II wojna światowa przerwała lub zakończyła kariery wielu wybitnych narciarzy. Obowiązek wobec ojczyzny postawili oni ponad sport, który kochali. W obronie Niepodległej wielu sportowców zapłaciło najwyższą cenę. A jednak po 1945 r. narciarstwo odrodziło się z powojennych gruzów. Dojrzało nowe pokolenie zawodników, którzy swymi sukcesami rozświetlali ponurą rzeczywistość komunistycznego reżimu. W 1956 r. pierwszy medal dla Polski na zimowych igrzyskach olimpijskich – brąz – zdobył Franciszek Gąsienica-Groń. Szesnaście lat później pierwsze w historii złoto zimowych igrzysk wywalczył Wojciech Fortuna.
Dać po wieczne czasy wzór wychowania. Memoriał im. Czecha i Marusarzówny
28 lutego 1945 r., tuż po zakończeniu działań wojennych na Podhalu, Józef Kuraś, Stanisław Zdyb oraz bracia Tadeusz i Stefan Zwolińscy zjawili się w Dworcu Tatrzańskim w Zakopanem1. Spotkanie zasłużonych członków najstarszego klubu narciarskiego w Polsce nie było przypadkowe. Podczas zebrania ustanowiono dwa memoriały: konkurs skoków im. Bronisława Czecha i bieg zjazdowy kobiet im. Heleny Marusarzówny. Pomysł uczczenia pamięci dwójki znakomitych narciarzy został przyjęty z entuzjazmem i zyskał aprobatę w społeczeństwie. Uroczyste otwarcie imprezy odbyło się 7 marca 1946 r. w restauracji „Sport” w Zakopanem. Celem zawodów jest danie po wieczne czasy wzoru wychowania sportowego obywateli kraju dla wychowania przyszłych pokoleń narciarskich – pisano w „Dzienniku Polskim”2. Zawody stały się jednym z największych wydarzeń narciarskich w Polsce; nazywano je „małymi mistrzostwami świata”. Do Zakopanego zjeżdżały tłumy kibiców. Ludzie masowo brali urlopy, żeby obejrzeć zmagania zawodników. Nie ma się czemu dziwić: na starcie stawali najlepsi narciarze z wielu krajów.
Początkowo memoriał rozgrywano jako połączenie konkurencji klasycznych i alpejskich (biegi, skoki, slalom, zjazd). Zwycięzca musiał być zatem narciarzem wszechstronnym. W 1952 r. wprowadzono podział na kombinację alpejską i norweską, a także dodano bieg na 10 km w konkurencji kobiecej. Rok później dołożono bieg na 15 km dla mężczyzn, a zawody po raz pierwszy rozegrano w obsadzie międzynarodowej – obok Polaków na linii startu stanęli zawodnicy z Czechosłowacji, NRD i Węgier. W 1955 r. do konkurencji dodano sztafety 3 × 10 km kobiet i 4 × 10 km mężczyzn. Z biegiem lat do zmagań dołączali zawodnicy z Austrii, Francji, Finlandii, ZSRS, Jugosławii, a nawet USA. W 1957 r. w memoriale wystartowała rekordowa liczba 116 narciarzy z 11 państw, zaś w 1966 r. swoich przedstawicieli wysłało do Zakopanego 18 krajów3.
Popularność memoriału rosła, lecz w pewnym momencie skończyła się dobra passa. Kraj pogrążył się w kryzysie. A, jak wiadomo, bez pieniędzy nie da się robić wielkich imprez na światowym poziomie. Memoriał został zepchnięty w cień i nigdy nie odzyskał dawnej renomy. Narciarskie legendy z Zakopanego nie zostały jednak zapomniane.
Reaktywacja Polskiego Związku Narciarskiego „mimo barbarzyńskiej okupacji”
Przez sześć lat wojny polskie narciarstwo było systematycznie niszczone. W pierwszych dniach okupacji Niemcy wydali zakaz zrzeszania się i uprawiania sportu. Polski Związek Narciarski został zlikwidowany. Zakopane nie było już zimową stolicą Polski, tylko ośrodkiem leczniczo-rehabilitacyjnym dla oficerów Wehrmachtu. Wielu wybitnych narciarzy i działaczy padło ofiarami łapanek. Wojna przyniosła straty w ludziach, zniszczono majątek klubów i dokumentację, schroniska i obiekty narciarskie. Odbudowa trwała kilka lat. Nie udałoby się to bez ludzi pełnych wiary i zapału do pracy.
30 września 1945 r. w Krakowie odbyło się pierwsze po wojnie zebranie przedstawicieli środowiska narciarskiego. Reaktywowano wówczas PZN. Organizacja nie miała łatwego zadania. Co prawda „mimo barbarzyńskiej okupacji udało się uratować szereg urządzeń z Krokwią na czele”4, ale to nie rozwiązywało pozostałych problemów. Przywrócenie zniszczonych schronisk do stanu używalności wymagało sporych pieniędzy. Trudno też było upowszechniać narciarstwo bez sprzętu. Otwarcie wytwórni w Zakopanem, Krakowie i Łodzi nie wystarczało. O ile jeszcze „deski” udawało się z wielkim trudem kupić, to buty były absolutnie nie do dostania. W tamtych czasach obuwie codziennego użytku stanowiło towar deficytowy, a co dopiero myśleć o luksusie zakupu butów przeznaczonych wyłącznie do jednego celu: uprawiania narciarstwa! Polski Związek Narciarski nie peszy się jednak przeciwnościami. Idzie utartymi dobrze znanymi drogami, a gdy zachodzi potrzeba, improwizuje i szuka nowych ścieżek, byleby tylko dotrzeć do celu – postawienia narciarstwa polskiego na poziomie odpowiadającym jego tradycjom5.
Stanisław Marusarz. „Niemcom, co mnie skazali na śmierć, pokażę, że żyję”
Kilka miesięcy po reaktywacji PZN miał okazję potwierdzić swoją renomę i zdolności organizacyjne. 3 lutego 1946 r. na Wielkiej Krokwi odbyły się pierwsze po wojnie mistrzostwa Polski w skokach narciarskich. Pod skocznią tak trybuny jak zeskok, napełniły się tłumami publiczności […]. Zakopane w tych dniach przypominało swoim wyglądem okresy przedwojenne z wielkich zawodów narciarskich6 – opisywała prasa. Na masztach na Krokwi obok flag polskich powiewały flagi węgierskie i czechosłowackie. Mistrzostwa stały się wielkim wydarzeniem w całym kraju, nagrywały je ekipy telewizyjna i radiowa. W konkursie skoków wystartowało ponad 20 zawodników. Pogoda była słoneczna, ale silny, porywisty wiatr utrudniał loty i wymuszał dłuższe przerwy. Poważne ubytki śniegu spowodowały, że w pierwszej serii skoki nie imponowały odległością. Antoniemu Wieczorkowi7, przyszłemu mistrzowi Polski, udało się wylądować na 58. metrze, ale nie ustał skoku. Tadeusz Kozak pokonał 55 m, a Czechosłowak Slivka skoczył pół metra dalej8. Kibice najbardziej czekali na występ mistrza narciarstwa, który wylosował ostatni numer startowy. Stanisław Marusarz miał za sobą ciężkie wojenne doświadczenia, nie był już młody jak na skoczka. Ale nic nie mogło złamać w nim sportowego ducha. W pierwszej serii „Król nart” oddał skok na odległość 47,5 m. Kiedy w drugiej połowie konkursu pojawił się na rozbiegu, kibice wstrzymali oddech. Marusarz, „stojący o co najmniej dwie klasy wyżej od innych zawodników”, ruszył i wybił się z progu tak mocno, że było wiadomo, iż skok będzie daleki. Wylądował na 58. metrze i został pierwszym powojennym mistrzem Polski9 (według innych źródeł długość jego skoków wyniosła odpowiednio 57 m i 71,5 m).
Skoczek zwany Dziadkiem był uwielbiany. Wojenny życiorys i kolejne wygrane konkursy skoków w Polsce i za granicą przysparzały mu sławy. W 1957 r., mimo wciąż doskonałej formy, postanowił zakończyć karierę. Ale szybko okazało się, że nie powiedział ostatniego słowa. W 1966 r. zaproszono go jako gościa honorowego na otwarcie Turnieju Czterech Skoczni w Garmisch-Partenkirchen. Miał wtedy 53 lata, nie skakał od kilku sezonów. Wpadł jednak na szaleńczy pomysł. O godz. 14.00, gdy miał się rozpocząć konkurs, jak gdyby nigdy nic podszedł do startera na górze rozbiegu i rzucił: „Ja pierwszy skaczę”. „Zwariowałeś?” – odpowiedział tamten, skonfundowany faktem, że skoczek nie ma odpowiedniego stroju, zamierza wystartować w garniturze, pod krawatem, w pożyczonych butach i nartach. Ale Polak się uparł: Nie bój się o mnie. Mam dwa cele: żeby nasi zawodnicy byli zdopingowani moim skokiem, a Niemcom, tym, co mnie skazali na karę śmierci, chcę pokazać, że ja jeszcze żyję, że ja u nich podskakuję10.
Marusarz skoczył 66 m i zaprezentował kibicom piękne lądowanie. Pokaz wywarł zamierzony efekt. Tłumy pod skocznią wiwatowały, słysząc, kim jest skoczek, jaki ma życiorys i ile ma lat. Najlepsi zawodnicy przybiegli pod skocznię i wzięli go na ramiona, a niemieckie gazety pisały o „fenomenalnym Polaku, niesamowitym człowieku, żywej historii światowych skoków”11.
Rozwiązanie i… reaktywacja
Okres komunizmu przyniósł kolejne trzęsienie ziemi w narciarskim świecie. We wrześniu 1949 r. Biuro Polityczne KC PZPR podjęło uchwałę o reorganizacji sportu i turystyki w kraju. W 1951 r. PZN został rozwiązany. W jego miejsce powołano Komisję Narciarską przy Głównym Komitecie Kultury Fizycznej12. Sport, będący w PRL-u tubą propagandową władzy, poddano całkowitemu nadzorowi partii. Kluby i zrzeszenia sportowe straciły swą autonomię: prawo dysponowania budżetem, organizowania imprez czy zatrudniania personelu. Na wzór sowiecki do sportowych organizacji mieli się zapisywać nie tylko zawodnicy, lecz także pracownicy państwowych zakładów. Sukcesy polskich sportowców na światowych arenach wykorzystywano do celów agitacyjnych: miały świadczyć o zaangażowaniu państwa w rozwój sportu. Z tego powodu z narciarskich struktur odeszło wielu ambitnych ludzi, którym ten rozwój naprawdę leżał na sercu.
W całym kraju, w każdym większym i mniejszym miasteczku, zaczęły powstawać sklepy sportowe. Co z tego, jeśli zazwyczaj świeciły pustkami? Niemniej zdarzały się promyki rozświetlające PRL-owskie braki w zaopatrzeniu. Przez moment Polska miała szansę stać się jednym z największych producentów nart i wyciągów na świecie. „Deski” z Polsportu były szczytem marzeń narciarzy zjeżdżających ze stoków i biegających po płaskim terenie. Wytwórnia powstała w 1969 r. w Zakopanem. Z czasem wybudowano większą fabrykę w Szaflarach, w której produkcja ruszyła w 1972 r. Polsport nie tylko zmonopolizował krajowy rynek – wysyłał produkty nawet za ocean. Popyt na narty był tak duży, że fabryka nie wyrabiała się z produkcją. W 1987 r. Polsport sprzedał 207 tys. par nart!13 Firma nie wytrzymała jednak nowych warunków konkurencji po 1989 r. Zabrakło pieniędzy na rozwój produkcji, przez lata nie myślano o budowie marki. Zalew zagranicznego sprzętu doprowadził do zamknięcia fabryki w Szaflarach.
Problemy w sporcie wynikające z absurdalnych decyzji i błędów popełnianych przez centralne kierownictwo stawały się coraz bardziej widoczne. 27 czerwca 1957 r. w Katowicach odbył się zjazd założycielski PZN. Delegaci 78 klubów jednogłośnie zagłosowali za reaktywacją dawnego związku i uchwalono jego statut14.
