksander i Kazimierz Schiele, Stanisław Gąsienica-Sieczka, Karol Gąsienica-Szostak, Szczepan Witkowski i Mieczysław Wnuk. Coraz śmielej do konkurencji narciarskich przystępowały kobiety; w czołówce znalazły się: Helena Marusarzówna, Bronisława Staszel-Polankowa, Wanda Dubieńska, Janina Loteczkowa, Elżbieta Ziętkiewiczowa (Michalewska), Hanna Schielowa i Zofia Stopkówna.
Bronisław Czech. „Dusza polskiego narciarstwa”
Urodził się w 1908 r. w Zakopanem jako jedno z czworga dzieci Józefa Czecha i Stanisławy z Namysłowskich, uzdolnionej góralskiej hafciarki52. Trudno się dziwić, że Bronkowi od najwcześniejszych lat marzyły się narty. Dzieciom nie brakowało pomysłów, by własnymi siłami przygotować dwie deski do śmigania po stokach. Do tego wystarczyły stare kalosze, gwoździe oraz dwie z grubsza ociosane sztachety bądź klepki ze starych beczek po winie. Z nieukrywanym podziwem Bronisław patrzył jednak na prawdziwe narty, które dla jego siostry Staszki wykonał Franciszek Goła z Poronina, i te, które jego brat Władek otrzymał od ojca. Sam tymczasem szusował na pożyczonych i ćwiczył się w sztuce panowania nad nimi pod okiem brata. Szło mu znakomicie i w wieku 12 lat zdecydował się wziąć udział w zawodach narciarskich (w konkurencji tzw. biegów płaskich). Nagrodą dla zwycięzcy były nowiutkie narty! „Muszę być pierwszy – powtarzał sobie wiele razy. – Muszę wygrać ten bieg, muszę mieć własne deski, nie będę czekać aż mi tata kupią” […]. Parł do celu całą mocą mięśni. Nogi pracowały sprawnie, narty zdawało się same niosły. I oto zwycięstwo!53 Główną nagrodę – wymarzone narty – otrzymał w sali zakopiańskiego „Sokoła” w obecności Stanisława Barabasza i tym tryumfem otworzył sobie drogę do prowadzonej przez niego Szkoły Przemysłu Drzewnego w Zakopanem.
Bronisław Czech miał bowiem artystyczną duszę i niebywały talent plastyczny. Uczył się w klasie rzeźbiarskiej, choć objawiał też wyjątkowe zdolności malarskie. Sięgając po pędzel, wyczarowywał górskie krajobrazy z halami, pasterskimi szałasami, to znów góralskimi chatami na tle głębokiego granatu nieba. Równie pięknie malował na szkle. Spod jego ręki wychodziły tańce zbójnickie, góralskie zabawy weselników i oczywiście postać Janosika zabijającego smoka. Miał ponadto doskonały słuch muzyczny – grał na pianinie, akordeonie i skrzypcach. Jednocześnie jego żywiołem był sport – narciarstwo, lekkoatletyka i kolarstwo, a także ping-pong i szybownictwo (w tej dziedzinie zdobędzie najwyższą klasę pilotażu).
Jako dziecko gór Bronisław ukochał wysokogórskie wspinaczki. Na pierwszą poważną eskapadę wyprawił się wraz ze swoim gimnazjalnym profesorem Mieczysławem Świerzem, autorem Przewodnika po Tatrach polskich i Zakopanem. Po trzech godzinach wspinaczki stanęli na szczycie Koziego Wierchu, upajając się widokiem Tatr z Doliną Pięciu Stawów. Bronek nie mógł oderwać wzroku od charakterystycznej sylwetki Krywania wyrastającego od południa, nacieszyć się widokiem masywu Mięguszowieckich Szczytów […], bogatej panoramy Tatr, z którymi już wtedy czuł się tak silnie zrośnięty, że nie wyobrażał sobie, jak mógłby żyć bez nich54. Po tym pierwszym tryumfie wspinaczka mocno go wciągnęła – jako członek TOPR-u wyruszał w najbardziej niebezpieczne górskie zakątki, by ratować wędrowców zakleszczonych w kamiennych pułapkach.
Nade wszystko jednakże Czech był wielkim entuzjastą jazdy na dwóch deskach. Od 1925 r. należał do SN PTT i jego barwy reprezentował do 1936 r., po czym wstąpił w szeregi krakowskiego AZS-u. Jako wszechstronny narciarz próbował swych sił w biegach indywidualnych, sztafetowych i zjazdowych, w slalomie oraz w dwuboju klasycznym, odpowiadającym dzisiejszej kombinacji norweskiej. Niestraszne były mu najbardziej ekstremalne formy narciarstwa – przyprawiające o palpitacje serca zjazdy z tatrzańskich szczytów i przełęczy niezwykle stromymi żlebami i ścianami55. Znakomicie radził sobie również na skoczni: Robił umiejętny wyrzut z progu i miał odwagę przy tym położyć się do przodu. Wyglądało to bardzo efektownie, zwłaszcza że nie kręcił jak wiatrak, a tylko wyciągniętymi do przodu rękami parę razy rozganiał powietrze, jakby płynął. […] Narty w locie utrzymywał Bronek w idealnie równej pozycji […]. Skoki miał bardzo lekkie i dobre lądowanie, z prawą nogą nieco cofniętą i ugiętą w kolanie56 – odtwarzał technikę lotu Czecha jego kolega ze skoczni Roman Serafin, nie dziwiąc się wcale, że rywale próbowali naśladować zarówno jego styl, jak i ubiór. Wyróżniały go bowiem perfekcyjnie odprasowane granatowe spodnie i sweter w tym samym kolorze, spod którego wystawał śnieżnobiały kołnierzyk z zapiętym pod szyją krawatem. Do tego Czech wsuwał na dłonie białe rękawiczki, a gdy padał śnieg, zakładał harmonizującą z resztą garderoby tzw. norweską czapkę – granatową z białymi pasami wokół57.
Swoim narciarskim geniuszem Bronisław Czech błysnął w 1925 r. w rywalizacji juniorów podczas mistrzostw Polski w Krynicy. Sięgnął wówczas po laury zwycięzcy w skokach narciarskich (17,5 m i 17 m) i w biegu na dystansie 5 km (1,07:41)58. Szybko odnalazł się w rywalizacji seniorskiej – w połowie lat 20. osiągał bardzo dobre wyniki na zawodach w Zakopanem, Westerowie i we Lwowie. Niedługo o Bronisławie Czechu miał dowiedzieć się cały narciarski świat. W 1927 r. fani dwóch desek ściągali do włoskiej Cortiny d’Ampezzo na największe międzynarodowe zawody od czasów zimowych igrzysk olimpijskich w Chamonix59. We Włoszech mierzyły się bowiem największe sławy narciarskie Szwecji, Szwajcarii, Niemiec, Włoch, Czechosłowacji, Polski, Francji, Austrii, Jugosławii i Węgier. Bronek wystartował w kombinacji norweskiej i ku radości rodaków zajął w klasyfikacji generalnej piąte miejsce, stając się tym samym wielką nadzieją białego sportu w Polsce. Na mistrzostwach Austrii w 1927 r. w efektownym stylu wygrał bieg na 12 km, pokonując groźnego rywala, za jakiego uchodził powszechnie Austriak Hans Rattay. Ponadto w pierwszej serii Czech ustanowił rekord skoczni, doleciawszy na odległość 33,5 m. Niestety, podczas drugiego skoku silny wiatr rzucił nim o lód. Mistrzostwa Austrii okazały się wyjątkowo szczęśliwe dla Polaków, bo obok Czecha zatryumfował na nich Władysław Mietelski – zwycięzca konkursu skoków narciarskich, a w biegu kobiet złoty krążek wywalczyła Janina Loteczkowa60.
Na swoich pierwszych igrzyskach olimpijskich, w 1928 r. w Sankt Moritz, Bronek Czech znalazł się blisko medalu, startując w kombinacji norweskiej. Miał wtedy 19 lat. Bieg na 18 km w jego wykonaniu wypadł bardzo dobrze (zajął 6. lokatę na 35 startujących), ale największych emocji dostarczyły jego występy na skoczni61. Już podczas skoków próbnych wprawił w zdumienie najpoważniejszych rywali z Norwegii, przekraczając raz po raz linię 60 m i ustanawiając przy tym nowy rekord Polski (62,5 m)62. W dniu zawodów chwycił mróz i śnieg stwardniał. Bronisław posmarował więc narty specjalną mieszanką. Efekt był piorunujący – niosło go tak, że nie zdołał wziąć odpowiedniego nachylenia, a podczas lądowania z powodu śliskich nart i zlodowaciałego zeskoku nie utrzymał równowagi. Dociągnął do 56 m, ale lądowanie zakończyło się upadkiem. Drugi skok wykonał w stylu mistrzowskim: osiągnął 60,5 m. Gdyby nie pierwszy skok, miałby medal.