Franciszek Gąsienica-Groń. Góral z Zakopanego jedzie do Włoch
Na pierwszy medal w zimowych igrzyskach Polska musiała długo czekać. A przecież przed wojną mieliśmy znakomitych narciarzy – Stanisław Marusarz i Bronisław Czech byli blisko zdobycia wymarzonego krążka. Niestety do podium zawsze trochę brakowało. W to, że medal wywalczy absolwent gimnazjum ślusarstwa i kowalstwa artystycznego, nie wierzył prawie nikt: ani on sam, ani dziennikarze, ani działacze związkowi, którzy wcale nie zamierzali posyłać Franciszka Gąsienicy-Gronia (1931–2014) do Cortiny d’Ampezzo w 1956 r. Bo niby jak mało doświadczony 25-latek mógłby się równać z niedoścignionymi wówczas Skandynawami? Przeważyło jednak zdanie trenera Mariana Woyny Orlewicza. A raczej szantaż: albo góral z Zakopanego jedzie do Włoch, albo on rezygnuje ze stanowiska. Orlewicz postawił na szali swój autorytet, tak mocno wierzył w podopiecznego. Wiedział, że Franiu był bardzo ambitny, pracowity, sumienny i dobrze się zapowiada. Chociaż nikt nie liczył na medal, a raczej na dobry występ – wspominała żona narciarza, Czesława Gąsienica-Groń15.
Franciszek Groń już w młodości lubił narty. Startował w barwach klubu Wisła-Gwardia. Jako junior zdobywał medale mistrzostw Polski w konkurencjach alpejskich. Był narciarzem wszechstronnym, zwycięstwa odnosił również w biegach. Po skończeniu technikum mechanicznego w Gliwicach upomniało się o niego wojsko16. Zajął się więc innymi sportami: grał w piłkę nożną, startował w spartakiadach, wygrał nawet we Wrocławiu w pływaniu na 200 m kraulem. Po skończeniu służby wojskowej wrócił do nart i dołączył do grupy kombinatorów.
Sportowe władze nie brały Gronia pod uwagę, kiedy ustalały skład olimpijczyków na wyjazd do Włoch. Gdy na zgrupowaniu kadry zjawił się krawiec, by zdjąć miarę z zawodników, nie miał Franciszka na swojej liście.
„Narty niosły świetnie” – pierwszy medal olimpijski dla Polski
Upór trenera, ale też świetny występ górala na mitingu w szwajcarskim Le Brassus (Polak wygrał, pokonując ówczesną elitę kombinatorów z Europy) sprawiły, że Groń jednak pojechał na igrzyska. Wyjazd do Włoch był dla młodego skoczka wielkim przeżyciem. Zawody w kombinacji norweskiej odbywały się pod koniec stycznia 1956 r. Podczas treningów Groń skakał najdalej. Niestety, kiedy przyszło do rywalizacji decydującej o medalu, nie wytrzymał napięcia. Od samego rana otaczał go tłum ludzi, którzy powtarzali: „Franek, trzymaj się, wygrasz, pamiętaj, wierzymy w ciebie!”. Nerwy, napięcie, oczekiwanie na start. Wreszcie zapowiedź: „Groń Gonszenica, Polonia”. I… fatalny początek!
Byłem naładowany energią, czułem się tak, jakbym miał wygrać – opowiadał później skoczek. Napaliłem się na ten skok, chciałem uzyskać na rozbiegu jak największą szybkość. Coś poknociłem, wystartowałem przy zachwianej równowadze. To wystarczyło, dekoncentracja, już próg skoczni, wybijam się za wcześnie. Straszne, lecę zupełnie na głowę. […] Rozpacz, łzy leją mi się po policzkach, co za straszny pech17.
Groń czuł się zdruzgotany, bo przecież skoki były jego mocną stroną. Ale miał jeszcze szansę – najgorszej z trzech prób nie liczono do ostatecznej oceny. Nie mógł zatem popełnić błędu. Skakał ostrożnie, ale dobrze: wyniki 72,5 m i 71,5 m przyniosły mu 10. lokatę18.
Następnego dnia rozgrywano bieg na 15 km. Narty niosły świetnie, wypruwałem z siebie wszystkie siły. Wiedziałem już, że biegnę po punkty, przed oczami latały mi jakieś płatki. Na dwa kilometry przed metą dopadam świetnego Włocha Pruckera. Jest doskonale. Za chwilę sytuacja staje się tragiczna, bo Włoch nagle przewraca się na stromym zjeździe. Jestem za nim tuż-tuż i dosłownie w ostatniej sekundzie jakimś cudem go wymijam i wpadam w głęboki śnieg obok trasy. Podnoszę się – narty całe – biegnę dalej19.
Podczas upadku Polak stracił 7 sek. Gdy wpadł na metę, był tak wyczerpany, że nie wiedział, co się dzieje. Ktoś do niego podszedł, pogratulował, powiedział, że jest trzeci. Ale Groń mu nie uwierzył. Poszedł do hotelu i położył się spać.
Obliczenia były prowizoryczne. Nikt z działaczy i trenerów nie zabrał do Włoch tabel przeliczeniowych. W napięciu czekano na komunikat nadawany dalekopisem. Wiadomość o sukcesie Polaka rozniosła się lotem błyskawicy. Hokeiści, bobsleiści i skoczkowie oglądający w hotelu relację ze slalomu specjalnego poderwali się na równe nogi i pobiegli składać gratulacje nowemu medaliście olimpijskiemu20. Groń nie mógł mówić – ze wzruszenia, oszołomiony sukcesem, podrzucany na ramionach przez kolegów.
Po tak udanym występie czekały na niego – a jakże – nagrody. Do medalu dołączono wieczne pióro. Kolejną gratyfikacją było wyjście z kolegami i trenerem do kina, na western. No i trzecia, chyba najważniejsza: talon na zakup motocykla, wuefemki.
Groń marzył, że zdobędzie mistrzostwo świata i olimpijskie złoto. Mógł to osiągnąć. Niestety niefortunny wypadek przekreślił wspaniale zapowiadającą się karierę. 27 marca 1957 r. skakał na Wielkiej Krokwi. Woda na progu przyhamowała narty, przez co skoczek „nie wyczuł powietrza”. Upadek skończył się wstrząsem mózgu, złamaniem mostka i obojczyka, uszkodzeniem siódmego kręgu. Przez trzy dni leżał w szpitalu w śpiączce. Na trochę wrócił do nart, ale nie odzyskał dawnej formy. Ukończył studium trenerskie przy wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego i w 1965 r. został trenerem Wisły Zakopane. Szkolił dwuboistów, skoczków i biegaczy. W jednym z wywiadów tuż po zdobyciu medalu olimpijskiego opowiadał: Gdy przestanę być zawodnikiem, chciałbym na zawsze pozostać przy narciarstwie jako trener. Mgr Orlewicz nauczył mnie, ile to radości odnaleźć można w wychowywaniu młodych kadr21.
Antoni Łaciak. Murarz ze Szczyrku z medalem
W 1962 r. Zakopane stanęło przed nie lada wyzwaniem jako gospodarz – po raz trzeci – narciarskich mistrzostw świata. Impreza wymagała wielkich nakładów finansowych, wiązała się też z ogromnymi społecznymi oczekiwaniami. Przez 8 dni na zakopiańskich trasach i skoczniach miało walczyć o tytuł najlepszego sportowca ponad 500 narciarzy z 19 państw. Stolica Tatr prezentowała się w tych dniach imponująco: Zakopane rozbrzmiewające wielojęzycznym gwarem niczym nie odbiega od modnych europejskich kurortów. […] wygląda w przeddzień mistrzostw okazale – wieczorem bogato oświetlone, przykryte kilkudziesięciocentymetrową warstwą śniegu. Wiadomo przynajmniej, że tym razem ze śniegiem nie będzie kłopotu22 – pisał Zbigniew Ringer, odnosząc się do bezśnieżnych zawodów FIS w 1939 r.
W dniu zawodów biały puch leżał dosłownie wszędzie. Turyści nie mogli przejść przez Krupówki, a Wielką Krokiew trzeba było odkopywać spod zwałów śniegu. Batalia z żywiołem nie ustawała. Do pracowników odpowiedzialnych za odśnieżanie dołączyli milicjanci. Ciągle pada śnieg. Czy u was tak zawsze? Przecież to katastrofa!23 – łapał się za głowę norweski dziennikarz Erik Wold.
Konkurs skoków na Średniej Krokwi dwa razy przekładano. A gdy w końcu się odbył, trzeba go było przerwać, silny wiatr i padający bez ustanku śnieg mogły bowiem decydować o wyniku. Po godzinnej przerwie zawody kontynuowano. Szykowani na liderów narciarze z wielkimi nazwiskami szybko przestali się liczyć – nie zaprezentowali na skoczni niczego ciekawego. Piotr Wala, ówczesny mistrz Polski, świetnie wyszedł z progu, potem długo i spokojnie leciał, ale wywrócił się na wybiegu. A więc koniec marzeń o znaczącej lokacie w konkursie! I oto na skoczni stanął niepozorny murarz ze Szczyrku, Antoni Łaciak (1939–1989). Nikt na niego nie stawiał, bo dopiero pretendował do grona liczących się skoczków. Koledzy mówili na niego „Długaj” z uwagi na wzrost – 180 cm. Tymczasem skoczył na odległość 68,5 m i zdobył 100,5 pkt za styl24. Okazał się najlepszy! W drugiej serii potwierdził miejsce w czołówce, choć jego lot był nieco krótszy. Łaciak wiedział, że w ostatnim podejściu musi dać z siebie wszystko, ale też nie powinien podejmować ryzyka. I tak właśnie zrobił: utrzymał nerwy na wodzy, wytężył wszystkie swoje siły, i oddał jeden z najpiękniejszych chyba skoków w swojej karierze. Ten skok liczył się na wagę… srebra25.
Gdy spiker ogłosił wynik, na trybunach zerwał się huragan oklasków. To pierwszy medal dla Polski w mistrzostwach świata w skokach od czasów Marusarza! Sukces był oszałamiający i kompletnie wytrącił z równowagi skromnego 24-latka. Zewsząd posypały się gratulacje, co chwilę ktoś podbiegał, poklepywał go po ramieniu, potrząsał jego dłonią. Łapali też Łaciaka koledzy z macierzystego klubu ze Szczyrku i wysoki, potężny chłop fruwał jak zapałka nad głowami kibiców26.
Talent z ostatniej chwili
Łaciak okazał się czarnym koniem zawodów, prawdziwą sensacją! Wicemistrz świata pierwsze kroki na skoczni stawiał w 1946 r., mając siedem lat. Z pozoru nie nadawał się na skoczka: zbyt wysoki, trochę niezborny w ruchach, mało zwrotny. Ale za to ambitny. Pracował ciężej niż inni, trenował nie tylko na skoczni, lecz także na sali gimnastycznej.
W 1950 r. na mistrzostwach Polski w Iwoniczu Łaciak był trzeci, dwa lata później w Karpaczu zajął tę samą lokatę. W 1958 r. na zawodach w Wiśle został wicemistrzem Polski juniorów „c”, zaś w międzynarodowym pucharze na skoczni w Garmisch-Partenkirchen zajął czwarte miejsce27. Skakał bardzo dobrze. Nic jednak nie zapowiadało takiej eksplozji formy, jaką kibice zobaczyli w Zakopanem. Zapytajcie kogo tylko chcecie o Łaciaka, czy jeszcze przed rokiem dawał mu kto jakieś szanse? Nagle zabłysnął, jego talent rozwinął się niemal w ostatnich dniach, w najważniejszym momencie28.
W kolejnych latach skoki Łaciaka stały się słabsze, ale miłość do sportu brała górę. Góral cały czas trenował, choć przeciążenia, jakim podlega skoczek podczas lądowań, odbiły się na jego zdrowiu. Pojawiły się bóle nóg i kręgosłupa. W 1975 r. postanowił zakończyć karierę. Zajął się rodziną i budową domu. Niemniej nie porzucił całkowicie sportu: pracował jako kierownik obiektów w Centralnym Ośrodku Sportowym w Szczyrku.
W latach 80. wyszły na jaw jego problemy z sercem: choroba wieńcowa. Kolejni lekarze nie potrafili mu pomóc. Okazało się, że jedyną szansą jest operacja wszczepienia bajpasów. W 1989 r. nie wykonywano jej w Polsce często, nowatorska technika była dopiero wdrażana. Mimo to Łaciak się zdecydował, być może kierując się swoją sportową dewizą: Bez ryzyka nie ma sukcesów! Kto odważnie ryzykuje, do tego zwykle uśmiecha się szczęście29.