W karierze narciarskiej Czecha niezapomnianym wydarzeniem był udział w mistrzostwach świata FIS, które w 1929 r. zorganizowano w jego rodzinnym Zakopanem. Polska prasa głosiła, że będzie to największa impreza sportowa, jaką kiedykolwiek oglądano na ziemiach polskich63. Swój udział zgłosiło 200 narciarzy reprezentujących 16 państw, w tym mistrzowie ze Skandynawii. W dniu poprzedzającym inaugurację mistrzostw rozegrano nieoficjalny bieg zjazdowy, którego „stawką były prestiż i uznanie w narciarskim świecie”64. Mróz dochodził do –13°C, śnieg skrzypiał pod butami, a słońce świeciło mocno, zagrzewając zawodników do walki. Wśród śmiałków znalazł się Bronek Czech, który na znak startera pomknął co sił z Suchej Przełęczy na Halę Gąsienicową. Pierwszy etap wyścigu pokonał najszybciej ze wszystkich, wywołując tym samym ogromną radość 2000 kibiców. Zajęło mu to 3 min i 30 sek. Za nim dopiero, 18 sek. później, dobił Anglik William Bracken, „wyuczony brawurowego narciarstwa na alpejskich stokach”65. To oni obaj mieli stoczyć ostateczny pojedynek między Kopą Magury a Polaną Olczyską. I tak rozpoczął się wyścig nieoglądany przez najstarszych narciarzy świata. Przez wykroty, nawisy śnieżne, wariackie szusy i uskoki leci na łeb na szyję dwu potępieńców. Polak ucieka, Anglosas goni. […] Na jakimś obskoku Czech potyka się. Zdawałoby się sekunda, a Anglik już siedzi mu na karku. Bronek, poczuwszy go za sobą, wychodzi z siebie. Bracken nie daje za wygraną. Sunie za leaderem jak cień, powtarzając ruchy Bronka z matematyczną niemal dokładnością. Jedzie jednak zbyt blisko. Toteż na jednej z niespodzianek terenowych wali się twarzą w śnieg. Bronek odsadza się na dobre 20 m, ale żongler angielski raz jeszcze dogania go, aby po raz drugi zaryć się twarzą w białym puchu66. Na mecie jako pierwszy staje Czech, cały obsypany białym pyłem, za nim dopiero wpada Bracken.
W dalszej rywalizacji mistrzów świata Bronisław Czech również nie zawiódł Zakopanego – stanął do dwudniowych zmagań w kombinacji klasycznej jako swojej najważniejszej konkurencji. Pierwszego dnia zajął 4. miejsce w biegu na 18 km, tuż za niedoścignionymi Norwegami i Finem Esko Järvinenem, a na Krokwi pokazał wysoką klasę, wchodząc do czołówki jako 10. w rankingu, co w łącznej klasyfikacji zapewniło mu 4. pozycję. Żaden z polskich narciarzy nie dogonił Bronka. Jego wielki rywal William Bracken stwierdził, że „to najlepszy i najwszechstronniejszy narciarz świata”67.
Dwa lata później Bronisław Czech wystartował wraz ze Stanisławem Marusarzem w konkursie skoków narciarskich we włoskim Ponte di Legno i oddał wspaniały skok, który zapewnił mu tytuł wicemistrza. Na tym nie koniec: podjął też próbę pobicia rekordu skoczni (poza oficjalnym programem). Do konkurencji przystąpiło tylko dwóch śmiałków – on i Marusarz. Bronek skoczył na odległość 79,5 m, niestety z upadkiem na zeskoku. Za swój wyczyn otrzymał puchar z napisem „Record mondiale” (Rekord świata)68. Nieźle poszło mu również na igrzyskach olimpijskich w Lake Placid (1932), gdzie zajął siódme miejsce w kombinacji norweskiej. W swej karierze sportowej po tytuł mistrza Polski sięgał ponad 20 razy, i to w różnego rodzaju konkurencjach: biegu na 18 km, kombinacji klasycznej, biegu zjazdowym, slalomie, kombinacji alpejskiej i sztafecie 5 × 10 km. Trzy razy pobił rekord Polski w skokach narciarskich i trzy razy startował w biało-czerwonych barwach na igrzyskach olimpijskich (ostatni raz w 1936 r. w Garmisch-Partenkirchen, gdzie wystąpił aż w pięciu konkurencjach). Nic dziwnego, że prasa okrzyknęła go „duszą narciarstwa polskiego”69.
Na mistrzostwach świata Bronisław Czech prezentował swe znakomite umiejętności kilkadziesiąt razy we wszystkich możliwych konkurencjach narciarskich – w Zakopanem (1929, 1939), Oslo (1930), Innsbrucku (1933, 1936), Sollefteå (1934), Wysokich Tatrach (1935), Chamonix (1937), Engelbergu (1938)70. Był przekonany, że „królem narciarstwa” może zostać jedynie zawodnik wszechstronny – skoczek i biegacz, mistrz długich i krótkich dystansów, sportowiec i turysta jednocześnie, który ustawicznie doskonali się i ćwiczy, ponadto rozumie ducha gór. Taki właśnie był Bronek. Już jako student Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego w Warszawie tęsknił za górami i potrafił „na sucho” ćwiczyć skoki narciarskie nad piaszczystymi brzegami Wisły, lądując „na stromiźnie po kolana w piachu”71. Ze sztuką pędu na dwóch deskach związany był też jako kierownik Szkoły Narciarstwa Zjazdowego na Kasprowym Wierchu (od 1936 r.) oraz jako instruktor podziwiany nie tylko przez uczniów, lecz także rywali. Był wśród nich Stanisław Marusarz, któremu Czech ocalił życie, wyciągając go z lodowatego potoku. Przez cały czas swej długiej kariery sportowej i zawodniczej Bronek ani razu nie wyszedł z roli zawodnika-gentlemana, szczerego i dobrego kolegi, opiekuna i przewodnika młodszych, rycerskiego rywala i godnego reprezentanta barw Polski […]. Skromność i prostota, zawsze dobry humor i najwyższa, najlepiej rozumiana dobra wola – to cechy doskonałego sportowca, którego klasa jako człowieka – kto wie czy nie przewyższała jego wyczynów sportowych72.
Stanisław Marusarz. „Twardy góral”
Wielkim marzeniem Stanisława Marusarza (1913–1993)73 w jego chłopięcych latach był udział w organizowanych przez „Sokoła” zawodach narciarskich dla dzieci. W tajemnicy przed rodzicami Staszek wraz ze starszym bratem Jankiem szykowali narty – wykonywali je z bukowych desek wyciągniętych po kryjomu z ojcowskiej szopy. Aby wygiąć szpice, najpierw moczyli je w gorącej wodzie, a później wkładali w szpary między belkami stodoły i zakrzywiali. Aby się nie połamały, podbijali je blachą i smarowali świecą, rozprowadzaną gorącym żelazkiem, wiązania zaś robili ze sznurków i drutów. W wyścigu wiodącym spod Regli na Lipki młodzi Marusarze stanęli obok siebie jako najwięksi konkurenci. Na stoku miałem przewagę, potem w terenie płaskim i przy podejściu rywale doganiali mnie, ale na zjeździe znowu wszystkich wyprzedziłem – wspominał Staszek. Najgroźniejszym przeciwnikiem był mój brat Janek. Z zaciętą miną siedział mi na piętach […]. Byłem jednak szybszy. Przed metą wysunąłem się zdecydowanie na czoło. […] – „Góralczyk wygrywa! Góralczyk gazu!” – entuzjazmowali się widzowie. […] Wpadłem pierwszy na metę74. Radość była wielka, a w nagrodę 12-letni zwycięzca otrzymał ciepłe wełniane rękawiczki.
Jako syn ubogiego leśnika, jeden z szóstki rodzeństwa, Stanisław mógł tylko pomarzyć o nartach z prawdziwego zdarzenia. Choć rodzice potępiali jego pociąg do niebezpiecznego sportu, nie zrażał się. Najbardziej ukochał skoki. Pierwsze skocznie budował sobie sam – ze śniegu, desek i gałęzi. Podczas zawodów narciarskich w Zakopanem podpatrywał z ciekawością technikę profesjonalnych skoczków i sam zapamiętale ćwiczył, choć jego pierwsza próba lotu ze skoczni w Jaworzynce zakończyła się katastrofą: „wylądował na głowie”, o mały włos nie wpadając do lodowatego strumyka75.
Tymczasem ku jego nieopisanej radości rosła w Zakopanem wielka skocznia na Krokwi, wznoszona według projektu Karola Stryjeńskiego. Gdy obiekt był już gotowy, Stanisław trenował na nim w tajemnicy, oddając kilkanaście skoków dziennie, a gdy ogłoszono konkurs skoków, zgłosił się natychmiast. Miał jednak dopiero 13 lat i nie chciano go dopuścić do startu. Zgłoszenie w końcu przyjęto, ale nie potraktowano go poważnie. Śmiałków było ok. 30, a wokół Krokwi zebrało się niemal całe Zakopane. Blady, drżący z emocji Staszek miał na nogach półskokowe deski swojego brata. Przed nim skakali najwięksi mistrzowie – Bronisław Czech i Stanisław Gąsienica-Sieczka, którzy osiągnęli wynik ponad 40 m. Gdy przyszła kolej Marusarza, ruszył w dół z rozbiegu – „mocne wybicie, długi, pewny lot”76, wielki spokój i… 44. metr! Był to życiowy rekord nikomu nieznanego chłopca, który w rywalizacji seniorów zdobył trzecie miejsce. Jego występ okazał się wielką sensacją. Niewyobrażalnie szczęśliwy Staszek odebrał swe trofeum – piękne skokowe narty. Służyły mu do wybuchu wojny.
Utalentowanego chłopca wzięli pod swe skrzydła działacze klubu SN PTT – Józef Oppenheim i Ignacy Bujak. On zaś trenował zawzięcie – zimą skakał kilkadziesiąt razy dziennie, a latem i jesienią „stosował suchą zaprawę”77. Dużo chodził po górach, uprawiał wspinaczkę, gimnastykę szwedzką i akrobatyczną. By zarobić na dobry sprzęt i obuwie, uczył dzieci z miasta jazdy na nartach pod Reglami i na Lipkach. Efekty wytężonej, systematycznej pracy były nadzwyczajne – Marusarz wygrywał wszystkie zawody juniorów w skokach i biegach, a i w kategorii seniorów piął się coraz wyżej (plasował się zwykle między szóstym a ósmym miejscem). Jego zagraniczny debiut na mistrzostwach Czechosłowacji w 1929 r. zakończył się potrójnym zwycięstwem w kategorii juniorów – w biegu płaskim na 8 km, biegu zjazdowym i konkursie skoków. Dopuszczony poza konkursem do rywalizacji seniorów na dużej skoczni zajął czwarte miejsce, budząc uznanie starej gwardii, z Bronisławem Czechem na czele.
Gdy w 1929 r. ogłoszono mistrzostwa FIS w Zakopanem, Staszek całymi godzinami przesiadywał na Krokwi i śledził treningi gwiazd światowego narciarstwa, wśród których znalazł się jego idol Sigmund Ruud – międzynarodowej sławy norweski skoczek narciarski, srebrny medalista olimpijski z Sankt Moritz (1928). Marusarz podziwiał jego styl: znaczne wychylenie do przodu, prowadzenie nart polegające na charakterystycznym falowaniu desek, co wydłużało skok, pewne ruchy rąk78. Gdy Ruud wszedł na rozbieg, Polak, dotknąwszy „na szczęście jego czarodziejskich nart”, podjął śmiałą decyzję, by w dniu konkursu skoków wspiąć się raźno na szczyt rozbiegu i „zmierzyć z ekstraklasą światową”, choć nie był zawodnikiem. Z emocji serce waliło mi jak młotem – wspominał ten ekscytujący moment. Założyłem narty. Wykorzystując wolny tor, wyskoczyłem gwałtownie z boku i rzuciłem się z impetem w dół rozbiegu. Ileż wzruszenia dawał mi ten zjazd! Sunąłem śladami wielkiego Zygmunta Ruuda. Uwaga góralczyku – próg! Wybiłem się mocno i łagodną parabolą spłynąłem w przepaść usianą tysiącem głów. Po pewnym i spokojnym locie wylądowałem na pięćdziesiątym którymś metrze, uzyskując tym samym wynik lepszy od wielu zawodników79. Konkurs wygrał oczywiście Ruud z wynikiem 57 m, siedem kolejnych miejsc należało do Skandynawów i Niemców, a spośród Polaków najlepsze noty otrzymał Bronisław Czech, który zajął 10. pozycję.
Ten brawurowy młodzieńczy popis jeszcze bardziej rozpalił w Stanisławie Marusarzu ducha sportowej walki. W 1931 r. wywalczył on tytuł mistrza Polski seniorów w biegu zjazdowym, wyprzedzając takich wirtuozów nart, jak Bronisław Czech czy Andrzej Marusarz. Okazał się także niezwyciężony na Krokwi: oddał najdłuższy skok sezonu, liczący 53 m. Pasmo sukcesów Staszka sprawiło, że znalazł się w gronie wybrańców wysłanych w 1932 r. na igrzyska olimpijskie do Lake Placid w Stanach Zjednoczonych. Za oceanem przyszło mu startować w niespodziewanie trudnych warunkach, gdy zeskok narciarski rozmiękł i utworzyło się pod nim wielkie rozlewisko. Trzeba było więc ostro hamować, by nie wpaść w pułapkę z wody i lodu. Dodatkową atrakcją okazała się ustawiona dla bezpieczeństwa sterta słomy – niektórzy lądujący wpadali w nią z impetem, ku wielkiej uciesze amerykańskich widzów. I w przypadku Marusarza, który ostatecznie zajął 17. miejsce, nie obeszło się bez kąpieli i finalnego lądowania na słomie80.
Stanisław, „twardy góral”81, radził sobie na skoczni nawet w najbardziej ekstremalnych sytuacjach. Tak było na mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym w 1935 r., gdy wszyscy miłośnicy nart zjechali do czechosłowackich Wysokich Tatr. Wtedy to pierwszy skok Marusarza zakończył się pechowo złamaniem narty. Jednak z pomocą swego rywala, Norwega Birgera Ruuda, posklejał deskę i oddał drugi skok. I choć otrzymał niskie noty za styl, co wynikało z jakości połatanego naprędce sprzętu, ostatecznie zajął wysokie czwarte miejsce.
Jeden ze swoich najpiękniejszych lotów zakopiańczyk wykonał w 1935 r. jugosłowiańskiej Planicy, gdzie mieściła się największa wówczas na świecie skocznia mamucia. Kiedy przybyli na zawody narciarze spali jeszcze w najlepsze w schronisku, rozgorączkowany Marusarz wymknął się w tajemnicy na skocznię, by ją wypróbować. Napotkany tam konstruktor, inżynier Bloudek, zdradził mu wiele szczegółów na temat tej gigantycznej budowli. Polak dowiedział się m.in., że rekord skoczni należy do Birgera Ruuda, który osiągnął 86,5 m, choć na jugosłowiańskim „mamucie” dało się ponoć dolecieć i do 100 m. Staszek postanowił to od razu sprawdzić i wdrapał się na szczyt wieży. Szybkość na rozbiegu była szalona – relacjonował. Dochodziła chyba do stu kilometrów na godzinę. Słupki w oszalowaniu rozbiegu błyskawicznie uciekały, oczy zachodziły łzami. W uszach świstał wiatr. Uwaga: próg! Mocne wybicie. Rozpostarłem ręce, odprowadziłem zwarte nogi do tyłu i poszybowałem w powietrzu wychylony daleko do przodu, rozkoszując się cudownym lotem, który chciałoby się przedłużyć w nieskończoność, ale zeskok zbliża się nieubłaganie. Narty pokonują ostatnie dziesiątki metrów w przestrzeni. Po chwili charakterystyczne klapnięcie desek o śnieg. Ląduję pewnie bez najmniejszego wstrząsu, tak bezbłędnie rozwiązany był zeskok82. Tym sposobem Marusarz przekroczył 80 m i pobił swój życiowy rekord – 74 m, ustanowiony przed czterema laty w Ponte di Legno. Gdy Norwegowie dowiedzieli się o jego potajemnym wyczynie, padł na nich blady strach. Obawiali się, że nie będą w stanie dorównać Polakowi, tym bardziej że na treningach szło mu znakomicie i wyprzedzał rywali o 2–3 m. Ostatecznie Norweski Związek Narciarski w obawie, by Marusarz nie zatryumfował nad niepokonanymi dotąd Skandynawami, zabronił swoim zawodnikom startu w konkursie. Swą decyzję tłumaczył oficjalnie obowiązującym zakazem skakania na mamucich skoczniach, choć rok wcześniej Norwegowie próbowali swoich sił na „olbrzymce” w Planicy. Słusznie bali się Marusarza, bo ten okazał się bezkonkurencyjny – nie tylko zwyciężył, lecz także ustanowił rekord skoczni, osiągając rewelacyjny wynik: 87,5 m. Drugie miejsce na podium zajął Antonín Bartoň z Czechosłowacji, trzecie – Szwajcar Marcel Reymond, mistrz świata z 1933 r. Z Planicy Staszek przywiózł trzy trofea – za pobicie rekordu świata, zwycięstwo w otwartym konkursie skoków i najpiękniejszy skok dnia.
Na drugie w swoim życiu igrzyska olimpijskie, w Garmisch-Partenkirchen (1936), Polak pojechał silnie przeziębiony – spocony, szczękający zębami od dreszczy, trawiony od kilkudziesięciu godzin gorączką83. Naczelny lekarz wioski olimpijskiej, zaaplikowawszy mu serię zastrzyków, stwierdził, że nie ma nawet co marzyć o starcie. Dla Marusarza, w którym płynęła przecież góralska krew, było to jednak nie do pomyślenia. Zebrawszy wszystkie siły, zwlókł się z łóżka, zaczął wzmacniać organizm spacerami, a potem oddał dwa próbne skoki, choć ledwie mógł ustać na nogach. Mimo że był wycieńczony chorobą, cieszył go widok bajecznie iluminowanej skoczni. Po raz pierwszy w życiu skakałem przy reflektorach – nie mógł wyjść z zachwytu. Wrażenie ogromne. Sunąłem jasno oświetlonym rozbiegiem, by po kilku sekundach z powodzi światła skoczyć w czerń nocy. Lot jak w bajce. W górze gwiezdne niebo – pode mną jasna przepaść. W świetle reflektorów kryształki śniegu jaśniały mocnym blaskiem84.
Ostatecznie w Garmisch-Partenkirchen Marusarz oddał dwa dalekie skoki (73 m i 75,5 m), zapewniając sobie piąte miejsce w rankingu najlepszych skoczków świata.
Na mistrzostwa świata do fińskiego Lahti w 1938 r. Stanisław poleciał jako jeden z faworytów. Oddał dwa bardzo dobre skoki (66 m i 67 m), bijąc rekord skoczni. Po pierwszym zgromadzony tłum porwał go i poniósł na rękach, tak że skoczek z trudem zdążył dotrzeć na drugą serię. Tak długiego skoku fińska publiczność jeszcze nigdy nie oglądała. Osiągnięte wyniki czyniły go niekwestionowanym zwycięzcą, ale między sędziami doszło do sporu: norweski arbiter odejmował Marusarzowi 0,5 m, ponieważ chciał wywindować swego rodaka Asbjörna Ruuda. Już przed oficjalnym ogłoszeniem wyników wszyscy gratulowali Marusarzowi wygranej, jednak ku powszechnemu zdziwieniu to nie on otrzymał tytuł mistrzowski, lecz jego rywal z Norwegii. Całe środowisko narciarskie, łącznie z norweskimi skoczkami i samym nagrodzonym, uznało ten werdykt za jawną niesprawiedliwość. Marusarz miał przecież 5,5 m przewagi nad Norwegiem, a przegrywał z nim różnicą 0,3 pkt za styl. Ostatecznie Stanisław wracał do Polski jako wicemistrz świata, a zarazem moralny zwycięzca zawodów w Lahti85.