Tym razem asowi lotów nie dopisało szczęście. Był operowany w katowickim szpitalu przez najlepszych specjalistów, lecz kiedy odłączono go od aparatury, serce nie podjęło pracy. Zmarł w wieku zaledwie 50 lat.
Jan Staszel. „Jak idealnie wyregulowana maszyna”
Mistrzostwa pod Tatrami okazały się wielkim sukcesem organizacyjnym. Zagraniczni turyści i dziennikarze chwalili Polaków za świetne przygotowanie tras, a także za wspaniałą atmosferę panującą podczas konkursu. Kolejne chwile glorii i chwały naszego kraju na mistrzostwach świata miały nadejść dopiero 12 lat później. W 1974 r. nasi reprezentanci przywieźli z Falun dwa brązowe medale. Tym razem pogoda też spłatała organizatorom figla, ale zupełnie inaczej niż w Zakopanem – w Szwecji śniegu brakowało! Po kilku deszczowych dniach, dosłownie w ostatnim momencie, ściął mróz i wróciła zima. Organizatorzy odetchnęli, gdyż na przygotowanie mistrzostw wydatkowali ok. 40 mln koron. Według danych meteorologicznych w ciągu ostatnich 100 lat w Falun tylko dwukrotnie notowano w lutym tak wysokie temperatury jak ostatnio30 – donosili dziennikarze.
Pierwszą wielką niespodziankę sprawił wszystkim Jan Staszel (ur. 1950). Twardy góral, od dziecka nawykły do pracy na gospodarce, miał znakomite warunki do biegów. Wytrzymały, mocny jak czołg, nie do zatrzymania, nie do zdarcia. Nie skarżył się, katorżnicze treningi odbywał bez mrugnięcia okiem. Ale też, jak każdy góral, był krnąbrny, z niełatwym charakterem. Jak coś sobie postanowił, nie dało się go przekonać do zmiany zdania. Odmawiał przyjmowania witamin, wszystko, co dostawał ode mnie i od lekarza, to odkładał do worka – opowiadał trener Edward Budny. „A jak mi doping podacie i potem dzieci nie będę mógł mieć?” Takie ludowe mądrości. Supradynę, zestaw witamin, spod ziemi wydostawałem, a on tego nie zażywał. Za to uważał, że jak zje pół kilo kiełbasy i pięć kotletów, to będzie okej31.
A jednak to właśnie Staszel zdobył dla Polski pierwszy w historii medal mistrzostw świata w biegach narciarskich. Przed wyjazdem do Falun przez miesiąc mieszkał na Kasprowym Wierchu. Trenował wydolność tlenową na trasie na Hali Gąsienicowej. Nie bez znaczenia były też narty, na których startował. Trenerem kadry był wtedy Rosjanin Iwan Kondraszow. Władze sportowe uważały go za wyrocznię i bez zastrzeżeń przyjmowały jego pomysły. W styczniu 1974 r. polska reprezentacja pojechała na zawody do Castelrotto. Na miejscu sportowcy dostali zwrot kosztów podróży. Kondraszow, zamiast wpłacić pieniądze do państwowej kasy, kupił trzy pary nart austriackiej firmy Kneissl32. Nowatorskie na tamte czasy „deski” wykonano z tworzywa sztucznego i nie chłonęły wody tak, jak te drewniane, poza tym były niezwykle wytrzymałe, elastyczne, lekkie i znacząco szybsze. Jedną parę dostał Staszel.
Już na pierwszych punktach pomiarowych Polak utrzymywał się w czołówce. Z każdym kilometrem przyspieszał. Na ostatnich metrach rozegrała się zacięta walka pomiędzy nim, Finem Juhą Mieto i Thomasem Magnusonem ze Szwecji. Polak biegł, jak idealnie wyregulowana maszyna, nie tylko odparł wszystkie ataki, ale sam przystąpił do generalnego szturmu33 – i wpadł na metę jako trzeci.
Brązowy medal górala w biegu na 30 km był ogromnym zaskoczeniem. Staszel miał na koncie kilka zwycięstw: jako junior trzykrotnie został mistrzem Polski, wygrał bieg na 15 km w Le Brassus, w Pucharze Tatr w 1971 r. zajął drugie miejsce na dystansie 30 km, zaś w 1973 r. został mistrzem Polski w biegu na 30 km34. Ale nawet Andrzej Roj-Gąsienica, szef wyszkolenia PZN, tak oceniał szanse biegaczy: Traktujemy ich występ w Falun symbolicznie, nie chcemy bowiem stracić kontaktu ze światową czołówką. Ale fakt, że wysyłamy tylko 3 zawodników, których zasili w sztafecie ktoś z dwuboistów, mówi sam za siebie. […] wielkich apetytów tu nie mamy…35
Brązowy medal Staszela zdobyty w Falun miał spore znaczenie dla polskiego narciarstwa. Do PZN-u napływały zaproszenia na prestiżowe zawody z całego świata i propozycje współpracy od firm produkujących sprzęt narciarski, takich jak Adidas czy Kneissl. Drzwi najlepszych fabryk stały przed nami otworem. Wszyscy chcieli się reklamować nazwiskiem medalisty mistrzostw świata. Tyle że autorowi sukcesu nie przyniósł on nic poza splendorem i moralną satysfakcją. Wysiłek włożony w zdobycie krążka, lata wyrzeczeń i katorżniczych treningów nie przełożyły się na gratyfikację finansową. Profity z intratnych kontraktów zgarnęli dla siebie sportowi działacze.
Związek miał otrzymać sto par nart biegowych, 30 par nart skokowych. Do tego ubiory. Umówiono się także na 200 tysięcy szylingów przelewanych corocznie aż do zimowych igrzysk w Innsbrucku na subkonto PZN w Wiedniu. Tyle tylko, że we wszystkich tych rozmowach pomijano Jasia36 – zdradzał trener Budny.
Rozgoryczony Staszel po powrocie do Zakopanego oświadczył, że nie będzie trenował za darmo. Jako rolnikowi należało mu się zaledwie 53 zł rekompensaty za każdy dzień pobytu na zgrupowaniu kadry narodowej37. A przecież widział, w jak komfortowych warunkach trenują zachodni sportowcy. Wrócił zatem na gospodarkę. Na wypasie owiec i wyrobie serów mógł zarobić trzy razy tyle co w kadrze. Jeszcze trochę biegał, zdobywał medale mistrzostw Polski, ale do formy z Falun nie dorównał. Zajął się budową wymarzonego domu i całkiem wycofał z życia sportowego. Odciął się od środowiska narciarskiego, trenerów, działaczy; nie pojawiał się na imprezach. Po zakończeniu kariery był taksówkarzem, potem budował na Podhalu studnie. Przez długi czas pomagał żonie prowadzić pensjonat. On po prostu nie chce z nikim rozmawiać – wyjaśniał Budny. Ma pretensje do całego świata, w dużej mierze słuszne. Tyle tylko, że tego świata, do którego ma pretensje, już nie ma38. Można dodać: na szczęście…
Stefan Hula. „Biegłem jak w transie”
Tymczasem dobra passa naszych zawodników trwała. Podczas MŚ w Falun Stefan Hula (ur. 1947) wygrał konkurs skoków do dwuboju klasycznego, zaś w biegu na 15 km wywalczył 11. miejsce39. Tym samym zajął trzecią lokatę i zdobył brąz w kombinacji norweskiej. Cały bieg był mocno obsadzony, Polacy pokazali się w nim z doskonałej strony: zwyciężył Jan Legierski, Stanisław Kawulok był czwarty, a Kazimierz Długopolski – piętnasty. Udział Huli w mistrzostwach w Falun ważył się do ostatniej chwili, ostatecznie jednak trener postanowił dać szansę młodemu zawodnikowi z klubu BBTS Włókniarz Bielsko-Biała. Wkrótce miał się przekonać o słuszności swojego wyboru.
W pierwszej serii Hula skoczył najdalej z rywali – na 84,5 m40. W drugiej serii Norweg Schjetne wyprzedził go o 0,5 m, ale ostatecznie Hula utrzymał się na prowadzeniu. Musiał sprawdzić się jeszcze w biegu, konkurencji dla niego trudniejszej, bo nielubianej. Urodzony w Szczyrku 27-latek zaczynał od narciarstwa zjazdowego, później skakał, i do biegania został poniekąd zmuszony: w klubie trenowało już zbyt wielu skoczków. Dlatego elektryk po szkole zawodowej został kombinatorem.
Warunki do biegu w Falun były idealne: zmrożona trasa, słoneczna pogoda. Ale najgroźniejsi rywale biegali lepiej od Huli. Kiedy przekonałem się po pierwszych krokach biegu, że trener idealnie trafił ze smarowaniem nart, biegłem jak w transie. Uskrzydlał mnie doping koleżanek i kolegów z ekipy, dokładnie byłem informowany o sytuacji na trasie, tempie rywali. Przeżywałem lekki kryzys na 10 km, ogarnęło mnie nawet przerażenie, że tracę medal, jednak doping Józefa Rysuli i Wawrzyńca Gąsienicy zmusił mnie do wysiłku, wzmocnienia tempa, a na okrzyki Tadka Pawlusiaka na ostatnich metrach odpowiedziałem ostrym finiszem41 – opowiadał potem Hula.
Po niesamowicie zaciętej walce został pierwszym polskim medalistą na mistrzostwach świata w kombinacji norweskiej. Dwa razy w swojej karierze miał szansę pokazać się na igrzyskach: w Sapporo (1972) i Innsbrucku (1976). Przygodę z nartami zakończył w 1978 r. i został trenerem w BBTS Bielsko-Biała. Jego syn, także Stefan, był skoczkiem narciarskim.
Wojciech Fortuna i złoty skok
Choć Polacy odnosili sukcesy na arenach międzynarodowych, to cały czas brakowało jednego: olimpijskiego złota. Marzenie o tym najważniejszym krążku miał spełnić niepozorny 19-letni blondas z Zakopanego. „Złoty skok” Wojciecha Fortuny (ur. 1952) na igrzyskach olimpijskich w Sapporo w 1972 r. przeszedł do historii narciarstwa.
Olimpijczyk z Zakopanego zdobył zawód elektryka samochodowego, ale już w dzieciństwie ciągnęło go do skoków. Miał nieopodal domu swoją „krokiew”, na której z chłopakami codziennie rozgrywał zawody. Ktoś był Piotrkiem Walą, ktoś inny Antonim Łaciakiem, ale najwięcej było Marusarzy – wspominał po latach. Skakało nas prawie trzydziestu42.
Pewnego dnia na zakopiańskiej Ciągłówce pojawił się Jan Gąsiorowski i zaproponował Fortunie zapisanie się do klubu Wisła-Gwardia. Dla małego Wojtka – marzenie. Dostał nowe narty, buty i zaczął trenować na Maleńkiej Krokwi. Później na Średniej. Jako tytana pracy nie trzeba było go zmuszać do treningów, a raczej z nich wyganiać. Na Wielkiej Krokwi zadebiutował w wieku 13 lat. Jego technika i lądowanie pozostawiały sporo do życzenia, mimo to trener Janusz Fortecki włączył go do kadry narodowej.
Mierzący 165 cm i ważący 65 kg Fortuna był skoczkiem odważnym i przebojowym. Nie zważał na niebezpieczeństwo podczas lotu, dlatego skakał dalej niż rywale. W tamtych czasach skoczkowie nie nosili kasków. Fortuna zaliczył niejeden groźny upadek. Trzykrotnie miał wstrząśnienie mózgu, dwa razy złamał rękę, raz nogę, nabawił się też kontuzji kolana i kręgosłupa. Nie boję się odległości, lubię ryzykować dalekie skoki – tłumaczył. Gdy tylko dobrze wybiję się z progu, skok staje się nieopisaną przyjemnością. Przepaść, która zaczyna się za progiem skoczni, działa na mnie ekscytująco43.
Mając niespełna 18 lat, Fortuna pojechał do Gosau w Austrii na mistrzostwa Europy juniorów. Tak zaczęły się poważniejsze starty, wyjazdy za granicę: do Czechosłowacji, NRD. Sportowa kariera przyspieszyła. Szczyt formy przyszedł w idealnym momencie – tuż przed igrzyskami w Sapporo. Na Krokwi skoczek zwyciężył w przedolimpijskich eliminacjach. Co z tego, skoro był młody, brakowało mu doświadczenia i nie mógł się pochwalić wieloma sukcesami. Działacze PKOl i PZN byli zgodni: pogubi się na igrzyskach, nie udźwignie ciężaru takiej imprezy. Nie chcieli wysyłać Fortuny do Azji. Ugięli się dopiero pod naciskiem dziennikarzy, którzy mocno forsowali kandydaturę zakopiańczyka.