Helena Marusarz. Odważnie w ślady braci
Ze słynnego narciarskiego rodu Marusarzów wywodziła się też urodzona w 1918 r. Helena86, która od dziecka przyglądała się narciarskim wyczynom swoich starszych braci. Dlatego słuchając opowieści starego górala o wielkich skarbach ukrytych przez zbójników w Tatrach, na pytanie, co by zrobiła, odkrywszy takie bogactwo, bez wahania odpowiedziała: kupiłabym narty. Z całych sił pragnęła szusować tak jak Staszek i z uwielbieniem przyglądała się jego pięknym turystycznym ślizgaczom, które przyniósł jako zwycięskie trofeum za najlepszy skok na Jaworzynce. Patrząc na nie olśniona, stwierdziła: „Stasek, kieby to jo miała takie narty, to byk syćkich nabiła”. On zaś, niewiele myśląc, przyczepił jej góralskie kierpce do desek, by mogła szaleć na nich na Wierszykach pod Reglami, ścigając się z rówieśnikami. Nic więc dziwnego, że kilkuletnia Helenka wielokrotnie startowała i wygrywała w dziecięcych zawodach narciarskich organizowanych pod patronatem pisarza Kornela Makuszyńskiego, stałego bywalca Zakopanego. Wśród najcenniejszych trofeów zdobytych przez młodziutką narciarkę znalazły się m.in. piękny ćmielowski serwis do kawy i szwajcarski zegarek, który służył przez wiele lat całej rodzinie (później Niemcy odebrali go uwięzionej w obozie koncentracyjnym Ravensbrück Zofii Marusarz).
Dla Staszka Helena była kwintesencją radości życia, wulkanem energii – zawsze odważna, żywiołowa, gotowa do najbardziej śmiałych wyczynów. Z lekko pucołowatej buzi prawie nigdy nie schodził uśmiech. Pierwsza była do psoty. Najchętniej bawiła się z chłopcami i najlepiej się z nimi czuła. Małpowała wszelkie ich sztuczki, wspinała się razem z nimi na drzewa i płoty, chodziła po dachach. Była to mimowolna zaprawa przed uprawianymi później ćwiczeniami gimnastycznymi, za którymi przepadała87.
Najszczęśliwszym dniem dla Marusarzówny był ten, w którym Staszek zabrał ją do gmachu Dworca Tatrzańskiego. Tam właśnie urzędował sekretarz SN PTT Ignacy Bujak, niezmordowany popularyzator jazdy na dwóch deskach w Zakopanem. Rekomendacje brata i pierwsze sukcesy sprawiły, że Helena została przyjęta w poczet członków klubu narciarskiego; otrzymała legitymację, a potem wymarzone narty i kijki. Po kilku tygodniach treningów wystartowała na mistrzostwach Polski w 1935 r., konkurując ze słynnymi narciarkami Podhala – Zofią Stopkówną i Bronisławą Staszel-Polankową. Jej debiutancki występ wypadł doskonale: zajęła trzecie miejsce w biegu zjazdowym, trzecie w slalomie i drugie w kombinacji alpejskiej. W prasie sportowej podkreślano, że w niczym nie ustępowała swym rywalkom i wdarła się przebojem do ścisłej czołówki narciarstwa kobiecego. W latach 30. tytuł mistrzyni Polski Marusarzówna wywalczyła kilka razy – w kombinacji alpejskiej, slalomie i biegu zjazdowym. Po raz pierwszy została polską królową nart w 1936 r. Do niej także należała palma pierwszeństwa w zawodach o Mistrzostwo Podhalańskiego Związku Narciarskiego (1937).
Helena wyróżniała się nie tylko talentem – wysmukła, kształtna, poruszała się z naturalnym wdziękiem. […] Jasne bicze warkoczy, klasycznie regularny zarys smagłej twarzy, pełne tajemniczej zadumy lekko skośne oczy, wysokie czoło, łagodne łuki ciemnych brwi, ładny wykrój ust – stawiały ją niewątpliwie w rzędzie najurodziwszych dziewcząt Podhala88. Jej niezwykłą urodę dostrzegli też twórcy filmowej inscenizacji Halki Stanisława Moniuszki, wybierając właśnie Marusarzównę na dublerkę pierwszoplanowej aktorki Liliany Zielińskiej. Na tym nie koniec: jesienią 1938 r. na pokazie mody FIS w Warszawie to Helena, ubrana w granatowe spodnie narciarskie, kurtkę i góralski kapelusz, oczarowała publiczność i zdobyła pierwszą nagrodę.
Marusarzówny nie mamił jednak blichtr wielkiego świata. Największą jej miłością były Tatry, wyprawy górskie, popisy szybkości oraz zręczności na dwóch deskach. Toteż z całych sił gotowała się do startu na międzynarodowych zawodach FIS w Zakopanem w 1939 r. Niestety, miesiąc przed zawodami, podczas treningowego zjazdu z Kasprowego Wierchu, pędząc po zlodowaciałym stoku, straciła panowanie nad nartami i uderzyła wprost w szałas. Złamaną rękę trzeba było włożyć na cztery tygodnie w gips. O udziale w zawodach Helena nie mogła nawet marzyć, podobnie jak jej brat Staszek, który pięć tygodni przed tym sportowym wydarzeniem uderzył głową w zeskok, zerwał przyczep mięśnia barkowego i złamał obojczyk89. Niemniej Stanisław miał poczucie, że cała Polska liczy na jego zwycięstwo. Kazał więc ojcu rozłupać gipsowy pancerz, podjął próby treningów i ostatecznie zdobył piąte miejsce w skokach, a siódme w kombinacji norweskiej.
Helena, nie mogąc przeboleć tak pechowo zaprzepaszczonej szansy na zwycięstwo, postanowiła mimo kontuzji wystartować na międzynarodowych mistrzostwach narciarskich w Schwarzwaldzie. Polska reprezentacja została bardzo chłodno powitana przez Niemców na dworcu w Feldbergu, czerwonym od morza wiszących wszędzie flag ze swastyką. Helena wywalczyła tam drugie miejsce, ustępując tylko Niemce Christl Cranz – wielokrotnej mistrzyni świata, która podziwiała zawodniczą klasę swej rywalki i jej nieprzeciętny talent.
Bronisława Staszel-Polankowa. Dziewczyna, która pokonała norweskiego mistrza
Staszel-Polankowa nie zna kombinacji smarów ani innych subtelności narciarskich, ma dwie deski „wyrychtowane” przez towarzyszy, przypina je do zwykłych bucików góralskich, skromnie staje wśród zawodników i… przychodzi pierwsza do mety. Córka górali, nieznająca zupełnie świata poza Zakopanem i okolicznymi siołami, jest jak przystało na „dziecię natury” – prosta, zdrowa, dzielna90. Na Podhalu Bronisławę Staszel-Polankową91 (1912–1988) znali chyba wszyscy. Codziennie widziano, jak z rozwianymi warkoczami w kwiecistej góralskiej spódnicy pędziła na dwóch deskach niczym błyskawica.
Przyszła na świat jako dziewiąte dziecko Marii z Gąsieniców i Andrzeja Staszla. Rodziców nie stać było na narty dla małej Bronki, więc pierwsze ścigacze wystrugała sobie sama z jesionu. Już od dziewiątego roku życia mknęła na nich z Kościeliska, wioząc bańki z mlekiem dla ceprów goszczących w Zakopanem. Z nartami tworzyła jakby jeden żywy organizm. Słynęła z niezwykłej wytrzymałości fizycznej i doskonałej kondycji, a jej talent sportowy został szybko dostrzeżony przez narciarza i trenera Andrzeja Krzeptowskiego, który wciągnął młodą góralkę do zakopiańskiego klubu narciarskiego.
Nie miała jeszcze 15 lat, gdy na górskich szlakach stała się prawdziwym postrachem dla starszych i bardziej doświadczonych konkurentek. Zbyt młody wiek nie pozwalał jej jednak brać udziału w oficjalnych zawodach, choć poza konkursem biła na głowę najlepsze narciarki w kraju92. Dopiero PZN na mocy specjalnej uchwały z 1928 r. dopuścił Staszel–Polankową do ogólnokrajowej rywalizacji seniorek. A ona zadziwiła świat swoim sportowym geniuszem już w lutym 1929 r., podczas międzynarodowych zawodów narciarskich FIS w Zakopanem. Wtedy to w rekordowym tempie pokonała wszystkie rywalki, mimo że wcześniej ktoś podciął jej rzemyk od nart. Oklaskom nie było końca. Polankowa wyniesiona na ramionach była prawdziwym bożyszczem tłumu. Mała, drobna zakopianka zbierała hołdy królewskie93 – donosił z dumą „Nasz Przegląd”. Ten podcięty pasek od nart, który miał doprowadzić ją do klęski, a ostatecznie nie stanął na przeszkodzie do zwycięstwa, gustownie oprawiony przez jubilera, złożyła lata później jako dar Janowi Pawłowi II – człowiekowi, który tak jak ona umiłował góry.
W latach 30. zwinna i lekka Bronisława nie miała sobie równych w biegach zjazdowych i płaskich, a także podczas slalomu. Osiem razy zdobyła tytuł mistrzyni Polski, a trzy razy – wicemistrzyni. Potrafiła wygrywać nawet z mężczyznami. Wśród pokonanych w biegu złożonym na zawodach w czechosłowackim Szczyrbskim Jeziorze znalazł się Sigmund Ruud, jeden z najlepszych norweskich narciarzy. Na drodze do mety stanęła mu właśnie Staszel-Polankowa, sunąca olbrzymimi krokami przy silnych odepchnięciach kijkami! […] Ścisnąłem zęby – opowiadał Ruud – i usiłowałem Polkę przegonić, ale ta jeszcze bardziej przyspieszyła tempo. Moje chęci i prośba o końskie siły nie pomogły. Moje myśli ogarnęło przygnębienie, „przegrałem z dziewczyną”. […] Przybyła do mety 40 m przede mną. Tak pokonany jak wówczas nie zostałem nigdy w żadnym biegu94.
Z czasem Bronka ścięła długie warkocze i w chłopięcej krótkiej czuprynie, narciarskich spodniach i wiatrówce była prawie nie do poznania. Zawsze jednak na jej twarzy gościł promienny uśmiech. Pewnie i wtedy, gdy szkoliła młodych miłośników białego szaleństwa w „Sokole” i gdy jako jedna z pierwszych kobiet w Polsce próbowała swych sił na skoczni, stając się prekursorką tej dyscypliny wśród rodaczek. Niczego się nie bała i nie brakowało jej odważnych pomysłów. Toteż wiosną 1934 r. zdecydowała się wsiąść na swój rower objechać na nim całą Polskę. W dwa miesiące pokonała 3000 km; dotarła m.in. do Wilna, Gdańska i Warszawy, gdzie na Zamku Królewskim przyjął ją sam prezydent Ignacy Mościcki. Wszędzie tam, gdzie się zatrzymywała, opowiadała o Tatrach, narciarstwie i życiu w górach95.