11 lutego 1972 r. Japonia obchodziła swoje święto narodowe. Wszyscy w cesarstwie czekali na skok uwielbianego Yukio Kasayi. Byli pewni jego zwycięstwa, to miała być formalność. Na skoczka czekał już najnowszy model toyoty. Na trybunach zasiadło 50 tys. kibiców44. Na całym świecie przed telewizorami – miliony. Polska niestety nie transmitowała igrzysk na żywo.
Na górze rozbiegu zapaliło się zielone światło. Trener Fortecki uniósł rękę – znak, że wiatr na progu ustał, ale ciągle wieje na dole. To ten moment! Fortuna wyskoczył z boksu, ustawił się w pozycji najazdowej i pomknął przed siebie. Narty niosły wspaniale, musiał jechać dobre 100 km/h. Idealne wybicie, lot w powietrzu jak ptak. Miałem pewnie sto metrów za sobą, kiedy poczułem opór pod nogami. Instynkt kazał mi się jeszcze wychylić. Lecimy! Na spotkanie z grubą czerwoną krechą. Nie słyszałem uderzenia nart o śnieg. Tylko ciałem wstrząsnął dreszcz. Wtedy ręce same wyskoczyły nad głowę. Biłem brawo. Nie sobie. Tym siłom, które mnie nie zawiodły. Gąsiorowskiemu, który mnie nauczył skakania, Forteckiemu, który mi zawierzył, Marusarzowi i Groniowi, którzy byli dla mnie wzorem. […] Cisza na stadionie. Słyszałem za to tysiące fleszy aparatów fotograficznych strzelających w moim kierunku. Patrzę na tablicę wyników: 111 metrów i 130,4 punktu – takiej noty nie pamiętam, nie widziałem nigdy w życiu45 – opowiadał skoczek.
W drugiej serii Fortuna stracił panowanie nad nerwami: doleciał zaledwie do 87,5 m. Ale jego rywale też popsuli swoje skoki. Trzynasty po pierwszej serii Walter Steiner uzyskał 103 m, do zakopiańczyka zabrakło mu 0,1 pkt. Rainer Schmidt skoczył 101 m i był gorszy o 0,6 pkt46. Kasaya wypadł słabo – zajął dopiero siódme miejsce. Mieliśmy pierwsze w historii złoto zimowych igrzysk olimpijskich!
Nie wytrzymałem napięcia…
Wyczyn Fortuny okrzyknięto największą sensacją skoków narciarskich w historii igrzysk. Wróżono mu piękną i długą karierę. Z miejsca stał się narodowym bohaterem. Kiedy wrócił do kraju, na Okęciu czekały na niego tłumy kibiców. Przed urzędem gminy witało go 25 tys. osób, a pod Wielką Krokwią dwa razy tyle. W nagrodę dostał od władz trzypokojowe mieszkanie i premię w wysokości 60 tys. zł47. W Plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca zajął trzecie miejsce. Na 19-latka spadła popularność, na którą nie był przygotowany. Wydaje mi się, że zostałem wrzucony na głęboką wodę, nie wytrzymałem napięcia – przyznawał. Po moim powrocie z Sapporo cała Polska oszalała48.
Od tej pory straciliśmy spokój – mówiła matka skoczka. Ludzie bardzo wiele wymagali i chcieli, żeby te sukcesy powtarzały się stale. To na psychikę zawodnika, jak i całej rodziny bardzo źle wpływa49.
Dla rządowych prominentów Fortuna był maskotką: miał uświetniać eventy, wiece, towarzyskie spotkania. Na suto zakrapianych bankietach każdy chciał się napić z mistrzem. Imprez było tak wiele, że zaczęły zlewać się w jeden niekończący się ciąg zabawy. Jeden towarzysz dzwonił do drugiego: jest u mnie Fortuna, zaraz go do was poślę – wspominał skoczek50.
Alkohol i niezdrowy styl życia zaczęły odbijać się na wynikach skoczka. Treningów było coraz mniej, bo Fortuna, zapraszany to tu, to tam, nie miał na nie czasu. Kolejne starty w zawodach nie przynosiły już medali. Mówiło się, że to zawodnik „jednego skoku”. Fani byli zawiedzeni. Ostatecznie Fortuna zakończył karierę w 1979 r. Żeby się utrzymać, jeździł w Zakopanem taksówką, później pracował jako malarz pokojowy w Chicago. Gdybym mógł cofnąć czas, inaczej bym ułożył swoje życie. Już podczas pierwszego toastu po powrocie z Sapporo rozwaliłbym kieliszek z wódą o podłogę – przyznał po latach w książce Skok do piekła51.
Polacy na mamuciej. „Trenerze, gdzie myśmy przyjechali?”
Złoto Fortuny dało nadzieję na odbudowę polskich skoków. W latach 60. na naszej scenie narciarskiej pojawił się znakomity szkoleniowiec Tadeusz Kołder (ur. 1937). To on miał podjąć się tej niełatwej misji. W 1959 r. ukończył warszawską AWF i uzyskał tytuł instruktora skoków, w latach 1976–1981 był trenerem kadry narodowej skoczków, prowadził ich m.in. na igrzyskach w Lake Placid (1980)52.
Dziś najważniejsza w lotach jest aerodynamika. Zawodnik i przede wszystkim trener muszą mieć wiedzę na ten temat w jednym palcu, rozumieć prawa fizyki, jakim podlega skoczek w powietrzu. W tamtych czasach liczyły się głównie warunki fizyczne i siła odbicia. Nie zastanawiano się też tyle nad kwestiami bezpieczeństwa: zeskoki szły ostro w dół, a bule były krótkie. W 1960 r. Kołder na własne oczy widział wypadek Zdzisława Hryniewieckiego podczas treningu na skoczni w Malince. Fatalny upadek przekreślił na zawsze karierę młodego skoczka, który resztę życia spędził na wózku inwalidzkim. To głośne wydarzenie wzbudzało emocje w całym kraju i na długi czas zahamowało rozwój skoków w Polsce. Rodzice niechętnie posyłali dzieci na treningi. Dopiero na początku lat 80. mieli się pojawić kolejni utalentowani skoczkowie: Piotr Fijas i Stanisław Bobak.
Na mistrzostwa świata w lotach w Planicy w 1979 r. Kołder i jego zawodnicy pojechali bez zgody PZN. Nie było innego wyjścia. Wcześniej startowali w Oberhofie, na mistrzostwach demoludów. Okazało się, że Fijas jest w znakomitej formie i w niczym nie ustępuje najlepszym narciarzom z NRD. Mógł powalczyć o medal w Jugosławii. Problem w tym, że kalendarz imprez międzynarodowych ustalano raz w roku, a Planicy w nim nie było. Niemniej Kołder nie zamierzał przepuścić okazji. Trener NRD-owskich skoczków Gotthard Trommler mówił trochę po polsku i zgadali się, że Niemcy zaraz po konkursie w Oberhofie jadą do Planicy. Zrządzenie losu! Trommler zarezerwował bilety na samolot dla swoich zawodników i trzy dodatkowe dla polskich przyjaciół53.
Ani Bobak, ani Fijas nie mieli doświadczenia w lotach. Żaden z nich nie widział wcześniej mamuciej skoczni. Ich trener też nie. Gdy Polacy stanęli u stóp ogromnej góry, widzieli tylko niekończący się zeskok. „Mamut” robił niesamowite wrażenie. Staszek Bobak wykrztusił: Trenerze, gdzie myśmy przyjechali? – opowiadał Kołder. Piotr Fijas nic nie mówił, lecz, wydaje mi się, był bledszy niż zwykle. A ja miałem serce pod gardłem. Zemocjonowany, zestresowany, pełen złych przeczuć musiałem jednak grać w tego pokera dalej54.
Piotr Fijas. „Za zwycięstwo dostałem kożuszek”
Podczas treningu Fijas skakał słabo. Trzy razy podparł się przy lądowaniu, raz upadł. Kołder zaczął żałować podjętej decyzji, czuł ciężar odpowiedzialności. Dlatego postanowił, że jeśli któryś z chłopaków powie: „Ja nie skaczę”, po prostu wrócą do domu. Bez żalu. Może nawet trochę na to liczył.
Ale nie. Konkurs się zaczął. Kołder stał na trybunie przy progu, za sobą miał monitor, na którym obserwował kolejnych zawodników. I wreszcie z numerem 28 pojawił się Fijas. Zobaczyłem biały punkcik – wspominał trener. Cofnął się, zniknął mi z oczu. Całe szczęście! Zrezygnował! Lecz nie… jedzie! Dobrze jedzie. Sprężony. Na progu śmignął. Widzę w monitorze: leci, leci, dobrze leci, nie może spaść! 151 m – najdłuższy skok. Euforia niesamowita. Byłem nieprzytomny z emocji. Nie widziałem skoku Staszka, który był zaraz za nim. Bobak skoczył 140 m. Gdy pytał potem: Trenerze, jak było? Dobrze, cudownie – odpowiadałem, bo co mu mogłem powiedzieć? Że go nie widziałem? A było świetnie55.
Tego dnia polscy zawodnicy stali się sensacją zawodów. Fijas zdobył brązowy medal, a jego kolega uplasował się na 20. pozycji. A to wcale nie był koniec przygód naszych skoczków! Tak się złożyło, że gospodarze od razu po konkursie lotów jechali na zawody do Czechosłowacji. Mieli trzy busiki i zabrali Polaków ze sobą. W Štrbskim Plesie Fijas wygrał zawody o Puchar Tatr. Osiem lat później wrócił na mamucią skocznię w Planicy i 14 marca 1987 r. ustanowił na niej rekord świata, który przetrwał siedem lat. Poleciałem na 194 metry – wracał pamięcią do tych chwil. Miałem dobre warunki. Wszystko się złożyło. Ale skakałem inaczej niż inni. Raczej nisko nad zeskokiem i dlatego łatwiej było mi wylądować. Wydawało się, że inni powinni lecieć jeszcze dalej, ale nie dali rady, bo mieli za dużą wysokość56.
O swojej miłości do największych skoczni Fijas mówił tak: Na mamuciej skoczni jest taki moment w środkowej fazie lotu, że nie czuje się oporu nart, wpada się w stan nieważkości, skoczka ogarnia przyjemne uczucie, że jest zawieszony w powietrzu, podtrzymywany przez kogoś, a narty są niepotrzebne57.
Piotr Fijas (ur. 1958) przygodę z nartami zaczął w dzieciństwie. Skakał daleko, dynamicznie, ale miał problemy z lądowaniem. Jesienią 1977 r. upomniało się o niego wojsko. Z uwagi na imponujący wzrost – 189 cm – trafił do kompanii honorowej. Po chwilowej przerwie od 1978 r. kontynuował treningi jako zawodnik WKS Legia Zakopane, odbywając jednocześnie służbę wojskową.
W tym samym roku razem z Bobakiem pojechali na mistrzostwa świata w Lahti. Trenerem kadry był już wtedy Tadeusz Kołder. Bobak po operacji łękotki miał słabą formę, ale Fijas skakał całkiem dobrze: na dużej skoczni uplasował się na 18. pozycji. Na średniej poszło mu słabo – zajął 47. miejsce58. Zachęcony rosnącą formą widoczną w Planicy i Štrbskim Plesie Fijas z nową energią przystąpił do treningów. W 1980 r. wygrał jeden z konkursów podczas pierwszego w historii Pucharu Świata w Zakopanem.
Skakało się tylko dla punktów – wracał pamięcią do tamtych chwil. Zdarzały się jakieś nagrody rzeczowe, czasem nawet bardzo wartościowe, ale głównie był to puchar i uścisk ręki prezesa. Pamiętam, że wtedy w Zakopanem za zwycięstwo dostałem kożuszek59.
W tym czasie Fijas zaliczał się już do grona faworytów na zimowe igrzyska w Lake Placid (1980). Nie poszło mu tam jednak najlepiej. Na średniej skoczni zaliczył upadek i zajął przedostatnie miejsce. Na dużej był 14.60 Cztery lata później z Sarajewa też nie udało mu się przywieźć medalu. W 1988 r. pojechał do Calgary na swoje trzecie igrzyska. Nie był najmłodszy jak na skoczka: skończył 30 lat. Wyskakał 10. miejsce na normalnej skoczni i 13. na dużej. Poczuł się na tyle pewnie, że zaczął przygotowania do startu w mistrzostwach świata w Lahti. Szybko miał się przekonać, jak nieprzewidywalny jest sport. Podczas treningu we Frenštácie skoczył daleko, ale silny wiatr wiejący z różnych kierunków zaczął nim targać w powietrzu. Zamiast podeprzeć ten skok, na siłę chciałem przenieść ciężar ciała do przodu, bo miałem nowy kombinezon i szkoda mi go było. Wykręciło mi nogę. Zaczęło mi kręcić nartą. I tak kilka razy dookoła. Czułem i słyszałem, jak wszystko w kolanie mi strzela. Pozrywałem wszystkie więzadła. Ból był straszny61 – opowiadał.
Lekarzom z trudem udało się uratować nogę, ale do skoków Fijas już nie wrócił. Został trenerem, pracował z najlepszymi skoczkami w kraju. Adam Małysz, Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr Żyła, Maciej Kot, Stefan Hula, Klemens Murańka, Jan Ziobro, Krzysztof Biegun, Andrzej Stękała – oni wszyscy korzystali z doświadczenia Fijasa.
Stanisław Bobak. Ideał przy odbiciu i wyjściu z progu
Drugi podopieczny trenera Kołdera, Stanisław Bobak (1956–2010), był równie utalentowany. Nie miał jednak w życiu szczęścia. W zasadzie można powiedzieć, że prześladował go pech. Urodził się w Zębie pod Zakopanem i jak niemal każdy góral kochał narty. Zaczął skakać, gdy tylko nauczył się przypinać je do butów. W wieku dziewięciu lat wstąpił do WKS Zakopane, a siedem lat później był mistrzem juniorów.
Skakał efektownie, stylowo i daleko, posiadał w lotach instynkt dany wyłącznie nielicznym. Tak zachwycił firmę Elan produkującą narty, że postanowiła umieścić na pocztówce sylwetkę Bobaka płynącego w powietrzu. Trener Tadeusz Kaczmarczyk mówił o nim, że wydaje się pierwszym polskim skoczkiem, który doszedł niemal do ideału przy odbiciu i wyjściu z progu. Odbija się błyskawicznie, krótko, wychodzi z progu z podniesioną klatką piersiową, jednocześnie blokuje staw skokowy i biodrowy. Tułów jego działa jak skrzydła samolotu, czasem zdarza się, iż Bobak ma narty nad głową i nic złego się nie dzieje62 – wychwalał go.
Nigdy nie skakał asekurancko, zawsze walczył o jak najlepszy wynik. Z każdego lotu wyciskał maksimum. Często lądował już poza strefą bezpieczeństwa, ale miał świadomość ryzyka. Nie oszczędzał się i nie kombinował. Nawet na treningach dawał z siebie wszystko. Nie zniechęcił go wypadek brata, Tadeusza, który po upadku na skoczni zapadł w śpiączkę. Nie bał się podmuchów wiatru, a czasem ten mu pomagał, pchając wysoko w górę.
Podczas konkursu Turnieju Czterech Skoczni w Bischofshofen w 1975 r. młodziutki Bobak postawił wszystko na jedną kartę. Poszybował wysoko, ale wylądował z podpórką. Jednak jego skok – 108 m – okazał się najdłuższy ze wszystkich oddanych tego dnia. W łącznej klasyfikacji turnieju skoczek uplasował się na piątym miejscu.
Na igrzyskach w Lake Placid Polak miał dużą szansę na medal, ale w drugiej serii skoczył zaledwie 82 m i ostatecznie zajął 10. pozycję63. Największy sukces przyszedł w 1979 r. Po raz pierwszy w historii rozegrano wtedy Puchar Świata w Zakopanem. Bobak został pierwszym Polakiem, który zwyciężył w zawodach tej rangi. W klasyfikacji generalnej PŚ uplasował się na trzecim miejscu. Był w kwiecie wieku, mógł wiele osiągnąć. Nie przypuszczał, że to będzie jego ostatni sezon.
Już w Planicy Bobak odczuwał silne bóle kręgosłupa. Cierpienie było tak wielkie, że nie mógł startować na miarę swoich możliwości. Nie czerpał radości z lotu, czekał tylko, aż się skończy. Okazało się, że ma uszkodzony odcinek lędźwiowy. Dalsze skoki zagrażały jego życiu. Kombinowałem na wszystkie strony, byle jeszcze z rok poskakać. Tak mi się jakoś widziało, że mogę i sezon dłużej. Zrezygnowałem po rozmowie z lekarzem. Powiedział, że i te 30 lat dobrze jest dłużej pożyć, bo „kręgosłup wisi panu na włosku”64.
Dla 25-letniego, świetnie zapowiadającego się zawodnika to była tragedia. Nagle musiał zacząć całkiem nowe życie. Nie miał zawodu. Chodził co prawda na kurs dla elektryków, ale termin egzaminu końcowego zbiegł się z wyjazdem na igrzyska do Innsbrucku. Musiał wystarać się o rentę. Byłemu mistrzowi miało wystarczyć 520 zł. Byłem sparaliżowany, cała noga jak porażona prądem. Chodziłem o kulach. A ci, którzy klepali po plecach, szybko zapomnieli65 – wspominał z żalem.
Gdy już nie miał za co żyć, postanowił sprzedać puchary i medale. Długo nie chciał rozstać się z tablicą zdobytą podczas pamiętnego Pucharu Świata. W poszukiwaniu godniejszej starości musiał wyjechać do Francji. Ale i ta decyzja okazała się pechowa. Okazało się, że Bobak ma niedrożność jelit. Trafił do nas w krańcowo ciężkim stanie, wyniszczony po wykonanej w niejasnych okolicznościach operacji we Francji66 – mówił w 2005 r. opiekujący się skoczkiem dr hab. Marek Pertkiewicz.
Bobak nie skarżył się, cierpiał w ciszy, mimo że choroba postępowała. W ostatnich latach życia gorąco kibicował Małyszowi, Stochowi i innym młodym polskim zawodnikom.
Józef Łuszczek. „Ja, chłopak z Zakopanego, zostałem mistrzem świata?”
Przełom lat 70. i 80. miał okazać się owocny również dla narciarstwa biegowego – a to za sprawą Józefa Łuszczka (ur. 1955), utalentowanego biegacza z Zębu pod Zakopanem. Na początku wcale nie chciał biegać. Marzył, że zostanie skoczkiem, ale chętnych do tej dyscypliny było tak wielu, że nie miał go kto uczyć. A trener od biegów, Antoni Marmol, bardzo chciał go mieć u siebie. Więc gdy Łuszczkowi dwa razy w czasie skoku wypięła się narta i trochę go poturbowało, postanowił spróbować biegówek.
Nie umiałem ustać na tych patykach – wyjawiał. Jakoś je sobie do gumiaków poprzyczepiałem i próbowałem. Prawdę mówiąc, rzuciłbym to w cholerę, bo ciągle się przewracałem, ale koledzy mi na ambicję weszli. Śmiali się, że gdzie tam ja się do biegów nadaję, jak ja na nartach nie umiem ustać67.
Góralski charakter i zawziętość sprawiły, że Łuszczek bez problemu dogonił klubowych kolegów, którzy go wyśmiewali. A później ich przegonił. W 1977 r. zajął trzecie miejsce w biegu na 30 km w Novym Meście, w nieoficjalnym Pucharze Świata. Podczas VI Zimowej Spartakiady Armii Zaprzyjaźnionych w Libercu w biegu na 15 km uplasował się na drugiej pozycji68. Na początku 1978 r. podczas Pucharu Świata we włoskim Castelrotto zajął trzecie miejsce w biegu na 30 km, zaś w szwajcarskim Le Brassus był drugi na dystansie 15 km69. Ale prawdziwa eksplozja talentu miała dopiero nastąpić.
Jadąc na mistrzostwa świata do Lahti w 1978 r., Łuszczek nie liczył na medal. W końcu startowali tam najlepsi narciarze z całego świata. Jako pierwszy rozgrywano bieg na 30 km. Polak wywalczył brąz, wyprzedzili go jedynie Rosjanie. Kiedy przyszedł im pogratulować, odpowiedzieli: „Eto normalno” – tacy byli pewni swego. No to ja wam jeszcze pokażę – pomyślał70. Do biegu na 15 km przystępował z medalem, dużo większą pewnością siebie i urażoną ambicją. Na 10. kilometrze tracił do lidera 15 sek. To była przepaść. Ale końcówka biegu okazała się piorunująca. Ostatnie metry, w dole widziałem już stadion i słyszałem kibiców. Jeszcze tylko stromy zjazd i ten cholerny zakręt, który zawodnicy w Lahti pokonują do dziś. […] Na trasie byli rozstawieni moi koledzy z kombinacji norweskiej. Mieli pomagać i biegli do mnie skrótami, ale tak wtedy prułem, że nie mogli nadążyć. Gdzieś w połowie usłyszałem, że biegnę w pierwszej trójce, i to mi dało dodatkowego kopa. Kilometr do mety i trener się drze: „Józek, możesz nawet to wygrać!”71.
Łuszczek biegł co tchu, ryzykując upadek. Wpadł na metę, wbił kije w śnieg i podniósł wzrok na tablicę wyników. A tam pierwszy Josef Louszczek, jakoś tak napisali, 2,5 sekundy przed Biełajewem i 5 sekund przed Finem Juhą Mieto – wspominał. Nie wierzyłem, myślałem, że to jakiś sen. Ja, chłopak z Zakopanego, zostałem mistrzem świata? Wygrałem z takimi gwiazdami?72
Rosjanie przyszli mu pogratulować, a Łuszczek do nich: „Eto normalno!”73. Tak naprawdę długo nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Dotarło to do niego rano, gdy szedł na wręczanie medali. A kiedy usłyszał Mazurek Dąbrowskiego i w górę poszybowała biało-czerwona flaga, w oczach mistrza świata stanęły łzy.
Trudna popularność
To w Lahti zaczęła się wielka kariera Łuszczka. Wcześniej był znany tylko w polskim środowisku narciarzy-biegaczy, teraz zaczął odnosić sukcesy na całym świecie. Szybko stał się postacią medialną. Brakowało mu obycia, mówił z wyraźną góralską gwarą – ale za to prosto z serca. Kolejnym jego celem stały się igrzyska w Lake Placid. Choć wiązał z nimi duże nadzieje, marzenie o olimpijskim medalu się nie spełniło: w biegu na 30 km Łuszczek zajął piąte miejsce, a na 15 km był szósty74. Przypadła mu za to zaszczytna rola chorążego polskiej ekipy.
W kraju biegacz nie miał sobie równych – wywalczył 36 tytułów mistrza Polski. Mógł nie trenować wcale, a i tak był najlepszy. W zawodach o Puchar Świata wielokrotnie plasował się w pierwszej dziesiątce. Jednak w konkursach rangi mistrzowskiej nie zajmował już tak dobrych lokat. Kiedy zobaczył, że jego starania nie przynoszą rezultatów, nie chciało mu się dłużej poświęcać. Pochłonęły go uroki życia towarzyskiego. To z kolei obniżało jego gotowość startową i wpływało na wyniki. Popularność była trudna. Pojawili się kumple, pokusy, każdy coś proponował. Zapraszali do siebie, a ja nie potrafiłem odmawiać. Może wtedy to się wszystko zaczęło? Piłem, czasami za dużo, nie będę tego ukrywał – wyznawał75.
Na zimowych igrzyskach w Sarajewie w 1984 r. Łuszczek po raz drugi niósł polską flagę podczas ceremonii otwarcia. Ale jego start w zawodach zakończył się fiaskiem: w biegu na 50 km zajął dopiero 27. miejsce76. Z karierą narciarza pożegnał się w 1988 r. Przez lata nie miał czasu zająć się wykształceniem. Skończył zawodówkę, był elektrykiem, ale nigdy nie pracował w zawodzie. Kiedyś gwiazda sportu, dziś – doświadczony przez życie człowiek bez grosza przy duszy. Nieraz, jak sam przyznawał, nie miał co jeść. Na nartach nie jeździ. Od 45 lat czeka, by ktoś poszedł w jego ślady, i mówi: Ja już stary jestem, pewnie nie doczekam, bo to nie takie proste być mistrzem77.