Międzywojenne Zakopane – „szał narciarstwa”
W pewnej chwili nastąpiło objawienie, odkryto zakopiańską zimę. Rozpoczął się szał narciarstwa […], jeździł, kto mógł utrzymać się na nogach, wiotkie panie, starsi panowie, młodzież, wojsko, literatura, wydawcy dzienników i tygodników […]. Lekarzom przybywa roboty, powstają fabryki nart, spadają z nieba specjaliści szycia portek narciarskich według ostatnich mód […]. Powstają kreacje niezapomniane, wiatrówki o kroju wprost z Marsa, szaliki o barwach dzikich jak rosomak; rękawiczki z Norwegii, czapki kreacji szwajcarskiej, torebki z foczego futra. W pogodne dnie zimowego sezonu wszystkie pagórki i pagóreczki […] roją się barwnym i ruchliwym czerwiem, raz w raz tryskają w szafir niebios gejzery śniegu96 – tak o międzywojennym Zakopanem, stolicy polskiego narciarstwa, pisał Rafał Malczewski, malarz, felietonista, a do tego narciarz i taternik, którego drugim domem stały się Tatry.
Nad Zakopanem królowała 70-metrowa Wielka Krokiew, otwarta 22 marca 1925 r. Pierwszym patronem skoczni został jeden z jej projektantów – renomowany zakopiański architekt Karol Stryjeński. Uroczystą inaugurację Wielkiej Krokwi połączono z konkursem skoków, w którym zwyciężył Stanisław Gąsienica-Sieczka (30 m, 36 m); tuż za nim uplasowali się Henryk Mückenbrunn (32 m, 29 m) i Aleksander Rozmus (29,5 m, 33 m). Była to wówczas jedna z najnowocześniejszych skoczni na świecie – narciarskie serce Zakopanego, ze stadionem im. Karola Stryjeńskiego i doskonałymi trasami biegowymi. Niemal wszędzie wokół przykuwały wzrok skocznie terenowe i ośle łączki do nauki jazdy oraz turyści ruszający w góry. Wielkim udogodnieniem dla miłośników Tatr było otwarcie kolei linowej na Kasprowy Wierch, a także kolei linowo-terenowej na Gubałówkę.
W międzywojennym Zakopanem działali też wytwórcy najlepszych w kraju nart, doświadczeni narciarze, wprawiający się w jazdę jeszcze przed 1914 r. Pierwszą w kraju maszynową wytwórnię nart i przyborów sportowych założyli w 1921 r. bracia Kazimierz i Aleksander Schiele wraz ze Zdzisławem Ritterschildem i olimpijczykiem z Chamonix Franciszkiem Bujakiem97, który później usamodzielnił się i otworzył własny warsztat produkcji i naprawy nart. Najbardziej znanym producentem dwóch desek w Zakopanem był wszakże Stanisław Zubek, zawodnik klubu sportowego SN PTT. W 1919 r. otrzymał koncesję na produkcję i sprzedaż… rzeźb, szybko jednak przerzucił się na narty i w 1924 roku wytwarzał już rocznie około 60 par. Gdy dostał zamówienie na wyprodukowanie 600 par nart dla Korpusu Ochrony Pogranicza, wziął pożyczkę, powiększył zakład i kupił nowoczesne maszyny. Narty, jak się okazało, cechowała znakomita jakość, otrzymał więc kolejne zamówienia […], w następnych latach z taśmy w jego zakładzie zeszło jeszcze 6 tysięcy par98. Trudno się dziwić, że ówcześni narciarze marzyli o „zubkach”, które zyskały miano najlepszych nart w Polsce i o których głośno było również za granicą.
Wszystko to sprawiło, że Zakopane lat 30. urosło do rangi jednego z pięciu najlepszych kurortów narciarskich Europy, obok Davos i Sankt Moritz w Szwajcarii, Garmisch-Partenkirchen w Niemczech i norweskiego Oslo99.
Po raz pierwszy cały świat narciarski zjechał pod Giewont 27 lutego 1929 r., kiedy to Zakopane wystąpiło w roli gospodarza Zawodów Międzynarodowej Federacji Narciarskiej FIS. Dopisali Anglicy, Czesi, Finowie, Norwegowie, Szwedzi, Szwajcarzy, Niemcy, Austriacy i wiele innych „nacji zapalonych do nart”100. Polskę reprezentowali m.in.: Bronisław Czech i jego brat Władysław, Zdzisław Motyka, Andrzej Krzeptowski i jego kuzyn o tym samym imieniu i nazwisku, a także trzy polskie mistrzynie desek: Bronisława Staszel-Polankowa, Zofia Stopka-Olesiak i Elżbieta Ziętkiewicz. Wszyscy gotowali się do wielkiej rywalizacji mimo siarczystych mrozów (temperatura spadała w nocy nawet do –37°C). Najbardziej wyczekiwaną konkurencją był bieg na 50 km. Niezwykle wymagająca trasa prowadziła z Wilcznika do Witowa i grzbietami Gubałówki w stronę Poronina i Murzasichla, skąd zawodnicy pędzili dalej przez Małe Ciche, drogą Oswalda Balzera i przez Jaszczurówkę do mety na Wilczniku101. W wyścigu wystartowały 32 osoby, a niepokonani okazali się Norwegowie i Finowie. Spośród Polaków najszybszy był Zdzisław Motyka, który zajął 13. miejsce, 14. dotarł Andrzej Krzeptowski, 16. – Władysław Czech. Podczas nieoficjalnego biegu zjazdowego – ze szczytu Kasprowego na Halę Gąsienicową, a potem z Kopy Magury na Halę Olczyską – wszystkich rywali zdeklasował Bronisław Czech z fenomenalnym czasem 6,25. Z kolei bieg na 18 km śledził z ciekawością sam prezydent Mościcki. Trasa wiodła z Wilcznika ścieżką pod Reglami do Kościeliska, a stamtąd przez Palenicę i Cichą Wodę do Lipek. Zwycięzcą został Veli Saarinen, a spośród Polaków najszybszy okazał się Zdzisław Motyka, który zajął 13. lokatę z czasem 1,30:37.
Choć Międzynarodowa Federacja FIS nie dopuszczała rywalizacji kobiet, w Zakopanem odbył się też nieoficjalny bieg pań. Tytuł zwyciężczyni przypadł w udziale niedościgłej Bronisławie Staszel-Polankowej. Drugie miejsce zajęła B. Friendlearówna z Czechosłowacji, a jako trzecia do mety dotarła Elżbieta Ziętkiewicz. W konkursie skoków, wchodzącym w skład kombinacji norweskiej, najlepszy okazał się Sigmund Ruud, który zwyciężył także w konkursie otwartym na Wielkiej Krokwi. Z norweskimi mistrzami nart szedł śmiało w zawody Bronisław Czech: w klasyfikacji biegu złożonego (kombinacja norweska) zajął wysokie czwarte miejsce, a w konkursie otwartym (ze skróconego rozbiegu) zamknął pierwszą dziesiątkę najlepszych skoczków świata. Konkurs skoków z pełnego rozbiegu wygrał Sigmund Ruud. Skokiem na odległość 71,5 m ustanowił nowy rekord Krokwi, choć trzeba przyznać, że Bronisław Czech i Franciszek Cukier również pokazali wysoką klasę – skoczyli na 63 m, a Stanisław Gąsienica-Sieczka na 66 m!
Nie można zapomnieć ponadto o biegu patrolowym, konkurencji złożonej z biegu narciarskiego i strzelania, poprzedniczce współczesnego biathlonu. Polski patrol wojskowy pod dowództwem por. Artura Kasprzyka popisał się celnością strzałów i wywalczył drugie miejsce. Sam por. Kasprzyk zaś to człowiek szczególnie zasłużony dla ojczyzny i dla polskiego narciarstwa. Walczył w Legionach Polskich, bił się w wojnie polsko-bolszewickiej i w III powstaniu śląskim, a za niezłomną postawę na placu boju został odznaczony Krzyżem Walecznych oraz Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi. W Niepodległej Kasprzyk odkrył swoje drugie, obok służby wojskowej, powołanie – do krzewienia narciarstwa wśród młodego pokolenia Polaków. Głosił, że to sport dla wszystkich, niezależnie od wieku, i że ma moc „konserwatora młodości, zdrowia i energii”. Sam zasmakował w narciarstwie w Szkole Młodszych Oficerów Artylerii, przechodząc kurs wychowania fizycznego. W Zakopanem współtworzył narciarską sekcję krakowskiej Wisły i kierował sekcją narciarską Wojska Polskiego, której specjalnością były biegi patrolowe. Aby być dobrym dowódcą patrolu narciarskiego – pouczał – trzeba mieć dużo pod tym względem praktyki, być zamiłowanym narciarzem i w ogóle sportsmenem pełnym ambicji, troskliwym, bystrym w obserwacji, szybkim w decyzji, zrównoważonym, wyrozumiałym, koleżeńskim i dbającym o swój zespół na każdym kroku102. Kasprzyk stał się wcieleniem tych przymiotów. Potrafił stworzyć dobrą atmosferę w drużynie, hartował ciało i ducha swych narciarzy. Troszczył się o nich po ojcowsku – „pilnował, by zawodnicy popijali na trasie herbatę z cukrem i cytryną, by się wysypiali, nie nadużywali alkoholu i papierosów”. Dla podopiecznych był nie tylko mistrzem, ale też przyjacielem, a nawet i „dobrym psychologiem”103.