Andrzej Bachleda-Curuś. „Wyszedłem z narciarskiej bidy”
Polska z niewielkim górskim pasmem nie należała do potęg w narciarstwie alpejskim. Na nizinnych terenach też nie było warunków śniegowych, by rozwinąć tę dyscyplinę. W zjazdach i slalomie nie odnosiliśmy sukcesów na skalę międzynarodową. Zamierzano nawet porzucić uprawianie tej konkurencji. Wiele zmieniło się za sprawą Andrzeja Bachledy-Curusia (ur. 1947). Wyszedłem z bidy narciarskiej w porównaniu do świata – opowiadał. W związku z tym, że mieliśmy mało możliwości […] do treningów w stosunku do krajów alpejskich, to szukaliśmy środków zastępczych. Na jesieni liście bukowe były bardzo fajne, śliskie. […] Wszystko po to, żeby za wszelką cenę nadrobić ten niedosyt normalnego treningu na śniegu78.
Zakopiańczyk miał w rodzinie sportowe wzorce. Jego ojciec był narciarzem, ale porzucił sport dla muzyki i został śpiewakiem operowym. Matka zdobyła mistrzostwo Polski w narciarstwie alpejskim. Andrzej stanowił ich połączenie. Skończył średnią szkołę muzyczną (grał na skrzypcach i fortepianie), przez wiele lat był słuchaczem Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej. Największy talent miał jednak do nart. Już jako 15-latek wygrywał z najlepszymi polskimi zjazdowcami. Braki w technice nadrabiał „brawurą, dynamiką i młodością”79. Ciężka praca, międzynarodowe kontakty i dobrzy trenerzy – to wszystko sprawiło, że szybko przebił się do narciarskiej czołówki.
W 1965 r. Bachleda-Curuś został mistrzem Polski – w sumie po ten tytuł sięgał 14 razy: w slalomie, slalomie gigancie, biegu zjazdowym i kombinacji alpejskiej. Dwukrotnie wystąpił na zimowych igrzyskach: w 1968 r. w Grenoble był szósty w slalomie specjalnym i trzynasty w gigancie, a w 1972 r. w Sapporo – dziewiąty w gigancie. W Japonii pełnił funkcję chorążego polskiej reprezentacji. Na mistrzostwach świata w 1970 r. w Val Gardena zakopiańczyk zdobył brązowy medal w kombinacji alpejskiej. Cztery lata później przywiózł srebro z Sankt Moritz. W punktacji slalomu po sezonie 1971/1972 uplasował się na drugiej pozycji, w generalnej punktacji Pucharu Świata – na szóstej80. To był niespotykany sukces. Żaden zjazdowiec z krajów niealpejskich w tamtym okresie nie zajął w tej klasyfikacji tak wysokich miejsc. Zawsze stawiałem sobie wysokie wymagania – opowiadał Bachleda-Curuś. Dążyłem do wykonania planu maksimum81.
W paryskiej gazecie „L’Équipe” w 1972 r. tak oto opisał go znakomity dziennikarz, znawca narciarstwa alpejskiego i twórca Pucharu Świata, Serge Lang: Polak Andrzej Bachleda, od 1968 r. zaliczany do najlepszych slalomistów świata, na białej arenie jest wyjątkowym zjawiskiem. Syn rodziców zapalonych narciarzy, w roku 1972 miał najlepszy rok. […] Oprócz znajomości języków (mówi płynnie po angielsku, francusku i niemiecku) podziwia się w Andrzeju odziedziczoną po ojcu, który jest znanym w Polsce śpiewakiem, muzykalność. I tak w drodze powrotnej z Sapporo zabawiał „Bach”-Bachleda całe towarzystwo wspaniałym recitalem82.
Zakopiańczyk nie tylko świetnie jeździł na nartach. Przede wszystkim chciał wygrywać uczciwie, zawsze w sportowym duchu. Honorową postawą wykazał się podczas Pucharu Świata w Aspen w Kolorado. Po drodze ominął jedną z bramek, a sędzia tego nie zauważył. Bachleda zaraz po przekroczeniu linii mety przyznał się do błędu i w ten sposób sam się zdyskwalifikował. Otrzymał wtedy jako pierwszy Polak nagrodę „Fair Play” od UNESCO. Zapamiętał, że podczas odbierania dyplomu pocił się, bo było strasznie gorąco. Najbardziej jednak przejmował się tym, że w trakcie przemowy po angielsku popełni jakiś błąd. Na szczęście nie musiałem nic mówić i to była największa przyjemność – przyznał83.
Karierę zakończył dość wcześnie, bo w wieku 27 lat. Wyjechał z rodziną do Francji, gdzie znalazł zatrudnienie jako trener. Pracował we francuskim klubie w Saint-Gervais, działał w strukturach FIS jako członek komisji alpejskiego Pucharu Świata. Prowadził też reprezentację Polski. Jego ojciec chrzestny, narciarz Jan Pawlica, podarował mu kiedyś puchar. Przyszedł do mnie z tym pucharem i powiedział: „Jędrek, teraz ty jesteś najlepszy. To jest puchar przechodni. Masz go przekazać następnemu, kto będzie jeździł lepiej od ciebie”. Czekam z niecierpliwością, żeby ktoś go ode mnie wziął84.
Debiut biathlonistów na światowych arenach
Narciarze klasyczni i alpejscy odnosili w PRL-u mniejsze i większe sukcesy. W cieniu ich dyscyplin, po cichu, acz prężnie, rozwijał się biathlon. Można śmiało powiedzieć, że kolebką tej dyscypliny była strzelnica w Kirach. Wychowywały się na niej kolejne pokolenia polskich zawodników. Otoczony świerkowym lasem obiekt został zbudowany w połowie lat 50. XX w. przez Stanisława Ziębę. Zięba najpierw był zawodnikiem CWKS, a później stworzył w nim sekcję biathlonu i sam pracował jako trener polskich zawodników.
Pierwszy raz Polacy mieli okazję zaprezentować się przed szerszą publicznością podczas mistrzostw świata w Saalfelden. Zawody rozgrywano na początku marca 1958 r. W programie znalazła się tylko jedna konkurencja: bieg na 20 km ze strzelaniem z 250, 200, 150 i 100 m. Do Austrii pojechało czterech naszych zawodników: Stanisław Zięba85, Stanisław Szczepaniak86, Stanisław Gąsienica-Sobczak i Stanisław Styrczula87. Niemniej trudno mówić o wyrównanych szansach. Polacy przywieźli ze sobą stare i długie karabiny dla strzelców wyborowych. Podczas treningów zauważyli, że najlepsi zawodnicy mają karabiny zawieszone na dwóch paskach, bo jeden bardzo utrudniał bieganie. Po powrocie na kwatery odpruliśmy strzemionka od plecaków i przymocowaliśmy je do karabinu, w ten sposób mieliśmy już po dwa paski, tak jak inni. Startowaliśmy z tymi starymi, długimi karabinami, pamiętającymi chyba czasy carów!88 – opisywał Styrczula. W klasyfikacji drużynowej polska drużyna zajęła czwarte miejsce, do Norwegów zabrakło jej 17 sek. Najlepszy z Polaków, Szczepaniak, uplasował się na 11. pozycji89.
Na igrzyskach olimpijskich Biało-Czerwoni zadebiutowali w Innsbrucku (1964). W biathlonie startowało ok. 50 zawodników. Z Polski: Stanisław Szczepaniak, Józef Gąsienica-Sobczak90, Józef Rubiś91 i Stanisław Styrczula. Rubiś zajął szóste miejsce w biegu indywidualnym na 20 km. Sobczakowi nie dopisało szczęście. Ruszył w szaleńczym tempie, dogonił Japończyka Yamakę, który wystartował minutę wcześniej, mijał jednego zawodnika za drugim. Tuż przed pierwszym strzelaniem wjechał w koleinę na stromym zjeździe i zaliczył upadek. Szybko się pozbierał i pomknął dalej. Był pewny swego, startował w świetnej formie. A tu pierwszy strzał i… pudło! Kolejny to samo. Pięć strzałów niecelnych! Dopiero po chwili zorientował się, że podczas upadku uszkodził celownik w karabinie. Cłek był w telim ogniu walki, wcas o tym nie pomyśloł92 – wspominał po latach. W biegu uzyskał piąty czas. Gdyby strzelał bezbłędnie jak zawsze, miałby srebro.
Maleńkiego Polaka porwie wiatr!
W 1963 r. na mistrzostwach świata w Seefeld w Austrii w klasyfikacji drużynowej Polacy zajęli piąte miejsce93. Podczas mistrzostw świata w norweskim Elverum w 1965 r. zawodnicy strzelali z 250 m. Tarcze były większe, ale też karabiny dużo mocniejsze. Trasy prowadziły wąwozami, leżał na nich firnowy śnieg, po którym narty świetnie jechały. Biało-Czerwoni w klasyfikacji drużynowej zdobyli brąz. Biegli wówczas Józef Rubiś, Józef Gąsienica-Sobczak, Stanisław Szczepaniak i Stanisław Łukaszczyk94. Nie wierzyłem w ten medal – mówił Łukaszczyk. Było sakramencko zimno. Chyba minus 40 stopni. Nie mieliśmy smarów na takie warunki. Wtedy nie były to zawody sztafet. Liczyła się suma czasów trzech najlepszych zawodników95.
Przed zawodami Polacy dostali nową broń: radzieckie karabiny BJ kalibru 7,62 mm, a następnie BJ Wostok kalibru 6,5 mm. Po frezowaniu luf waga broni spadła do 5 kg96. To była prawdziwa rewolucja. Nareszcie mieliśmy sprzęt, z którym mogliśmy konkurować ze światową czołówką! Rok później, 4 lutego 1966 r., w Garmisch-Partenkirchen polska sztafeta w tym samym składzie uplasowała się na drugim miejscu. Na ostatniej, czwartej zmianie biegł Gąsienica-Sobczak. To od niego zależało, czy Polacy zdobędą srebro, czy brąz. Nie zawiódł nadziei: Pobiegł wyśmienicie, finiszował z przewagą 1 minuty 35 sekund przed Szwedem Olssonem i prawie 2,5 minuty przed Melaninem97. Kilka dni potem Gąsienica-Sobczak wystartował w rywalizacji indywidualnej i został wicemistrzem świata. Jechał na zawody jako jeden z faworytów. Na dwóch pierwszych stanowiskach strzelał perfekcyjnie. Na trzecim wszystko popsuła mgła. Niewiele było widać, a on nie chciał czekać i postanowił strzelać na wyczucie. Pocisk nieznacznie minął cel.
W 1967 r. Szczepaniak został wicemistrzem świata w biegu indywidualnym na 20 km. Zawody rozgrywano wówczas w Altenbergu w NRD. Na trasie panowały bardzo trudne warunki: wiał mocny wiatr, a nawierzchnia była oblodzona. Zawodnicy musieli dostać się na strzelnicę znajdującą się na wzniesieniu. Polak nie miał imponującej postury – mierzył zaledwie 165 cm i ważył 63 kg. Kiedy ruszył na trasę, publiczność nie kryła niepokoju: Przecież tego maleńkiego Polaka porwie wiatr – nie ustoi przy strzelnicy98 – martwili się. Nic podobnego się nie stało. Szczepaniak pobiegł znakomicie, medal był w zasięgu ręki. Przed nim już tylko ostatnie strzelanie, najtrudniejsze, w pozycji stojącej. Wiedział, o co toczy się gra. Zanim nacisnął spust, długo się koncentrował. Strzelił bezbłędnie i zdobył srebro.
Coca-cola, kożuszek i wybory miss
Rok po mistrzostwach w Altenbergu odbywały się igrzyska w Grenoble. W biegu indywidualnym Szczepaniak był czwarty, a Łukaszczyk ósmy99. Bardzo miło wspominam tę olimpiadę, a zwłaszcza niepowtarzalną atmosferę – opowiadał po latach ten drugi. W Grenoble po raz pierwszy w życiu piłem coca-colę. W przepięknych kożuszkach defilowałem w reprezentacji Polski na stadionie olimpijskim, widziałem gen. de Gaulle’a i wybory na miss olimpiady100.
Dla Sobczaka zawody okazały się niezbyt szczęśliwe. Wystartowałem w biegu indywidualnym i miałem duże problemy z karabinem. Naciskam spust i nic. Drugi raz to samo. Dopiero za trzecim razem zaskoczyło. Nie było szansy. Musiałem się wycofać i tak beznadziejnie zakończyłem występy olimpijskie – mówił rozgoryczony101. Sztafeta zajęła czwarte miejsce, ale już bez Sobczaka, który po nieudanym biegu indywidualnym stwierdził, że nie będzie startował, i wbił karabin w ziemię. Jego miejsce zajął Andrzej Fiedor102.
W 1969 r. mistrzostwa świata odbyły się w Zakopanem. Nasi reprezentanci mieli przewagę: znali dobrze strzelnicę i trasy na Kirach. Sukces wydawał się pewny. Jednak zbyt wielkie ambicje i oczekiwania popsuły sprawę. Polakom tak zależało, by dobrze wypaść przed własną publicznością, że wyszło odwrotnie. Sztafeta seniorów zajęła 6. miejsce, a w biegu indywidualnym na 20 km Sobczak uplasował się na 20. pozycji103.
Nasz honor uratowali młodzi biathloniści. Juniorzy zaprezentowali się w biegu na 15 km, a także w sztafecie, w skład której weszli: Wojciech Truchan, Jan Murdzek i Andrzej Rapacz104. Ten ostatni był już znany polskim miłośnikom biathlonu – podczas mistrzostw świata juniorów w niemieckim Altenbergu w 1967 r. zdobył złoto w sztafecie (razem z nim startowali Józef Wawrytko-Gąsienica i Andrzej Fiedor)105. W biegu indywidualnym na 15 km zajął piąte miejsce, gdyż nie dopisało mu szczęście: czekając na strzelnicy na poprawę warunków, stracił 3,5 min, zaś do zwycięstwa zabrakło mu… 30 sek. W Zakopanem w 1969 r. stał się natomiast bohaterem dnia: wywalczył srebro zarówno z kolegami, jak i w biegu indywidualnym.
Lata 60. i 70. były jednymi z najlepszych w historii polskiego biathlonu. Zawodnicy z Podhala odnosili sukcesy na międzynarodowych arenach. Seniorzy i juniorzy – podopieczni trenera Zięby – przywieźli z mistrzostw świata łącznie 15 medali106. Plasowali się wysoko również podczas olimpijskich zmagań w Innsbrucku i Grenoble. Wyniki Polaków doceniały władze biathlonowe, które powierzały Polsce organizację ważnych imprez. Strzelnica w Kirach wielokrotnie gościła najlepszych sportowców z całego świata. Tam też nasi biathloniści przygotowywali się do najistotniejszych zawodów.
Andrzej Rapacz po przejściu do grona seniorów rozwinął skrzydła. W 1971 r. podczas mistrzostw świata w fińskiej Hämeenlinnie razem z kolegami: Józefem Różakiem, Aleksandrem Klimą i Józefem Stopką107 zdobył brąz w biegu sztafetowym. Polacy przegrali jedynie z ówczesnymi biathlonowymi potęgami: ZSRS i Norwegią. W nieco zmienionym składzie (obok Rapacza pobiegli Jan Szpunar, Ludwik Zięba i Wojciech Truchan)108 polska sztafeta powtórzyła ten wynik po czterech latach, na mistrzostwach świata we Włoszech, w miejscowości Anterselva109.
Niestety na tym dobra passa polskich biathlonistów się skończyła. Podczas igrzysk olimpijskich w Sapporo w 1972 r. nasza sztafeta uplasowała się w połowie stawki – była 7. na 13 rywalizujących reprezentacji. Cztery lata później w Innsbrucku poszło jej jeszcze gorzej: zajęła 12. miejsce na 15 startujących drużyn. Słaby występ przyczynił się do kryzysu dyscypliny. Na kolejne sukcesy przyszło nam sporo poczekać.
1 J. Szczepański, Helena Marusarzówna. Nie bała się lawin i Niemców. Piękna sportsmenka, 23.01.2022,
https://naszahistoria.pl/helena-marusarzowna-nie-bala-sie-lawin-i-niemcow-piekna-sportsmenka/ar/c15-11654490 [dostęp: 26.09.2023].
2 Pierwszy dzień zawodów narciarskich o memoriał Bronisława Czecha, „Dziennik Polski” 1946, nr 67 (8.03), s. 4.
3 Memoriał Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny, https://www.archiwum.watra.pl/ps/memorial/memorial.htm [dostęp: 26.09.2023].
4 Narciarze w gotowości bojowej mimo ciężkich warunków, „Przegląd Sportowy” 1945, nr 2 (2.12), s. 2.
5 Tamże.
6 Stanisław Marusarz po raz czwarty narciarskim mistrzem Polski, „Dziennik Polski” 1946, nr 34 (3.02), s. 4.
7 Antoni Wieczorek (1924–1992) – skoczek narciarski, olimpijczyk z Oslo (1952), mistrz Polski w skokach (1954, 1955), trener kadry narodowej skoczków.
8 Historia mistrzostw Polski, https://www.skijumping.pl/zawody/mp/historia-mistrzostw-polski [dostęp: 26.09.2023].
9 Stanisław Marusarz po raz czwarty…
10 Stanisław Marusarz – fragmenty filmu „Dziadek” i rozmowa z reżyserem („Dziadek”, reż. J. Leszczyc-Zielonacki), https://www.youtube.com/watch?v=TfR6WxYqa0k [dostęp: 25.09.2023].
11 M. Bobakowski, 66-letni skoczek narciarski. Oto wyjątkowa historia Stanisława Marusarza, 26.01.2015, https://sportowefakty.wp.pl/zimowe/496926/66-letni-skoczek-narciarski-oto-wyjatkowa-historia-stanislawa-marusarza [dostęp: 25.09.2023].
12 R. Kołodziej, W. Szatkowski, H. Hanusz, Historia Polskiego Związku Narciarskiego 1919–2021, Kraków 2021, s. 24–25, https://www.pzn.pl/uploaded_images/1655874342_1655799038pzn-album-i.pdf [dostęp: 26.09.2023].
13 T. Mateusiak, Absurdy PRL: Jak dwie błędne decyzje pogrzebały szansę na polski przemysł narciarski, 3.01.2020,
https://gazetakrakowska.pl/absurdy-prl-jak-dwie-bledne-decyzje-pogrzebaly-szanse-na-polski-przemysl-narciarski/ar/c7-14682933 [dostęp: 6.10.2023].
14 R. Kołodziej, W. Szatkowski, H. Hanusz, Historia Polskiego Związku Narciarskiego…, s. 27–28.
15 S. Bafia, Pierwszy medal zimowych igrzysk olimpijskich dla Polski zdobył Franciszek Gąsienica-Groń w 1956 roku, 20.02.2022, https://dzieje.pl/rozmaitosci-historyczne/pierwszy-medal-zimowych-igrzysk-olimpijskich-dla-polski-zdobyl-franciszek [dostęp: 26.09.2023].
16 Franciszek Gąsienica-Groń, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/franciszek-gasienica-gron/ [dostęp: 13.10.2023].
17 Poczet skoczków polskich: Franciszek Gąsienica-Groń – Pierwszy medal dla polskich nart, 17.05.2006, https://www.skijumping.pl/wiadomosci/5242/poczet-skoczkow-polskich-franciszek-gasienica-gron—pierwszy-medal-dla-polskich-nart/ [dostęp: 29.09.2023].
18 Franciszek Gąsienica-Groń, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/franciszek-gasienica-gron/ [dostęp: 13.10.2023].
19 Poczet skoczków polskich: Franciszek Gąsienica-Groń…
20 Pierwszy medal Polaków w historii igrzysk zimowych, „Dziennik Bałtycki” 1956, nr 27 (1.02), s. 1–2.
21 S. Wrotny, Mówi Franciszek Groń-Gąsienica, medalista olimpijski w narciarstwie, „Przekrój” 1956, nr 13.
22 Z. Ringer, Dziś w Zakopanem rozpoczęcie narciarskich mistrzostw świata, „Dziennik Polski” 1962, nr 41 (17.02), s. 1.
23 Antoni Łaciak, https://www.archiwum.watra.pl/ps/najlepsi/laciak.htm [dostęp: 30.09.2023].
24 Antoni Łaciak wicemistrzem świata, „Dziennik Polski” 1962, nr 45 (22.02), s. 4.
25 Tamże.
26 J. Wykrota, Skoczek ze Szczyrku wicemistrzem świata, „Trybuna Robotnicza” 1962, nr 45 (22.02), s. 2.
27 Tamże.
28 Tamże.
29 M. Król, Legendy polskich skoków: Antoni Łaciak, 19.01.2016, https://sportsinwinter.pl/legendy-polskich-skokow-antoni-laciak/ [dostęp: 13.10.2023].
30 Śnieg w Falun!, „Dziennik Polski” 1974, nr 40 (16.02), s. 4.
31 P. Franczak, Jan Staszel. Jesteś legendą, człowieku. Historia zapomnianego medalisty, 20.02.2015, https://dziennikpolski24.pl/jan-staszel-jestes-legenda-czlowieku-historia-zapomnianego-medalisty/ar/3758549 [dostęp: 4.10.2023].
32 P. Meissner, Polski bohater z Falun. Zapomniany i rozgoryczony, 15.02.2015, https://sport.tvp.pl/18864350/polski-bohater-z-falun-zapomniany-i-rozgoryczony [dostęp: 4.10.2023].
33 Brązowy medal J. Staszela, „Trybuna Robotnicza” 1974, nr 41 (18.02), s. 8.
34 Tamże.
35 Dwa brązowe medale, „Dziennik Polski” 1974, nr 42 (19.02), s. 4.
36 T. Kalemba, Jan Staszel – polski bohater biegów narciarskich, zapomniany i tajemniczy, 16.02.2015, https://przegladsportowy.onet.pl/sporty-zimowe/biegi-narciarskie/jan-staszel-polski-bohater-biegow-narciarskich-zapomniany-i-tajemniczy/dsebe5d [dostęp: 4.10.2023].
37 Tamże.
38 P. Franczak, Jan Staszel…
39 Stefan Hula na trzecim miejscu w dwuboju, „Dziennik Polski” 1974, nr 42 (19.02), s. 4.
40 Brązowy medal J. Staszela…
41 Hula Stefan Marian, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/hula-stefan-marian/ [dostęp: 3.10.2023].
42 Historia Wojciecha Fortuny, „Szczęście w Powietrzu”. Część pierwsza, 4.11.2012, http://web.archive.org/web/20131202225940/http://www.sportfestival.pl/skoki-narciarskie/wojciech-fortuna-czesc-pierwsza/ [dostęp: 5.10.2023].
43 Z.K. Rogowski, Czuję się w tej samej skórze…, „Przekrój” 1972, nr 11.
44 K. Gaweł, 50 lat temu Wojciech Fortuna zszokował świat i zdobył złoty medal olimpijski. A miał zostać w kraju, 11.02.2022, https://natemat.pl/396419,50-lat-temu-wojciech-fortuna-szokowal-swiat-i-zdobyl-zloty-medal-olimpijski
[dostęp: 5.10.2023].
45 Tamże.
46 Tamże.
47 K. Gaweł, 50 lat temu…
48 Ł. Starowieyski, Koło Fortuny. Pierwsze polskie złoto zimowych igrzysk olimpijskich, 11.02.2022, https://dzieje.pl/kolo-fortuny-pierwsze-polskie-zloto-zimowych-igrzysk-olimpijskich [dostęp: 5.10.2023].
49 Wojciech Fortuna. Złoty skok w 1972 roku, 11.02.2023, https://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/1045281,Wojciech-Fortuna-Zloty-skok-w-1972-roku [dostęp: 5.10.2023].
50 Ł. Starowieyski, Koło Fortuny…
51 Cyt. za: tamże.
52 P. Czado, Trener polskich skoczków sprzed czterdziestu lat: Kamil Stoch jest bezbłędny technicznie, 7.02.2022, https://sport.interia.pl/raport-pekin-2022/news-trener-polskich-skoczkow-sprzed-czterdziestu-lat-kamil-stoch,nId,5818565 [dostęp: 8.10.2023].
53 Tamże.
54 Rekordzista świata (opowieść o Piotrze Fijasie), https://www.archiwum.watra.pl/narty/krokiew/fijas.htm [dostęp: 8.10.2023].
55 Tamże.
56 T. Kalemba, Przerażające loty. Polak zrezygnował, innego wypchnęli na start. Ciągłe kursy karetek, 30.03.2023, https://sport.interia.pl/skoki-narciarskie/news-przerazajace-loty-polak-zrezygnowal-innego-wypchneli-na-star,nId,6682908 [dostęp: 18.10.2023].