Takie osobowości jak Kasprzyk, Czech czy Staszel-Polankowa zarażały miłością do nart i to one współtworzyły sukces I Międzynarodowych Zawodów Narciarskich FIS, dzięki którym sława Zakopanego jako raju narciarzy rozeszła się po całym świecie. Dziesięć lat później, zimą 1939 r., w polskie Tatry powrócą najwięksi mistrzowie nart, by wziąć udział w mistrzostwach świata FIS w narciarstwie klasycznym, po raz drugi w historii zorganizowanych właśnie w Zakopanem. Było to kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej.
Na nartach ku wolności
Gdy we wrześniu 1939 r. Niemcy zaatakowały Polskę, ludzie gór, którzy ponad wszystko umiłowali wolność, nie mogli siedzieć bezczynnie. Bronek Czech od razu próbował przedostać się do oddziałów dających odpór agresorom. Wraz m.in. z Józefem Oppenheimem, Władysławem Majerem i Zygmuntem Leistenem wyruszyli do Krakowa, by wstąpić do swoich macierzystych formacji wojskowych. Zastali tam jedynie zdruzgotane niedobitki w mundurach. Posuwali się więc dalej na wschód, aż do Kowla, ale sytuacja po uderzeniu Armii Czerwonej na Polskę była dramatyczna. Głodni i wyczerpani powrócili zatem w rodzinne strony104.
Bronisław Czech, Stanisław Marusarz i jego siostra Helena, a także wielu innych polskich mistrzów narciarstwa postanowiło walczyć z okupantem w podziemiu. Zostali tatrzańskimi kurierami w służbie Związku Walki Zbrojnej, a potem w Armii Krajowej. Ryzykowali życie, by przeprowadzać między Polską a Węgrami powierzonych im ludzi oraz bezcenne przesyłki polskiego podziemia. Konspiracyjna poczta, dokumenty, zdjęcia bądź pieniądze wędrowały w największej tajemnicy z Warszawy lub Krakowa na Podhale – do Zakopanego, Kościeliska, Waksmundu i dalej do czechosłowackich Koszyc bądź Rożniawy, stamtąd zaś do Budapesztu, Paryża, Londynu105. W tym łańcuchu komunikacyjnym za najbardziej niebezpieczny uchodził odcinek tatrzański.
W roli przewodników sprawdzali się tylko ludzie od dziecka obeznani z groźną górską przyrodą, znający jej prawa oraz tajemnicze przejścia. Niejedna wyprawa – zdradzał Stanisław Marusarz – miała tragiczny epilog, gdy uciekinierów przeprowadzali ludzie niedoświadczeni, nienawykli do obcowania z surową górską zimą, lub gdy młodzi ludzie z głębi Polski nie docenili trudu marszruty. Odmrożenia, zabłądzenia, śmierć z wycieńczenia to cena, którą płacili106. Bronek nie zdradzał się nikomu ze swą kurierską działalnością, nawet bliskim, których pragnął chronić. Znikał nagle i wracał po kilkunastu dniach – głodny i wycieńczony. Z relacji świadków wiadomo, że przez siedem miesięcy przeprowadzał ludzi przez granicę w Muszynie koło Krynicy.
Tymczasem na Podhalu szalał niemiecki terror, a jego symbolem stała się gestapowska katownia urządzona w podziemiach zakopiańskiego hotelu „Palace”. Czech przeczuwał, że i on nie uniknie aresztowania po tym, jak odmówił gestapowcowi Seppowi Röhrlowi szkolenia niemieckich narciarzy107. Nie zdecydował się jednak na ucieczkę. Niemcy przyszli po niego 14 maja 1940 r. Akurat był w chacie i malował swe ulubione krokusy, które fioletowym dywanem pokryły tatrzańskie doliny. Trafił najpierw do osławionego „Palace”, potem do więzienia w Tarnowie, wreszcie do obozu koncentracyjnego Auschwitz. Wytatuowano mu numer 349 i przydzielono do pracy w stolarni, gdzie trafił też inny znakomity narciarz z Zakopanego, mistrz Polski w kombinacji z 1933 r. – Izydor Gąsienica-Łuszczek (w KL Auschwitz – numer 783).
Bronek szybko zdobył sobie szacunek i uznanie współwięźniów jako człowiek życzliwy i zawsze pomocny. Ocalił od śmierci Edmunda Zabawskiego, nauczyciela z Horyszowa Ruskiego, który wycieńczony padł twarzą w błoto. Czech podniósł go i podtrzymał w szeregu, dając mu później pół porcji swojego chleba. Za kolczastymi drutami „najczęściej opowiadał o górach, nartach, o CIWF-ie, o szybowcach, no i oczywiście o domu”108. Miał siłę do przetrwania dzięki temu, że przeniesiono go do pracy w Lagermuseum, stanowiącym zadziwiającą sferę twórczości artystycznej w nieludzkiej rzeczywistości obozowej. Było to miejsce, gdzie Niemcy gromadzili odebrane uwięzionym dzieła sztuki; zatrudniano w nim uzdolnionych plastycznie więźniów, którzy na zlecenie esesmanów wykonywali przedmioty o wartości artystycznej. Dla Bronisława Czecha sztuka była ucieczką od obozowej rzeczywistości. Tak długo jak pracował w Lagermuseum i malował swoje obrazy na szkle, zachowywał zdrowie i równowagę psychiczną. […] Było to szczególnie ważne dla tego człowieka gór, który […] był niesłychanie wrażliwą, zamkniętą w sobie osobą. Sztuka była dla niego jedynym antidotum na obozową rzeczywistość, której nie był w stanie sprostać109.
Jeszcze w obozie Niemcy próbowali nakłonić Czecha, by został trenerem narciarzy III Rzeszy. Kategorycznie odmówił. Nie chciał wolności za cenę zdrady. 5 czerwca 1944 r. zmarł w obozowym szpitalu na oczach współwięźnia i znanego rzeźbiarza Xawerego Dunikowskiego. Za oknem świeciło słońce, a na pobliskim placu przygrywali na instrumentach Cyganie. Tak odszedł człowiek, który powiedział o sobie: „Umarłbym, gdyby mnie uwięzili i nie pozwolili chodzić – góry wołają”110.
Inny zakopiański narciarz, Stanisław Marusarz, kilkukrotnie uniknął śmierci z rąk wroga. Przed wojną był przewodnikiem dla wojskowych misji zwiadowczych, a po jej wybuchu działał w konspiracji pod pseudonimem „Przestalski”, podejmując wiele niebezpiecznych akcji kurierskich. Przeprowadził nawet grupę 37 polskich oficerów przez Dolinę Kamienistą i Podbańską do wsi Východná, gdzie trafili pod opiekę zaufanego Słowaka i wyruszyli pociągiem ku granicy węgierskiej. Podczas jednej z wypraw Marusarz został schwytany przez słowacki patrol przygraniczny i osadzony na posterunku w Szczyrbskim Jeziorze, skąd miał zostać przewieziony do Popradu. Odważnemu i zwinnemu Staszkowi udało się jednak wyrwać z rąk wroga – zdzielił materacem jednego ze strażników, wybił się w stronę okna, wyskoczył na zewnątrz, rozpryskując cienkie szkło, i popędził co sił w nogach przez lasy i góry. Wrócił na Podhale, niemniej był pewny, że Niemcy prędzej czy później go dopadną. Dlatego postanowił uciekać wraz z żoną Ireną na Węgry. Udało się im przejść niepostrzeżenie przez Tatry i niemal całą Słowację, ale pod samą granicą z Węgrami zostali złapani przez słowackich strażników. Więziono ich w Preszowie, Muszynie, a potem w Nowym Sączu, gdzie Marusarz po raz ostatni widział swoją siostrę Helenę, której Niemcy gotowali straszliwy los. Już w Muszynie Staszek był przez kilkanaście dni bity i torturowany, ale nie wydał nikogo. Przesłuchiwano go także brutalnie w podziemiach dawnego hotelu „Palace”, następnie w osławionym więzieniu przy ulicy Montelupich w Krakowie, gdzie po kilku dniach został zamknięty w celi śmierci. W Zakopanem natrafił na kata-boksera, który potrafił bić mocno i precyzyjnie. Gestapowcy związali mu ręce, żeby nie mógł osłaniać twarzy i brzucha przed ciosami111. Tam też brano go na tortury co najmniej dziesięciokrotnie. Żaden z oprawców nie zdołał złamać narciarza. W więzieniu na Montelupich Staszek spotkał swoją siostrę Zofię, którą zatrzymano podczas przeprawy na Węgry. Z Krakowa przetransportowano ją do obozu koncentracyjnego Ravensbrück, gdzie walczyła o przeżycie przez blisko pięć lat.
Tymczasem Marusarz myślał coraz poważniej o ucieczce, zwłaszcza po tym, jak z grupą więźniów został przewieziony do fortu w Krzesławicach. Hitlerowcy postawili przewiezionych pod podziurawionym kulami i umazanym krwią murem, kazali im chwycić za łopaty i kopać rów. Marusarz był pewien, że zaraz pożegna się z życiem. Okazało się wszakże, iż doły zostały przeznaczone dla więźniów z sąsiedniej celi. Wtedy za wszelką cenę postanowił uciekać i namówił współwięźniów do podjęcia śmiertelnie niebezpiecznej próby. Rozgięli kraty okna za pomocą wyrwanych nóg stołowych i przez powstały otwór przedostawali się na zewnątrz, gdzie w podwórzu i przy bramie stróżowało 13 uzbrojonych żołnierzy, a 13 gestapowców stanowiło załogę wewnętrzną. Marusarz wyskakiwał jako piąty. Zakleszczył się przy tym, ale kolegom udało się go przepchnąć. Leciał prosto na głowę i tylko sprawności nabytej na skoczni zawdzięcza to, że zdołał obrócić się w powietrzu. […] Dopada do zamkniętych drzwi. Po klamce wskakuje na mur i wieńczące go zasieki z drutu kolczastego112. Niczym po linie wspiął się po nich na sam szczyt muru, choć kolce wbijały się boleśnie w ręce i te zaczęły obficie krwawić. Za plecami słyszał niemieckie okrzyki: „Halt! Halt!” i padły pierwsze strzały, nie zatrzymał się jednak. Podbiegł do styku dwóch murów i rzucił się z jednego na drugi, oddając najważniejszy skok swojego życia. Potem zeskoczył na ulicę. Rwał jak oszalały i dogonił współtowarzysza ucieczki, Aleksandra Bugajskiego. Wykończony i ranny dotarł do Zakopanego, gdzie spotkał się po kryjomu z rodziną. Później ukrywał się długo na Węgrzech. Na Podhale powrócił po wojnie, by znów założyć narty.