57 W. Szatkowski, Stanisław Bobak – liczy się instynkt latania…, 30.08.2003, https://www.skijumping.pl/wiadomosci/1359/stanislaw-bobak—liczy-sie-instynkt-latania/ [dostęp: 7.10.2023].
58 Fijas Piotr Władysław, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/fijas-piotr-wladyslaw/ [dostęp: 14.10.2023].
59 A. Klemba, Piotr Fijas: Nie dalej niż do punktu krytycznego, 20.01.2010, https://www.sport.pl/Rajd/7,131934,7478326,piotr-fijas-nie-dalej-niz-do-punktu-krytycznego.html [dostęp: 7.10.2023].
60 T. Kalemba, Piotr Fijas – wielki skoczek z Buczkowic, jedyny polski medalista MŚ w lotach, 15.03.2014, https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/piotr-fijas-wielki-skoczek-z-buczkowic-jedyny-polski-medalista-ms-w-lotach/pqlch [dostęp: 8.10.2023].
61 Tamże.
62 A. Cichy, Wygrał jako pierwszy w Zakopanem, przegrał z bólem. 12 lat od śmierci Stanisława Bobaka, 12.11.2022, https://sport.tvp.pl/52262536/wygral-jako-pierwszy-w-zakopanem-przegral-z-bolem-historia-stanislawa-bobaka-tvpsportpl [dostęp: 7.10.2023].
63 Stanisław Bobak, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/stanislaw-bobak/ [dostęp: 7.10.2023].
64 A. Cichy, Wygrał jako pierwszy w Zakopanem…
65 D. Dobek, Nie dość, że nie miał szczęścia, to potem doszedł do tego jeszcze pech, 5.02.2022, https://przegladsportowy.onet.pl/igrzyska-olimpijskie/porownywano-go-do-malysza-musial-przezyc-za-520-zl-miesiecznie/70w3fdp [dostęp: 7.10.2023].
66 Dokonał tego jako pierwszy Polak. Później cierpiał w ciszy, 12.11.2021, https://sportowefakty.wp.pl/skoki-narciarskie/969840/dokonal-tego-jako-pierwszy-polak-pozniej-cierpial-w-ciszy [dostęp: 7.10.2023].
67 Ł. Jachimiak, Bieg po złoto MŚ Polak zaczął w gumiakach. „Przewracałem się, rzuciłbym to w cholerę”, 22.02.2021,
https://www.sport.pl/zimowe/7,79225,26813768,mowili-jozef-ale-ty-jestes-mocny-43-lata-temu-maluch-wygral.html [dostęp: 6.10.2023].
68 T. Kalemba, Józef Łuszczek – sensacyjny polski mistrz, który nie wykorzystał szansy, 21.02.2013, https://przegladsportowy.onet.pl/sporty-zimowe/biegi-narciarskie/jozef-luszczek-sensacyjny-polski-mistrz-ktory-nie-wykorzystal-szansy/pkz5vck [dostęp: 18.10.2023].
69 Tamże.
70 Ł. Jachimiak, „Eto normalno” – mówili mu Rosjanie. Kilka dni później Polak powtórzył im te słowa, 5.02.2022,
https://www.sport.pl/igrzyska-olimpijskie/7,154863,28078002,eto-normalno-mowili-mu-rosjanie-kilka-dni-pozniej-polak.html [dostęp: 18.10.2023].
71 Prawdziwa historia Józefa Łuszczka: Byłem mistrzem świata, a nie miałem co jeść!, 28.01.2014, https://sport.fakt.pl/inne-sporty/jozef-luszczek-opowiada-faktowi-o-mistrzostwie-swiata-w-lahti/jecnt1g [dostęp: 6.10.2023].
72 Tamże.
73 Ł. Jachimiak, „Eto normalno”…
74 Józef Łuszczek, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/jozef-luszczek/ [dostęp: 14.10.2023].
75 Prawdziwa historia Józefa Łuszczka…
76 Józef Łuszczek…
77 K. Kawa, Józef Łuszczek: Wybiłem ramię, uszkodziłem żebra. Po order do prezydenta (na razie) nie pojadę, 11.02.2021, https://dziennikzachodni.pl/jozef-luszczek-wybilem-ramie-uszkodzilem-zebra-po-order-do-prezydenta-na-razie-nie-pojade-wywiad/ar/c2-15438189 [dostęp: 6.10.2023].
78 J. Piąsta, Alpejczyk legenda. Historia sukcesu Andrzeja Bachledy-Curusia: „Wyszedłem z bidy narciarskiej”, 20.08.2021, https://dziendobry.tvn.pl/styl-zycia/andrzej-bachleda-curus-historia-wybitnego-narciarza-alpejskiego-da343424-ls5306320 [dostęp: 10.10.2023].
79 Andrzej Bachleda-Curuś, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/andrzej-bachleda-curus/ [dostęp: 10.10.2023].
80 Tamże.
81 J. Wykrota, Drugi zjazdowiec świata, „Trybuna Robotnicza” 1974, nr 40 (16–17.02), s. 8.
82 Tamże.
83 J. Piąsta, Alpejczyk legenda…
84 Tamże.
85 Stanisław Zięba (1928–2010) – jeden z twórców polskiego biathlonu, mistrz Polski w biegu na 50 km (1954). Trener reprezentacji Polski w biathlonie – przygotowywał zawodników do występów na czterech kolejnych igrzyskach olimpijskich (1964, 1968, 1972, 1976) oraz do czternastu startów na mistrzostwach świata.
86 Stanisław Szczepaniak (1934–2015) – wicemistrz świata z Garmisch-Partenkirchen (1966) w sztafecie oraz z Altenbergu (1967) w biegu indywidualnym. Brązowy medalista mistrzostw świata w Elverum (1965). Olimpijczyk z Innsbrucku (1964) i Grenoble (1968).
87 Stanisław Styrczula (1929–2020) – olimpijczyk z Innsbrucku (1964), brązowy medalista I Zimowej Spartakiady Armii Zaprzyjaźnionych (1961, Zakopane) w biegu patrolowym 25 km, mistrz Polski w sztafecie 4 × 10 km (1951, 1954).
88 W. Szatkowski, 50 lat polskiego biathlonu: Od patroli po Mistrzostwa Świata w Saalfelden (1), 29.11.2008,
https://dziennikpolski24.pl/50-lat-polskiego-biathlonu-od-patroli-po-mistrzostwa-swiata-w-saalfelden-1/ar/2521048 [dostęp: 12.10.2023].
89 Tamże.
90 Józef Gąsienica-Sobczak (ur. 1934) – trzykrotny medalista mistrzostw świata (brązowy medal w sztafecie w Elverum w 1965 r., dwa srebrne medale w biegu na 20 km indywidualnie i w sztafecie w Garmisch-Partenkirchen w 1966 r.), czterokrotny olimpijczyk (1956, 1960, 1964, 1968).
91 Józef Rubiś (1931–2010) – srebrny (1966) i brązowy (1965) medalista mistrzostw świata, olimpijczyk z Cortiny d’Ampezzo (1956) i Innsbrucku (1964).
92 W. Szatkowski, „Janosik” z karabinem 7.62 mm… (opowieść o Józefie Gąsienicy-Sobczaku),
http://koscieliska.fr.pl/sprtwpl/sobczk.html [dostęp: 13.10.2023].
93 Tamże.
94 Stanisław Łukaszczyk (ur. 1944) – brązowy (1965) i srebrny (1966) medalista mistrzostw świata, olimpijczyk z Grenoble (1968).
95 T. Kalemba, Zbójnik, 30.12.2019, https://przegladsportowy.onet.pl/sporty-zimowe/biathlon/biathlon-stanislaw-lukaszczyk-jeden-z-najlepszych-polskich-biathlonistow-i-naczelnik/l5vy60n [dostęp: 12.10.2023].
96 W. Szatkowski, „Janosik” z karabinem…
97 Tamże.
98 W. Szatkowski, Pierwsze medale – pierwsze sukcesy (2), 2.12.2008, https://dziennikpolski24.pl/pierwsze-medale-pierwsze-sukcesy-2/ar/2521982 [dostęp: 12.10.2023].
99 Tamże.
100 Tamże.
101 T. Kalemba, Juha – takich sportowców już nie ma, 25.11.2020, https://przegladsportowy.onet.pl/sporty-zimowe/biathlon/biathlon-jozef-gasienica-sobczak-sylwetka/d67k5n1 [dostęp: 12.10.2023].
102 Andrzej Fiedor (ur. 1946) – olimpijczyk z Grenoble (1968) i Sapporo (1972), mistrz Polski w sztafecie 3 × 7,5 km w latach 1968–1969, mistrz świata juniorów (1967).
103 W. Szatkowski, „Janosik” z karabinem…
104 Tenże, 50 lat polskiego biathlonu – historia, 10.12.2008, http://www.podhale-sport.pl/s,doc,33619,1,1772.html [dostęp: 19.10.2023]. Andrzej Rapacz (1948–2022) – biathlonista, olimpijczyk (Sapporo 1972, Innsbruck 1976), brązowy medalista mistrzostw świata w sztafecie (Hämeenlinna 1971, Anterselva 1975), mistrz świata juniorów w sztafecie (Altenberg 1967), wicemistrz świata juniorów w sztafecie (Zakopane 1969), 17-krotny mistrz Polski i 3-krotny wicemistrz Polski w biathlonie, kilkakrotny złoty i srebrny medalista mistrzostw Polski w narciarstwie klasycznym. Jan Murdzek (ur. 1948) – biathlonista, wicemistrz świata juniorów w sztafecie (Zakopane 1969), wicemistrz Polski indywidualnie i w sztafecie (Zakopane 1969), mistrz Polski w sztafecie i brązowy medalista w sprincie (Zakopane 1974), przez 30 lat pracował jako trener biathlonu i narciarstwa, należał do zarządu Polskiego Związku Dwuboju Zimowego, był przewodniczącym komisji sędziowskiej Polskiego Związku Biathlonu. Wojciech Truchan (ur. 1948) – biathlonista, brązowy medalista mistrzostw świata w sztafecie (Anterselva 1975), olimpijczyk (Innsbruck 1976).
105 Andrzej Rapacz, https://olimpijski.pl/olimpijczycy/andrzej-rapacz/ [dostęp: 19.10.2023]. Andrzej Fiedor
(ur. 1946) – biathlonista, olimpijczyk (Grenoble 1968, Sapporo 1972), mistrz świata juniorów w sztafecie
(Altenberg 1967), mistrz Polski w sztafecie, wicemistrz Polski indywidualnie i w sztafecie.
106 W. Szatkowski, 50 lat polskiego biathlonu…
107 Józef Różak (ur. 1945) – biathlonista, olimpijczyk (Grenoble 1968, Sapporo 1972), brązowy medalista mistrzostw świata w sztafecie (Hämeenlinna 1971), mistrz i wicemistrz Polski w biathlonie i w narciarstwie klasycznym. Aleksander Klima (ur. 1945) – biathlonista, olimpijczyk (Sapporo 1972), brązowy medalista mistrzostw świata w sztafecie (Hämeenlinna 1971), trzykrotny mistrz Polski w biegu indywidualnym, mistrz Polski w sztafecie. Józef Stopka (ur. 1942) – biathlonista, olimpijczyk (Grenoble 1968, Sapporo 1972), brązowy medalista mistrzostw świata w sztafecie (Hämeenlinna 1971).
108 Jan Szpunar (ur. 1952) – biathlonista, olimpijczyk (Innsbruck 1976), trzykrotny mistrz świata juniorów indywidualnie i w sztafecie (Linthal 1972, Lake Placid 1973), brązowy medalista mistrzostw świata w sztafecie (Anterselva 1975). Ludwik Zięba (ur. 1953) – biathlonista, olimpijczyk (Innsbruck 1976), mistrz świata juniorów w sztafecie (Linthal 1972, Lake Placid 1973), wicemistrz świata juniorów indywidualnie (Hämeenlinna 1971), brązowy medalista juniorów w sztafecie (Mińsk 1974), brązowy medalista mistrzostw świata w sztafecie
(Anterselva 1975), mistrz Polski i czterokrotny wicemistrz Polski w sztafecie.
109 D. Topaczewski, MŚ w biathlonie: Niezapomniane chwile dla Polski. Oto nasi medaliści, 6.03.2019,
https://sportsinwinter.pl/ms-w-biathlonie-niezapomniane-chwile-dla-polski-oto-nasi-medalisci/
[dostęp: 10.10.2023].