Na narciarskie szlaki nie dane było natomiast wrócić Helenie Marusarzównie, która za swą podziemną działalność zapłaciła najwyższą cenę. Jako tajna kurierka Związku Walki Zbrojnej przeprowadzała przez góry do Węgier wojskowych oraz ludzi zagrożonych aresztowaniem, szmuglowała broń, dokumenty i pieniądze, przewoziła materiały konspiracyjne do Krakowa. Już w sylwestrową noc 1939 r. z jej pomocą zieloną granicę przekroczyło dwóch przyszłych lotników angielskich dywizjonów – Tadeusz Schiele i Marian Zając, którzy przez Węgry zamierzali się przedostać do tworzonych we Francji oddziałów Wojska Polskiego. Jako kamuflaż posłużyło zorganizowanie noworocznej sanny z rozbawioną młodzieżą, wśród której skryli się uciekinierzy. Wraz z Marusarzówną dotarli oni szczęśliwie do granicy Generalnego Gubernatorstwa i Słowacji.
Podczas jednej z niebezpiecznych wypraw Helena dostała się w sam środek krwawej bitwy pomiędzy węgierskimi a słowackimi strażnikami granicznymi. By przeżyć, przez dwie godziny leżała bez ruchu na ziemi w strugach deszczu, a nad jej głową świstały karabinowe kule. Wtedy postanowiła, że to jej ostatnia wojenna misja. Kiedy jednak w marcu 1940 r. władze podziemia poprosiły ją o przekazanie ważnej przesyłki z Węgier do okupowanej Polski, podjęła się tego zadania. Akcja zakończyła się dla niej tragicznie: została schwytana w zasadzce na granicy węgiersko-słowackiej wraz z kilkoma innymi kurierami. „Pohraničná stráž! Ruky hore!” – rozległo się, nie wiadomo skąd. Rozejrzeli się przerażeni. Strażnicy niemal ich otoczyli. Poza krzykiem pojawiły się strzały ostrzegawczo przecinające powietrze. Staszek Kula, nie namyślając się ani chwili, ruszył po lodzie na drugi brzeg niewielkiej rzeki. Helena poszła jego śladem, ale pękł pod nią lód. Dziewczyna skąpała się w zimnej wodzie. Wyrzuciła walizkę z pieniędzmi i stanęła bez ruchu, podobnie zrobili dwaj pozostali kompani. […] Najpierw złapali Marusarzównę, niedługo potem Franka Romana i Władka Tarkowskiego113 – odtwarza tę scenę Dariusz Jaroń.
O ucieczce nie było mowy. Helenę przetrzymywano w więzieniach Preszowa, Muszyny, Nowego Sącza i Tarnowa. Przez kilka chwil widziała się z pojmanym w tym samym czasie bratem Stanisławem i jego żoną Ireną. Poddawana wielomiesięcznym torturom, nie zdradziła nikogo, nie ujawniła też wrogowi żadnego szczegółu ze swojej konspiracyjnej działalności. Ostatecznie Niemcy wydali na nią wyrok śmierci. Miała wówczas 23 lata. 12 września 1941 r. została rozstrzelana w Pogórskiej Woli koło Tarnowa. Świadkiem masowej egzekucji była mieszkanka tamtejszej wioski, matka Emilii Zając. Z jej relacji wiadomo, że „z samochodu Niemcy wyprowadzili sześć kobiet. Ustawili je dwójkami i prowadzili na miejsce stracenia. Kobiety śpiewały pieśń do Matki Boskiej”114. Po chwili dało się słyszeć dwie salwy karabinu maszynowego. Mordercy usunęli wszelkie ślady zbrodni, z wyjątkiem walających się na ziemi resztek kości i mózgu. Dół został zamaskowany, na środku posadzono krzak jałowca. Trzynaście lat po wojnie na miejscu kaźni wzniesiono pomnik na cześć ofiar niemieckich oprawców. W 1958 r. Stanisław Marusarz przyjechał do Pogórskiej Woli, by uczestniczyć w ekshumacji zwłok swojej siostry i zabrać jej szczątki w metalowej urnie do Zakopanego.
Wojnę było dane przeżyć Bronisławie Staszel-Polankowej. Jeszcze przed okupacją w Tatrach Zachodnich na Przysłopie Miętusim Staszel-Polankowa stworzyła własne schronisko, w którym zaraz po wybuchu wojny dach nad głową znaleźli pierwsi uciekinierzy. Prawie cały okres okupacji spędziła w Zakopanem, ale w lipcu 1944 r. dostała się do stolicy, wstąpiła do akowskiego podziemia i wzięła czynny udział w Powstaniu Warszawskim jako sanitariuszka w 9. kompanii batalionu „Kiliński”. Zrównaną z ziemią Warszawę opuszczała razem z ostatnimi powstańcami, więziona potem jako jeniec w stalagach VIII B Lamsdorf i IV B Mühlberg oraz w obozie Darmstadt. Doczekawszy wyzwolenia, powróciła w Tatry, do schroniska na Miętusiej, gdzie dalej dawała schronienie nie tylko turystom, lecz także osobom prześladowanym przez władze komunistyczne. Udzieliła pomocy m.in. Stanisławie Woźniak, członkini AK z Lublina. Za swe zasługi dla ojczyzny Staszel-Polankowa została uhonorowana przez rząd emigracyjny w Londynie Krzyżem Walecznych115.
1 Cyt. za: H. Stępień, Mariusz Zaruski. Opowieść biograficzna, Warszawa 1997, s. 66.
2 W. Bajak, Opowieści z dwóch desek, Truskaw 2021, s. 17.
3 B. Słama, W. Szatkowski, Pierwsze szusy, [w:] tychże, Magia nart, t. 1: Czas pionierów, Zakopane 2016, s. 17.
4 A. Ciastoń, Drewniane narty, alpensztoki i najlepsze historie z Kasprowego [wywiad z Wojciechem Szatkowskim], 9.02.2022, https://www.redbull.com/pl-pl/narciarstwo-historia-kasprowy-wierch-tatry-wojciech-szatkowski
[dostęp: 10.10.2023].
5 W. Szatkowski, Stanisław Barabasz – pierwszy zakopiański narciarz, https://z-ne.pl/s,doc,23139,1,1722,stanislaw_barabasz_-_pierwszy_zakopianski_narciarz.html [dostęp: 10.10.2023]; B. Słama, W. Szatkowski, Stanisław Barabasz –
Pociąg do zakazanych zabaw, [w:] tychże, Magia nart, t. 1, s. 18–28. Zob. też biogram Stanisława Barabasza,
[w:] Z. Radwańska-Paryska, W.H. Paryski, Wielka Encyklopedia Tatrzańska, Poronin 1995, s. 50–51.
6 S. Barabasz, Wspomnienia narciarza, Zakopane 1914, s. 10–11.
7 Cieklin kolebką narciarstwa polskiego, 30.08.2004,
https://www.cieklin-ski.pl/serwis/narty/cieklin-kolebka-narciarstwa-polskiego-1 [dostęp: 10.10.2023].
8 Cyt. za: W. Szatkowski, Stanisław Barabasz…
9 S. Barabasz, Wspomnienia narciarza…, s. 12.
10 R. Kołodziej, Polscy pionierzy narciarstwa na przełomie XIX i XX wieku, [w:] R. Kołodziej, W. Szatkowski, H. Hanusz, Historia Polskiego Związku Narciarskiego (1919–2021), Kraków 2021, s. 9.
11 S. Barabasz, Wspomnienia narciarza, Zakopane 1914, [cyt. za:] K. Król, Stanisław Barabasz,
https://portaltatrzanski.pl/wiedza/historia/stanislaw-barabasz,1622 [dostęp: 10.10.2023].
12 Zob. N. Drucka, Kurs na słońce. Opowieść o generale Mariuszu Zaruskim, Warszawa 1973; H. Stępień, Mariusz Zaruski…; M. Stokłosa, A. Wójcik, Mariusz Zaruski. Człowiek twardy jak granit, z sercem czystym i głębokim jak morze, [w:] tychże, Sportowcy dla Niepodległej. Opowieść na stulecie Bitwy Warszawskiej, Kraków 2020, s. 110–131; B. Januszewski, Mariusz Zaruski, Kraków 2020.
13 Zob. M. Pinkwart, Zakopiańskim szlakiem Mariusza Zaruskiego, Warszawa–Kraków 1983.
14 H. Stępień, Mariusz Zaruski…, s. 61.
15 Tamże, s. 66–67.
16 Tamże, s. 64–66.
17 Słowo wstępne gen. Mariusza Zaruskiego do „Pamiętnika Jubileuszu Trzydziestolecia Sekcji Narciarskiej Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego”, 1937.
18 M. Zaruski, Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, jego organizacja, dzieje i wyprawy ratunkowe, Warszawa 1922, [cyt. za:] H. Stępień, Mariusz Zaruski…, s. 72.
19 B. Słama, W. Szatkowski, Józef Schnaider – Zdobycie Chomiaka i Howerli (1897), [w:] tychże, Magia nart, t. 1, s. 28–36.
20 Tamże, s. 28–30.
21 Tamże, s. 32.
22 R. Kołodziej, Polscy pionierzy narciarstwa…, s. 9.
23 B. Słama, W. Szatkowski, Narciarstwo w okolicach Lwowa, [w:] tychże, Magia nart, t. 1, s. 44.
24 Tamże.
25 R. Kołodziej, Polscy pionierzy narciarstwa…, s. 10.
26 Cyt. za: B. Słama, W. Szatkowski, Narciarstwo w okolicach Lwowa…, s. 53.
27 Zob. T. Pudłocki, Bolesław Błażek – naukowiec, pionier turystyki i sportu w Przemyślu, „Nasz Przemyśl” 2008, nr 4.
28 Zob. Z. Pręgowski, Dzieje narciarstwa polskiego. Do 1914 roku, Warszawa 1994, [cyt. za:] B. Słama, W. Szatkowski, Narciarstwo w okolicach Lwowa…, s. 46.
29 Tamże, s. 48.
30 Tamże, s. 45.
31 W. Szatkowski: To Lwów jest prawdziwą „kolebką polskiego sportu” [wywiad z W. Szatkowskim, rozmawiała K. Krzykowska], 3.04.2017, https://dzieje.pl/rozmaitosci/w-szatkowski-lwow-jest-prawdziwa-kolebka-polskiego-narciarstwa [dostęp: 10.10.2023].
32 R. Kołodziej, Polscy pionierzy narciarstwa…, s. 10.
33 W. Bajak, Opowieści z dwóch desek…, s. 10.
34 Zob. H. Szatkowski, Co robimy i czego od nas chcą?, „Zima” nr 1, artykuł ze zbiorów Muzeum Tatrzańskiego,
[cyt. za:] B. Słama, W. Szatkowski, Magia nart, t. 1, s. 303.
35 W. Bujak, Opowieści z dwóch desek…, s. 8.
36 Tamże.
37 Zob. J. Żuławski, II Międzynarodowe Zawody Narciarskie w Zakopanem, „Zakopane” 1911.
38 W. Szatkowski, Pierwsze zawody narciarskie w Tatrach Polskich w latach 1910–1914,
https://z-ne.pl/s,doc,23248,1,1725,pierwsze_zawody_narciarskie_w_tatrach_polskich_w_latach_1910-1914.html
[dostęp: 13.10.2023].
39 B. Słama, W. Szatkowski, Biegi, zjazdy, skoki i… fisy, [w:] tychże, Magia nart, t. 1, s. 299.
40 Tamże, s. 306.
41 R. Kołodziej, Geneza, powstanie i działalność organizacyjna Polskiego Związku Narciarskiego, [w:] R. Kołodziej,
W. Szatkowski, H. Hanusz, Historia Polskiego Związku Narciarskiego…, s. 17–36.
42 Tamże, s. 18.
43 Tamże, s. 19.
44 R. Kołodziej, Działalność sportowa, [w:] R. Kołodziej, W. Szatkowski, H. Hanusz, Historia Polskiego Związku Narciarskiego…, s. 69.
45 M. Maurizio, Abramowicz, Zakopiańskie wypominki, Kraków–Wrocław 1985, [cyt. za:] B. Słama, W. Szatkowski, Biegi, zjazdy, skoki…, s. 301–302.
46 B. Słama, W. Szatkowski, Biegi, zjazdy, skoki…, s. 300.
47 R. Kołodziej, Działalność sportowa…, s. 73.
48 Tamże, s. 73, 76.
49 A. Hanula, Polska we Francji. Chamonix 1924 – igrzyska, które zmieniły bieg historii, 25.01.2019,
https://polskifr.fr/polska-we-francji/chamonix-1924-igrzyska-ktore-zmienily-bieg-historii/ [dostęp: 10.10.2023].
50 Andrzej Krzeptowski I, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/krzeptowski-andrzej-i/ [dostęp: 13.10.2023].
51 Franciszek Bujak, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/franciszek-bujak/ [dostęp: 13.10.2023].
52 A. Filar, M. Leyko, Laury na śniegu. Opowieść o Bronisławie Czechu i Helenie Marusarzównie, Warszawa 1974;
M. Stokłosa, A. Wójcik, Bronisław Czech. Dusza polskich nart, [w:] tychże, Sportowcy dla Niepodległej, Kraków 2018,
s. 112–123; W. Szatkowski, Bronisław Czech – Narciarz, sportowiec, chodzi, a nie gada, [w:] tegoż, Magia nart, t. 2: Mistrzowie, Zakopane 2016, s. 96–104.
53 A. Filar, M. Leyko, Laury na śniegu…, s. 27.
54 Tamże, s. 31.
55 M. Stokłosa, A. Wójcik, Bronisław Czech…, s. 115. Zob. też: W. Szatkowski, Bronisław Czech (1908–1944). Człowiek wielu pasji…, „Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej” 2010, nr 1–2, s. 129.
56 Cyt. za: H. Zdebska, Bohater sportowy. Studium indywidualnego przypadku Bronisława Czecha (1908–1944), przedm.
J. Lipiec, Kraków 1997, s. 40.
57 D. Jaroń, Skoczkowie. Przerwany lot, Warszawa 2020, s. 45.
58 Tamże, s. 25.
59 Tamże, s. 28.
60 Tamże, s. 36.
61 Tamże, s. 41.
62 Tamże.
63 Cały świat mówi o Zakopanem, „Przegląd Sportowy” 1929, nr 6, s. 2.
64 D. Jaroń, Skoczkowie…, s. 61.
65 Tamże, s. 62.
66 Tamże, s. 64.
67 Tamże, s. 70.
68 W. Szatkowski, Bronisław Czech – Narciarz sportowiec…, s. 99.
69 H. Zdebska, Bohater sportowy…, s. 47.
70 M. Stokłosa, A. Wójcik, Bronisław Czech…, s. 115.
71 Tamże, s. 117.
72 Sportowiec-gentleman, Bez fanfar i bankietów obchodzimy rzadki jubileusz Bronisława Czecha, „Przegląd Sportowy” 1937, nr 22, s. 6.
73 Zob. S. Marusarz, Na skoczniach Polski i świata. Wspomnienia, spisał Z. Rogowski, Warszawa 1974; M. Stokłosa,
A. Wójcik, Stanisław Marusarz. Twardy góral, [w:] tychże, Sportowcy dla Niepodległej, Kraków 2018, s. 54–67;
W. Szatkowski, Stanisław Marusarz – Czterokrotny olimpijczyk, [w:] tegoż, Magia nart, t. 2.
74 S. Marusarz, Na skoczniach Polski i świata…, s. 9.
75 Tamże, s. 17.
76 Tamże, s. 22.
77 Tamże, s. 24.
78 Tamże, s. 26.
79 Tamże.
80 M. Stokłosa, A. Wójcik, Stanisław Marusarz…, s. 58.
81 Tamże.
82 S. Marusarz, Na skoczniach Polski i świata…, s. 54.
83 Tamże, s. 61.
84 Tamże, s. 63.
85 Tamże, s. 70–75.
86 Zob. A. Filar, M. Leyko, Laury na śniegu…; M. Stokłosa, A. Wójcik, Helena Marusarzówna. Piękna i odważna, [w:] tychże, Sportowcy dla Niepodległej, Kraków 2018, s. 80–87; W. Szatkowski, Helena Marusarzówna – Tatrzańska orlica,
[w:] tegoż, Magia nart, t. 2, s. 154–160.
87 Cyt. za: D. Jaroń, Skoczkowie…, s. 177.
88 Tamże, s. 182.
89 M. Stokłosa, A. Wójcik, Stanisław Marusarz…, s. 61.
90 M. Jakubowiczowa, Kobiecy fenomen narciarski, „Ewa” 1928, nr 8, s. 7.
91 M. Stokłosa, A. Wójcik, Bronisława Staszel-Polankowa. Dziecko gór, [w:] tychże, Sportowcy dla Niepodległej. Publikacja wydana w ramach obchodów 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej, Kraków 2019, s. 24–28; W. Szatkowski, Bronisława Staszel Polankowa – Szusy w góralskiej spódnicy, [w:] tegoż, Magia nart, t. 2, s. 132–138.
92 M. Stokłosa, A. Wójcik, Bronisława Staszel-Polankowa…, s. 26.
93 Z. Fogiel, Międzynarodowe Zawody Narciarskie w Zakopanem, „Nasz Przegląd” 1929, nr 41, s. 5.
94 W. Szatkowski, Bronisława Staszel Polankowa – Szusy…, s. 136.
95 Tamże, s. 135.
96 R. Malczewski, Pępek świata. Wspomnienia z Zakopanego, Warszawa 1999, s. 57.
97 B. Słama, W. Szatkowski, Zdyby, lilienfeldzkie, zubki i bujaki…, [w:] tychże, Magia nart, t. 1, s. 140.
98 Tamże, s. 144.
99 A. Ciastoń, Drewniane narty, alpensztoki…
100 R. Malczewski, Pępek świata…, s. 60.
101 B. Słama, W. Szatkowski, Biegi, zjazdy, skoki…, s. 310.
102 Artur Kasprzyk, Narciarska zaprawa do wojskowych biegów patrolowych, „Polska Zbrojna” 1932, nr 327, s. 8.
103 Tamże, s. 8; Z ośrodka narciarskiego, „Stadjon” 1928, nr 51–52, s. 17; M. Kurleto, W kwaterze naszej wojskowej drużyny narciarskiej, s. 9.
104 D. Jaroń, Skoczkowie…, s. 216–218.
105 Tamże, s. 230.
106 S. Marusarz, Na skoczniach Polski i świata…, s. 90.
107 M. Stokłosa, A. Wójcik, Bronisław Czech…, s. 120.
108 D. Jaroń, Skoczkowie. Przerwany lot…, s. 286.
109 A. Sieradzka, Twarzą w twarz. Sztuka w Auschwitz. W 70. rocznicę utworzenia Muzeum na terenie byłego niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady, Kraków 2017, s. 180.
110 H. Zdebska, Bohater sportowy…, s. 75, 96.
111 D. Jaroń, Skoczkowie…, s. 261.
112 Tamże, s. 274–275.
113 Tamże, s. 241.
114 Tamże, s. 331.
115 M. Stokłosa, A. Wójcik, Bronisława Staszel-Polankowa…, s. 26.